"Glee" (3×14): Najsmutniejszy odcinek w historii
Marta Rosenblatt
24 lutego 2012, 19:46
Odcinek "On My Way" był zupełnie inny od lekkiego i dowcipnego "Hearts". Czy to znaczy, że był gorszy?
Odcinek "On My Way" był zupełnie inny od lekkiego i dowcipnego "Hearts". Czy to znaczy, że był gorszy?
Na wstępie słowo wyjaśnienia skąd ten poślizg w recenzji. Otóż finałowy odcinek sezonu zimowego oglądałam na żywo, więc minęło już trochę czasu, ale nadal biję się z myślami i tak naprawdę nie wiem, co o nim sądzić.
Reakcje fandomu już dawno nie były tak skrajnie różne. Jedni wychwalają odcinek pod niebiosa- posuwając się nawet do określeń typu "najlepszy odcinek Glee w historii", drudzy natomiast wieszają psy na "On My Way" i obwieszczają koniec "starego 'Glee'". A co sądzi autorka o zimowym finale? Cóż, postaram się zachować równowagę i nie popadać w skrajności. Na pewno nie był to najgorszy odcinek "Glee" (jasne jest, że był nim "The Spanish Teacher").
"On My Way" był po prostu inny. Ciężko mi oceniać, czy ta inność była dużo lepsza od normalnego powszedniego Glee, ale na pewno nie nazwałabym tego czymś gorszym. Owszem, jeżeli twórcy mieliby serwować nam takie dramaty regularnie, pewnie przestałabym oglądać ten serial. Najprawdopodobniej większość gleeków także. Przecież jakbyśmy chcieli permanentnych dram, to oglądalibyśmy "One Tree Hill", nieprawdaż? Niemniej jednak taki poważny odcinek był potrzebny.
Po pierwsze, smutek i powaga powinna jakoś zbalansować ostatnią porcję tęczowej słodyczy. Po drugie, problem, jaki poruszyli twórcy, a mianowicie samobójstwa homoseksualnych nastolatków, jest niestety wciąż aktualny. Takie rzeczy mają miejsce. Co najgorsze te dzieciaki nie mają tyle szczęścia co Karofsky i często takie próby kończą się śmiercią. Trudno oczekiwać, aby do tak poważnej sprawy twórcy podeszli ze znaną sobie lekkością. Kluczowe w tym kontekście jak i w kontekście całego odcinka są słowa Sebastiana: "It's all fun and games… until it's not".
Poza aspektem dydaktycznym, myślę, iż dobrze, że Dave znów pojawił się w życiu Kurta. Rozumiem, że po zawirowaniach w 2. sezonie Kurtowi należało się trochę spokoju. Tyle, że w 3. serii Kurt z Blainem totalnie zlali się z tłem. Fajnie, że są szczęśliwi, ale te postaci mają taki potencjał, że rola szczęśliwej i nudnej parki nie jest im pisana.
Przy okazji dramatu Davida wyraźnie widać, jak marnie scenarzyści potraktowali wątek Santany. Nie zrozumcie mnie źle, dla wątku Karofsky'ego powinno jak najbardziej znaleźć się miejsce, ale podwójne standardy twórców są bardzo irytujące. Czy Santana nie ma uczuć? Rozumiem, że może mieć silną psychikę, ale kiedy Finn wyoutował ją przy całej szkole, dostaliśmy debilną pioseneczkę Katy Perry o zaletach całowania się z koleżanką po paru drinkach. Na tle dramatycznych scen z Dave'em wygląda to strasznie żałośnie. Miejmy nadzieję, że scenarzyści jakoś dadzą radę zrehabilitować się w oczach widzów- wyznanie Santany, która czeka "aż babcia znów ją pokocha", daje nadzieję na coś porządnego i przede wszystkim poważniejszego.
Obok tragedii Karofsky'ego mieliśmy drugi dramat, chyba największy w dotychczasowej historii Glee- wypadek Quinn. Na początek chciałabym pogratulować scenarzystom, naprawdę wielką sztuką jest zaskoczyć widzów, zwłaszcza takich, którzy czytają spoilery. Od tygodnia krążyły plotki czy też przecieki dotyczące wypadku. Większość stawiała na potrącenie Davida przez Quinn. Mało kto, jeśli w ogóle ktoś stawiał na taki rozwój wydarzeń. Przy tym całym hajpie, teoriach spiskowych chyba nikt nie wspomniał o próbie samobójczej czy też wypadku samej Q. Być może te zdjęcia jadącej Quinn i Karofsky'ego w szpitalu były wyciekiem kontrolowanym.
Pewne jest natomiast, że twórcy nie do końca grali fair z widownią. Zupełnie nie mieści mi się w głowie, jak mogli wyciąć tę scenę z promo. Co prawda zdarzało im się już robić takie psikusy, ale nigdy nie była to kluczowa scena dla odcinka, wypaczająca sens całej historii. Scena, w której Quinn wpadająca na ślub i wykrzykuje, że nie przyszła patrzeć, jak Rachel marnuje sobie życie, była totalnie dezinformująca/myląca. Czasem zastanawiam się, czy przypadkiem RIB nie zrobili tego specjalnie, aby podrażnić shippersów Fabbery. Choć z drugiej strony fani shippujący Quinn i Finna (tak są jeszcze i tacy) interpretują zachowanie Q. zupełnie inaczej – a co jak Q. wciąż nie może zapomnieć o swojej pierwszej miłości? Szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć w miłość do Finna, bardziej jestem w stanie dać wiarę uczuciu Quinn do Rachel – choć wydaje się równie prawdopodobne jak romans Kurta i Karofsky'ego.
Aczkolwiek te wszystkie spojrzenia Quinn, kiedy Rachel mówi o przyjaźni czy ta niewyraźna mina, kiedy Rachel ją przytula dają do myślenia. Wydaje mi się, ze serial od początku był nakierowany na ich przyjaźń (nie miłość!). Obie dojrzewając, dojrzewały też do tej przyjaźni. Zwłaszcza Q., która z odcinka na odcinek posiadała coraz większe feministyczne zacięcie, miała prawo zaprotestować, kiedy jej przyjaciółka faktycznie marnuje sobie życie. Nie oszukujmy się, ślub w tak młodym wieku to totalna głupota. Nie wiem, jak wybrną z tego twórcy, ale jeżeli Finchel się pobiorą, będzie to chyba najgłupsza rzecz, która zdarzyła się w "Glee".
Jeśli jesteśmy już przy Finche,l to muszę wyznać, że jestem rozczarowana. Po ostatnim odcinku myślałam, że scenarzyści mają jednak dystans do tej pary (patrz słowa Figginsa), jednak RIB (jakbyś się dziwił/-a – RIB to Ryan Murphy + Ian Brennan + Brad Falchuk) znów nam zaserwowali ciężkostrawną porcję finchelowatości. Ileż można patrzeć jak się kłócą i godzą? Strasznie to naciągane, a przede wszystkim nieciekawe jak cholera.
Wracając do Quinn – jestem bardzo ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy. Scenarzyści zafundowali nam potężny cliffhanger– 7 tygodni przerwy wydaje się katorgą. Osobiście nie sądzę, aby odważono się uśmiercić tak ważną postać, z drugiej jednak strony, kiedy jedziesz małym garbusem i w twój bok wjeżdża wielki jeep masz raczej małe szanse na przeżycie. Tym bardziej na wyjście z takiego wypadku bez żadnego poważnego urazu. Większość fanów podejrzewa, że Q., skończy na wózku, ale czy to nie za dużo na jedną postać? Nastoletnia ciąża, a potem oddanie dziecka to chyba dużo jak na jedną cheerioskę. Jasne jest, że postać ma ewoluować: od rozpieszczonej popularnej nastolatki do odpowiedzialnej i dojrzałej kobiety.
Tyle że gdzieś na początku 2. sezonu scenarzyści dali ciała i zupełnie zapomnieli o tym, iż wypadałoby, aby Q. przejęła się tym, co zdarzyło się w jej życiu. W 3. sezonie olśniło ich, niestety próby uratowania tego wątku skończyły się na zrobieniu z Quinn osoby niestabilnej psychicznie. Czy wypadek będzie lekarstwem na brak pomysłu na postać Q. ? Zobaczymy. Na razie zalatuje to lekką desperacją.
Na koniec wypadałoby wspomnieć też co całej reszcie, a zwłaszcza o Regionals. Niestety, najważniejsze wydarzenie, do którego glee club przygotowywał się od początku roku (albo jak kto woli od początku sezonu) wydaje się blaknąć na tle wyżej opisanych dramatów. Nie wiem, czy to celowe, ale zawody regionalne jak i wygrana New Directions wydają się być naprawdę błahe.
Same piosenki nie zapadły mi jakoś szczególnie w pamięć, a to nie najlepiej świadczy o utworach, które zostały wyselekcjonowane na tak ważne zawody. Solo Rachel poprawne, miłe dla ucha, niestety w porównaniu z takim "Don't Rain on My Parade" wypada blado. Mashup "Fly"/"I Believe I Can Fly" też raczej nie przejdzie do historii, no dobrze, może przejdzie ze względu na rapujących Nayę i Darrena. Uwielbiam Troubletones, ale nie widzę sensu śpiewania nowej piosenki, która brzmi tak samo jak oryginał i swoim aranżem czy interpretacją nie wnosi nic nowego.
Bardziej spójny i zaskakujący (ze względu na choreografię) wydaję się być występ Warblersów. (Swoja drogą ciekawe, z jakiej racji New Directions zawsze mają o jedną piosenkę więcej?). Odkąd Blaine odszedł z Dalton Academy, nie przepadam za Werbelsami, nie jestem też fanką postaci Sebastiana jak i wokalu Granta, zdaję sobie jednak sprawę, że ten występ mógł się podobać.
Paradoksalnie największe wrażenie wywarła na mnie piosenka spoza zawodów – "Cough Syrup". Fajnie było usłyszeć Young the Giant zamiast kolejnej piosenki Rihanny, poza tym interpretacja Darrena, jak i scena będąca tłem dla tego utworu naprawdę zrobiły na mnie wrażenie.
Na koniec wspomnę o dwóch czarnych charakterach, które przeszły prawdziwą metamorfozę w "On My Way", tj. Sebastianie i Sue. Ciąża Sue wydaje mi się kolejnym desperackim krokiem mającym na celu zamaskowanie totalnego braku pomysłu na dalszy rozwój tej postaci. Po prostu nie kupuję dobrej Sue Sylvester. Hormony hormonami, ale są pewne granice. O ile jej zachowanie podczas rozmowy nauczycieli o Karofskym było jak najbardziej na miejscu, to gratulowanie Willowi zwycięstwa i oferta pomocy to totalne przegięcie. Lekko przegięta wydaje się być też przemiana Sebastiana. Jasne, że po dramacie Karofsky'ego musiał przystopować, ale te uśmiechy podczas występu New Directions? Litości. Choć przemiana S. i tak wydaje się być bardziej wiarygodna niż historyjka Willa o próbie samobójczej. Mam nadzieję, że w następnych odcinkach scenarzyści bardziej się wysilą. Jedno jest pewne: czeka nas bardzo długie siedem tygodni. Cóż, byle do wiosny.