"Ślepnąc od świateł" to sen o Warszawie w wersji turbo — recenzja nowego serialu HBO
Marta Wawrzyn
26 października 2018, 22:02
"Ślepnąc od świateł" (Fot. HBO)
Czasy seriali dobrych jak na polskie w tym roku wreszcie się skończyły. "Ślepnąc od świateł" to kolejna polska produkcja, która jest tak po prostu dobra. Choć pewnie nie trafi do każdego.
Czasy seriali dobrych jak na polskie w tym roku wreszcie się skończyły. "Ślepnąc od świateł" to kolejna polska produkcja, która jest tak po prostu dobra. Choć pewnie nie trafi do każdego.
Warszawa, grudzień, szaro, buro i ponuro. Młody mężczyzna o zmęczonej twarzy kupuje dwa bilety do Buenos Aires, w tle słychać Maanam, a w telefonie rodziców, zasmuconych, że znów spędzą święta sami. Mama z tata mieszkają na prowincji i żyją w przekonaniu, że syn musi pracować w Wigilię, bo jest szychą w międzynarodowej firmie. Ale nie tym zajmuje się Kuba (Kamil Nożyński), główny bohater tej opowieści. Kuba jest dilerem kokainy i jeśli spełnia jakiś swój sen o Warszawie, to zdecydowanie jest to koszmar. Argentyna to jego nadzieja na ucieczkę od tego wszystkiego.
"Ślepnąc od świateł", 8-odcinkowy miniserial HBO (widziałam przed premierą trzy odcinki i tyle oceniam) na podstawie powieści Jakuba Żulczyka pod tym samym tytułem, to wizja polskiej stolicy tyleż mroczna, co pociągająca i fascynująca. To Warszawa brudna, ohydna, nieprzyjazna, imprezująca do świtu i lecząca w bólach kaca. Prawdziwy przedsionek piekła, w którym niby nikt nie chce żyć, a jednak coś tu ich wszystkich przyciągnęło. Świat, rządzony przez przerysowanych gangsterów, korporacje wysysające całą energię ze swoich pracowników, i celebrytów, którzy zapomnieli przed wyjściem sprawdzić, czy słoma im z butów nie wychodzi.
Razem z naszym bohaterem, milczkiem, który niczego głośno nie komentuje, tylko po prostu robi swoje bez mrugnięcia okiem, zwiedzamy najróżniejsze zakamarki tego miasta — zaglądamy na Wiejską, do ogłuszających i oślepiających klubów, ciasnych mieszkań w PRL-owskich blokach, luksusowych apartamentów gdzieś w niebiosach, siłowni, azjatyckich knajpek, gdzie spotykają się panowie z różnych okolic przestępczego światka. To opowieść mocna, brutalna, wypakowana po brzegi testosteronem — taka, w której kobieta najczęściej sprowadzona jest do roli rekwizytu z cyckami. Może być też czyjąś matką, kochanką albo przyjaciółką. Ewentualnie rudowłosą femme fatale, łamiącą męskie serce.
Nie ma sensu w tym miejscu zastanawiać się, ile w tym obrazie totalnej degrengolady jest prawdy o Warszawie (choć chętnie bym przeczytała porządny tekst kogoś, kto zna się na tym lepiej niż ja i spróbowałby na to pytanie odpowiedzieć), ale mogę powiedzieć jedno. To serial autorski, jakiego jeszcze w Polsce nie było, i wizja pod każdym względem spójna i przemyślana. Przegięta, przerysowana Warszawa, przez którą idziemy "głuchnąc od hałasu i ślepnąc od świateł", choć nakreślona została bardzo grubą kreską, wciąga i fascynuje. W tej konwencji przejdzie wszystko, nawet scena w kościele, w której Kuba całkiem serio modli się do Boga, żeby zesłał deszcz i zatopił to miasto, przechodząca gładko w niemalże komiksową, wykreowaną komputerowo wizję wymodlonego potopu.
I choć to zdecydowanie nie jest konwencja, którą wszyscy widzowie z miejsca pokochają, warto dać się wkręcić. Reżyser "Ślepnąc od świateł", Krzysztof Skonieczny ("Hardkor Disko"), wraz z operatorem Michałem Englertem dokonali cudów, by ożywić na ekranie tę przesadzoną pod każdym względem historię. Serial wygląda doskonale, niezależnie od tego, czy zabiera nas w hipnotyzującą podróż po klubach, czy pokazuje plan hip-hopowego teledysku, pustą filharmonię albo zupełnie zwyczajne mieszkanie któregoś z bohaterów. Wszystko ma tu swoje miejsce, wszystko jest stylowe, oryginalne i dopracowane od A do Z.
A nawet jeszcze nie przeszłam do Kuby i siedmiu dni, które mają zburzyć jego perfekcyjnie poukładane życie. To frapujący młody drań i chodząca enigma w jednym. Zawsze świetnie ubrany, milczący i gotowy do spełniania życzeń klientów, Kuba wydaje się nie pasować do tej wszechogarniającej zgnilizny. To przybysz z innego świata — grzeczny, elegancki, nie przeklina, nie pije, nie próbuje swojego towaru. Nie ma znajomych, nie otwiera się przed nikim z wyjątkiem przyjaciółki, Paziny (Marta Malikowska). Nic nam o sobie nie mówi i nie daje żadnych powodów, abyśmy byli po jego stronie, a jednak automatycznie właśnie tam się ustawiamy.
Zatrudnienie do głównej roli debiutanta to w tym przypadku strzał w dziesiątkę. Po spędzeniu trzech godzin w jego towarzystwie nie jestem w stanie powiedzieć, czy Kamil Nożyński — z zawodu raper, członek grupy Dixon37 — będzie kiedykolwiek naprawdę dobrym aktorem. Ale mogę powiedzieć, że już jest świetnym Kubą i potrafi bardzo charyzmatycznie milczeć. Kamera go lubi, a swoje robi też fakt, że jego twarz nie wyskakiwała na nas z każdej lodówki. W amerykańskiej telewizji to normalne, że w serialach częściej zatrudnia się nieznanych aktorów niż wielkie gwiazdy. W Polsce to coś nowego i należy HBO za tę dobrą zmianę pochwalić. Nożyński to gwarant świeżości i zarazem duża część sukcesu "Ślepnąc od świateł".
A wokół niego oczywiście same znane twarze. Robert Więckiewicz, Cezary Pazura, Janusz Chabior, Jan Frycz, Agnieszka Żulewska. Mnóstwo ról gigantycznych, przerysowanych, teatralnych. Wielkie popisy Pazury, Frycza czy Więckiewicza, wprowadzających tonę czarnego humoru do serialu — a jednak kluczem wciąż jest Nożyński i jego Kuba. Człowiek samotny, wycofany, zdystansowany i przekonany, że ma wszystko pod kontrolą. Mistrz porządku i elegancji. Na zewnątrz stoik, w środku kłębek emocji.
Kiedy z więzienia wychodzi kompletnie szalony gangster Dario (genialny w tej roli Frycz), cały świat Kuby zacznie się walić. Warszawa stanie się dla niego pułapką, z której nie będzie ucieczki — tak jak nie ma ucieczki przed samym sobą. Historia dilera, która już w pierwszych odcinkach jest przeżyciem z gatunku ekstremalnych, dalej może tylko przyspieszyć i stać się jeszcze mocniejsza. W tym świecie nie ma zmiłuj, nie widać też nigdzie Boga, który mógłby cokolwiek zatopić. Jest tylko bagno, w którym sami możemy zatonąć. I los, który sami sobie zgotowaliśmy.
Jak każdy serial autorski, "Ślepnąc od świateł" znajdzie swoją publikę i znajdzie też takich, którzy dostrzegą w nim więcej grafomanii niż prawd o człowieku, mających odmienić to, kim jesteśmy i jak patrzymy na świat. W Polsce z pewnością wywoła dyskusje, a czy sprzeda się za granicą? Na to pytanie odpowiedzieć nie potrafię i tego jestem niezmiernie ciekawa — czy zagranicznych widzów może zainteresować ten miks miłości i nienawiści, którym Polacy obdarzają swoją stolicę. Bo, zostawiając na boku uniwersalne prawdy o życiu i całej reszcie, serial HBO to przede wszystkim sen o Warszawie w bardzo mrocznej wersji, mocno osadzony w tym wszystkim co polskie i definiowany przez polską mentalność.
To też kolejna produkcja, udowadniająca, że mamy światowej klasy operatorów i reżyserów. "Ślepnąc od świateł" wygląda obłędnie, jak film kinowy w odcinkach. A poza tym oferuje tonę czarnego humoru, mnóstwo nawiązań do popkultury, znakomite kreacje aktorskie i historię, która wkręca i nie chce wypuścić ze swoich szponów. To serial stworzony przez ludzi mających jakąś wizję — czym odróżnia się od ładnej i klimatycznej, ale skleconej ze schematów "Watahy".
Dla polskiego HBO to zdecydowanie krok do przodu. Przypadek chce, że przychodzi on w momencie, kiedy na podobny krok odważyli się wszyscy — Canal+ wypuścił klimatycznego "Kruka" i świetnie zrealizowanych "Nielegalnych", Showmax zachwycił nas "Rojstem", a za chwilę jeszcze premiera "1983" od Netfliksa. "Ślepnąc od świateł" nie wygląda już jak jedyny rodzynek w cieście. Wygląda jak kolejny dobry polski serial — i piszę to z ogromną przyjemnością.
Premiera "Ślepnąc od świateł" 27 października o godz. 22:00 w HBO. Tego samego dnia rano w HBO GO pojawi się od razu cały sezon serialu.