"Chilling Adventures of Sabrina" to zabawa popkulturą, jakiej jeszcze nie było — recenzja serialu Netfliksa
Marta Wawrzyn
25 października 2018, 22:02
"Chilling Adventures of Sabrina" (Fot. Netflix)
Kiedyś Sabrina Spellman walczyła z wrednymi cheerleaderkami, dziś rzuca wyzwanie diabłu. I choć sprawy w "Chilling Adventures of Sabrina" potrafią być mroczne, to wciąż bardzo urokliwy serial.
Kiedyś Sabrina Spellman walczyła z wrednymi cheerleaderkami, dziś rzuca wyzwanie diabłu. I choć sprawy w "Chilling Adventures of Sabrina" potrafią być mroczne, to wciąż bardzo urokliwy serial.
Sabrina Spellman jest uroczą blondynką, która mieszka w miasteczku Greendale, chodzi do miejscowego liceum i zaczęła umawiać się z chłopakiem o imieniu Harvey. Ale jej życie nie jest normalne, bo ta dziewczyna to w połowie czarownica. Wychowywana przez ciotki, też wiedźmy — sympatyczną, zawsze troskliwą Hildę i zasadniczą, dumną Zeldę — po ukończeniu 16 lat będzie musiała zaakceptować swoją mroczniejszą połowę. W jej życiu pojawi się magia, nowe dylematy, a także czarny kocur o imieniu Salem.
Ten zbiór podstawowych faktów to właściwie wszystko, co łączy "Chilling Adventures of Sabrina" z "Sabriną, nastoletnią czarownicą", uwielbianym sitcomem z lat 90. Serial Netfliksa nie jest ani jego rebootem, ani remake'iem, to zupełnie inne podejście do tej samej historii i tego samego świata. Roberto Aguirre-Sacasa stworzył go na bazie własnego komiksu, do którego serial nawiązuje już od pierwszej chwili, kiedy na ekran wjeżdża cudna komiksowa czołówka.
Zgodnie z obietnicami twórcy i aktorów, "Chilling Adventures of Sabrina" (widziałam i oceniam wszystkie 10 odcinków) to opowieść mroczna, stylizowana na horror, inspirowana klasyką gatunku i oparta na grze konwencją. Nie spodziewajcie się jednak strasznej historii, po której nie będziecie mogli spać po nocach. To nie jest tego typu serial. To horror pulpowy i lukrowany, tak jak "Riverdale" jest w dużej mierze cukierkową opowieścią kryminalną.
Widać, że obie produkcje wyszły spod ręki tego samego twórcy, ale też rację mają aktorzy, kiedy zwracają uwagę na różnice i mówią, że crossover to nie taka prosta sprawa. Oba serialowe światy, choć w podobny sposób przestylizowane, campowe i zakochane w retro looku, opierają się na zupełnie innych zasadach. Ich połączenie oznaczałoby konieczność wprowadzenia magii do "Riverdale", to zaś nie jest takie proste. To jednak dobra wiadomość dla tych z was, którzy pytali, czy trzeba znać "Riverdale", żeby oglądać "Sabrinę". Nie trzeba. To zupełnie inny serial. Nazywanie go spin-offem "Riverdale" to nieporozumienie.
To też serial znacznie inteligentniejszy, doroślejszy i bardziej świadomy własnej absurdalności niż "Riverdale"; serial, który chce i potrafi być czymś więcej niż słodziutkim guilty pleasure. Duża w tym zasługa odtwórczyni głównej roli, Kiernan Shipki, wyciskającej ze scenariusza, ile się dało i jeszcze więcej. 18-letnia aktorka, która praktycznie wychowała się na planie "Mad Men", wcielając się przez prawie dekadę w postać Sally Draper, pokazuje, jak wiele się przez te lata nauczyła.
Nie da się oderwać od niej wzroku — potrafi zagrać absolutnie wszystko, jest sercem i duszą "Chilling Adventures of Sabrina", a do tego wygląda rewelacyjnie w serialowych stylizacjach. Jest też osobą, która pojawia się w niemal wszystkich scenach i na której barkach to wszystko spoczywa. Inteligencja i urok, z jakim rozbraja potencjalne niewypały, robi wrażenie. Niesamowicie wypada w scenach opartych na emocjonalnych wybuchach, kiedy rzeczywiście ma co grać, ale też z wdziękiem wprowadza nutkę humoru i drugie dno do tych momentów, kiedy klisze dają znać o sobie. Gdyby na jej miejscu znalazła się aktorka, która nie wiedziałaby, jak i kiedy puścić oczko do widzów, słabości serialu byłyby bardziej widoczne.
A tak mamy błyskotliwą młodą damę, zadającą tysiąc pytań na minutę i odważnie idącą prosto w ogień, kiedy sytuacja tego wymaga. Już w pierwszych odcinkach Sabrina rzuca wyzwanie samemu diabłu, zawzięcie broni koleżanki dręczonej przez futbolistów i mówi "nie" każdemu, kto próbuje nią manipulować. Nieważne, jak wysoko postawiony z niego czort.
Bohaterka Kiernan Shipki to intrygujące połączenie siły i wrażliwości; nieustraszona młoda kobieta z godnością krocząca przez dwa światy jednocześnie i uparta jak osioł nastolatka, która nie zawsze ma rację, a i tak robi swoje. To wielowymiarowa młoda wiedźma, złożona ze sprzeczności i z pewnością jeszcze nie dorosła. Młodość i wrodzone poczucie sprawiedliwości pozwalają jej zadawać pytania, których starsze czarownice już nie zadają. Ale zawieszenie pomiędzy światem magii i światem śmiertelników będzie mieć swoje konsekwencje.
Grupka najbliższych przyjaciół Sabriny składa się z jej chłopaka Harveya (Ross Lynch), przyjaciółek Susie (Lachlan Watson) i Roz (Jaz Sinclair), kuzyna Ambrose'a (Chance Perdomo), a także ciotek, Hildy (Lucy Davis) i Zeldy (Miranda Otto). Najlepiej zagrane role to cioteczki — widać, że aktorki świetnie się bawiły, mając do dyspozycji tak przerysowaną konwencję i tak dobrze napisane charaktery. W domu Spellmanów można się poczuć naprawdę absurdalnie, bo nie dość że w piwnicy mieści się zakład pogrzebowy, to jeszcze wszyscy ciągle za coś dziękują Szatanowi albo wzywają na pomoc Belzebuba. W tym świecie czarownice bezpośrednio służą diabłu i, w przeciwieństwie do Sabriny, ciotki nie mają z tym problemu. Wręcz przeciwnie, są bardzo religijne, zwłaszcza Zelda.
Brytyjski kuzyn Ambrose poza tym, że siedzi w areszcie domowym i z rozrywek został mu tylko sarkazm, pozwala wprowadzić wątki LGBTQ do serialu. Podobnie zresztą jak Susie, dziewczyna dręczona w szkole ze względu na nieoczywistą tożsamość płciową. Serial wielokrotnie, często w przewrotny sposób odnosi się do #MeToo i feminizmu, każąc dziewczynom walczyć o swoje prawa i nie zgadzać się na jakiekolwiek przejawy mizoginii czy nierówności. Sabrina jest młodą wiedźmą na miarę naszych czasów, a wszelkie wątki, w których pojawia się czy to feminizm, czy kwestie praw mniejszości bądź zwykłego poszanowania dla ludzkiej odmienności, zostały zgrabnie wplecione do serialu. Nie ma mowy o łopatologii w stylu "Czarodziejek". Jest lekkość, humor i mnóstwo błyskotliwych dialogów.
Kobiecość i wiedźmowatość potrafią przyjmować w "Sabrinie" różne oblicza, więc wrednych dziewczyn też nie brakuje. Bardzo dużo zamieszania wprowadza do tej opowieści trio zwane The Weird Sisters, na czele z wyszczekaną Prudence (Tati Gabrielle). Znakomicie wypadają Michelle Gomez jako Mary Wardwell, nietypowa nauczycielka Sabriny, oraz — po męskiej stronie — Richard Coyle jako ojciec Blackwood, Najwyższy Kapłan Kościoła Nocy i dziekan Akademii Sztuk Nieznanych. To, przynajmniej do pewnego stopnia, przeciwnik Sabriny, podobnie jak dyrektor Hawthorne (Bronson Pinchot) z jej "zwykłego" liceum, człowiek pozbawiony kręgosłupa i jakichkolwiek właściwości.
Na przestrzeni 10 odcinków bardzo dużo się dzieje, ale koniec końców doszłam do wniosku, że ciekawsza jest jednak sama Sabrina niż jej chilling adventures. Dobrze, że serial nie ma więcej odcinków w sezonie, bo prawdopodobnie Aguirre-Sacasa miałby taki sam problem z poprowadzeniem sensownej, spójnej fabuły, jaki ma w "Riverdale". Szkoda by było, gdyby rola Kiernan Shipki, po świetnym początku, miała zacząć sprowadzać się do ratowania scenariuszowych głupotek (co aktorka i tak robi, ale na skalę, którą da się znieść, a nawet docenić).
To jednak problem, który może — choć wcale nie musi — ujawnić się w kolejnych sezonach. Na razie "Chilling Adventures of Sabrina" to wdzięczne, świeże połączenie elementów bardzo do połączenia trudnych: młodzieżowego melodramatu, słodkiego romansu, czarnej komedii, mądrej historii o dorastaniu we współczesnym świecie i przestylizowanego, będącego jednym wielkim cytatem z popkultury horroru. Całości nadaje charakteru i energii rewelacyjny występ Shipki, której bohaterka z taką samą naturalnością robi maślane oczy do Harveya, tańczy do starych przebojów, chichocze w kinie na horrorach, rusza na wojnę z diabłem, stawia się swoim ciotkom, przeżywa dramaty sercowe i podejmuje pierwsze dorosłe decyzje, popełniając normalne w tym wieku błędy. I zawsze, ale to zawsze idzie pod prąd.
Netfliksowy serial to i doskonałe guilty pleasure, które zachęca, żeby spędzić cały weekend pod kocem z kubkiem tajemniczego naparu, i coś więcej niż tylko młodzieżowa produkcja do szybkiego wciągnięcia i zapomnienia. Jeden sezon to trochę za mało, aby dokonywać tego typu porównań, ale myślę, że "Sabrina" ma szansę stać się "Buffy" dla młodszego pokolenia. Czyli znakomicie napisaną, inteligentną produkcją, która wyznacza nowe tory dla seriali o nastolatkach i przemyca masę trudnych tematów pod płaszczykiem czystej rozrywki w mroczniejszym wydaniu. A przy tym pozostaje ślicznie opakowanym popkulturowym cukierkiem.
"Chilling Adventures of Sabrina" wygląda obłędnie, jest rewelacyjnie zagrane i wie, jak w atrakcyjny sposób mówić o ważnych sprawach. Owszem, potrafi być rozrywką z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych, ale często decyduje się być czymś więcej. I świetnie. Szykujcie się na weekend z nastoletnią czarownicą, jej ciotkami i czarnym kotem. Istnieje duża szansa, że zostaniecie oczarowani.
"Chilling Adventures of Sabrina" pojawi się 26 października na Netfliksie.