"Nawiedzony dom na wzgórzu" — jak powstał 6. odcinek? Twórcy opowiadają niesamowite szczegóły
Marta Wawrzyn
23 października 2018, 16:05
"Nawiedzony dom na wzgórzu" (Fot. Netflix)
18 stron scenariusza i zero cięć w trakcie? Da się zrobić. Tylko trzeba dobrze rozplanować choreografię i oświetlenie, a do tego jeszcze pamiętać, że nikt z obsady nie może pomylić ani jednej kwestii.
18 stron scenariusza i zero cięć w trakcie? Da się zrobić. Tylko trzeba dobrze rozplanować choreografię i oświetlenie, a do tego jeszcze pamiętać, że nikt z obsady nie może pomylić ani jednej kwestii.
"Two Storms", czyli 6. odcinek "Nawiedzonego domu na wzgórzu, w którym rodzina Crainów gromadzi się w domu pogrzebowym i dochodzi między nimi do emocjonalnych starć, to małe dzieło sztuki. I nie chodzi tylko o to, że to swego rodzaju punkt zwrotny dla serialu, bo emocje wybuchają z ogromną siłą i Crainowie zmuszeni są stawić czoła marom z przeszłości. To także historia prowadzona jednocześnie na dwóch płaszczyznach czasowych (na tej z przeszłości oglądamy burzę w domu na wzgórzu), którą nakręcono prawie bez żadnych cięć. Cały odcinek składa się z długich ujęć, a najdłuższe ma 17 minut.
Henry Thomas, odtwórca roli Hugh w młodszej wersji, z którym rozmawialiśmy w Londynie, powiedział, że aktorzy ćwiczyli te sceny jak sztukę teatralną. Nikt nie mógł pomylić ani jednej kwestii, nikt nie mógł wykonać złego gestu czy pójść nie w tę stronę co trzeba, bo całe ujęcie zostałoby wyrzucone do kosza.
A zgranie obsady to tylko część całej operacji. Wcześniej trzeba było odpowiednio zaplanować układ pomieszczeń w domu, opracować choreografię, pomyśleć o oświetleniu. Szczegóły, które opowiada ekipa serialu, w nowym materiale zza kulis, roboą wrażenie.
– Usiadłem nad scenariuszem 6. odcinka i zdałem sobie sprawę, że dużo choreografii kamer trzeba ustalić już na poziomie scenariusza, bo robiliśmy sceny na 18 stron bez żadnych cięć. Chciałem odcinek, który działby się w czasie rzeczywistym i składał się z jednego ujęcia. Okazało się to największym wyzwaniem, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. Plan serialu musiał zostać skonstruowany tak, żeby pasował do tego odcinka. Wiedzieliśmy, że będziemy mieć ujęcia, które będą od nas wymagać, abyśmy przeszli przez cały dom – mówi Mike Flanagan, reżyser i scenarzysta "Nawiedzonego domu na wzgórzu".
Ekipa spędziła kilka dni na samym planowaniu tego odcinka — choreografii, oświetlenia itp. I, jak zwraca uwagę Carla Gugino, odtwórczyni roli Olivii, nie chodziło tylko o oświetlenie ogólne, ale też indywidualne. A poza tym były takie drobiazgi, jak woda wydobywająca się z kominka czy pojawiające się i znikające duchy. To wszystko zostało dokładnie zaplanowane na papierze i — jak mówią aktorzy — narodziło się w głowie Flanagana.
– Każde ujęcie to produkt setki ludzi, stojących sobie nawzajem na ramionach i wykonujących tuziny czy setki zadań – chwali z kolei ekipę reżyser.
A Carla Gugino dodaje, że wszyscy musieli być idealnie zsynchronizowani, bo jeśli cokolwiek zostało zepsute po drodze, całe ujęcie trzeba było zaczynać od nowa. Każdy dostał tylko jedną szansę, żeby wykonać swoje zadanie idealnie. A przy tym, jak mówi Michiel Huisman, serialowy Steven, nie można było "grać bezpiecznie", bo to byłoby nudne. W tych scenach musiały być emocjonalne wybuchy — i były.
Efekt możecie podziwiać na Netfliksie, a tymczasem posłuchajcie, jak twórcy i aktorzy opowiadają o kulisach tego niezwykłego odcinka.