"The Conners", czyli "Roseanne" bez Roseanne. Recenzja spin-offu kultowego sitcomu
Marta Wawrzyn
21 października 2018, 18:13
"The Conners" (Fot. ABC)
Czy "Roseanne" bez głównej bohaterki może istnieć i mieć się świetnie? No pewnie! Czy ten powrót był nam potrzebny w takiej formie? Tu mam już pewne wątpliwości. Uwaga na spoilery.
Czy "Roseanne" bez głównej bohaterki może istnieć i mieć się świetnie? No pewnie! Czy ten powrót był nam potrzebny w takiej formie? Tu mam już pewne wątpliwości. Uwaga na spoilery.
Choć "The Conners" określane jest jako serialowa nowość, tak naprawdę to "staroć" pod każdym względem. Kultowy sitcom, pozbawiony swojej głównej bohaterki, Roseanne, którą uśmiercono, po tym jak odtwórczyni tej roli, Roseanne Barr, zaliczyła rasistowski wyskok na Twitterze. Nie pierwszy to i nie ostatni serial, który zabił swoją najważniejszą postać, ale faktem jest, że okoliczności zwyczajne nie były.
Barr nie odeszła ani po cichu, ani z godnością, a na miesiąc przed premierą nowego serialu tak po prostu ujawniła los swojej postaci. Nie żeby było to takie trudne do odgadnięcia — śmierć po przedawkowaniu leków to najbardziej wiarygodne rozwiązanie po tym, co się działo w ostatnim sezonie "Roseanne". Mało eleganckie, to prawda, ale nie da się ukryć, że Wersal tu się skończył już jakiś czas temu, a Barr pretensje może mieć tylko do siebie.
Pilotowy odcinek "The Conners" jest dobry, nawet bardzo. I nie dziwi mnie to ani trochę: nie zmienili się scenarzyści, nie zmieniła się fantastyczna obsada, a trudne sprawy to coś, o czym "Roseanne" zawsze potrafiła mówić. Kiedy więc tej samej ekipie przyszło zmierzyć się z tematem śmierci, która dotyka całą rodzinę, wszyscy stanęli na wysokości zadania. Dla serialu to nowe otwarcie, a dla rodziny Connerów — koniec świata.
"The Conners" podchodzi do tematu śmierci z ogromną wrażliwością, pokazując, jak na głowie stanął w jednej chwili cały dom, a główni bohaterowie nie wiedzą, gdzie się podziać. Dan (John Goodman) snuje się jak cień i nie może zasnąć w łóżku, w którym zmarła jego żona. Darlene (Sara Gilbert) i Becky (Lecy Goranson), pomiędzy tradycyjnymi kłótniami, płaczą, wspierają się nawzajem i same są mocno zdziwione, kiedy zdarza im się roześmiać. Jackie (Laurie Metcalf) praktycznie zamieszkała z nimi i ciągle coś przestawia w domu, bo nie jest w stanie wytrzymać z własnymi myślami.
Żartów nie brakuje, bo to wciąż sitcom, ale pilot "The Conners" przede wszystkim jest prawdziwym aż do bólu obrazem rodziny w żałobie. Emocje sięgają zenitu zwłaszcza wtedy, kiedy pojawia się Marcy Bellinger (Mary Steenburgen), sąsiadka, która sprzedawała Roseanne pigułki. I okazuje się być w równie koszmarnym stanie psychicznym, co rodzina, która straciła żonę, matkę i babcię. Serial, znany ze społecznego zacięcia, dodaje drugą warstwę do tematu pigułek "z drugiego obiegu", sugerując, że kupują je ludzie, którzy z różnych powodów nie mają wyjścia.
"Roseanne" zawsze była bezbłędna w portretowaniu amerykańskiej klasy pracującej i w "The Conners" zapewne nic się nie zmieni. Bo ta rodzina to lustrzane odbicie zwykłych Amerykanów, nieważne, czy z Roseanne, czy bez niej. Przy tak dużej obsadzie i tak barwnej plejadzie bohaterów strata głównej bohaterki prawdopodobnie też nie będzie aż tak odczuwalna. Pałeczkę może przejąć najmłodsze pokolenie, na czele z Markiem (Ames McNamara), niezwykłym dzieciakiem Darlene. I tak oto "Roseanne" bez Roseanne będzie mogła istnieć jeszcze przez lata.
Przy założeniu, że widzowie ją zaakceptują, a z tym — patrząc na rozrzut pomiędzy wysokimi ocenami od krytyków i niskimi ocenami od publiczności, a także na słabszą niż w przypadku "Roseanne" oglądalność — może być problem. Nie zdziwię się, jeśli "The Conners" skończy się szybciej, niż telewizja ABC zakładała.
A być może wystarczyło trochę bardziej pokombinować ze spin-offem. Dla mnie od początku naturalnym pomysłem wydawał się serial z Sarą Gilbert jako Darlene w centrum uwagi. To ona rządziła w nowym sezonie "Roseanne" i to jej życie stanowi odbicie problemów, jakie ma pokolenie widzów około 40-tki. Jej fantastyczne dzieciaki, trudny romans z Davidem (Johnny Galecki) i próby odnalezienia się w sytuacji, kiedy mocno zawiodła na każdym możliwym polu, to najlepsze, co pamiętam z powrotu "Roseanne".
Zbudowanie nowego serialu wokół niej byłoby rozwiązaniem w miarę świeżym i zadowalającym dla każdego. Zabicie w bezpardonowy sposób postaci Roseanne i nazwanie tego spin-offem to niestety najmniej eleganckie wyjście z sytuacji, jakie w ABC mogli wybrać. Myślę, że dla wielu widzów — zwłaszcza tych, którzy oglądali "Roseanne" nie pomimo, a ze względu na postać Roseanne Barr — to będzie problem nie do przeskoczenia.
To wszystko nie zmienia jednej rzeczy: "The Conners" zasługuje, żeby dać mu szansę. Nowy stary sitcom potrafi bawić, wzruszać i inteligentnie nawiązywać do aktualnych tematów, ma też w sobie to samo ciepło i tę samą mądrość życiową, którą miał serial-matka. I nie sądzę, żeby miało się to zmienić, kiedy zabraknie ducha Roseanne, spajającego tę premierę.