Nordic noir — mroczne i niepokojące czy piękne i pociągające? Za co kochamy skandynawskie historie?
Mateusz Piesowicz
8 listopada 2018, 20:02
Fot. W pułapce/Winni/Forbrydelsen/Most nad Sundem
Powiedzieć, że skandynawskie kryminały są popularne, to nic nie powiedzieć. Ponure historie rodem z Północy od lat podbijają świat, a kolejnym tego przykładem jest wchodzący do kin duński thriller "Winni".
Powiedzieć, że skandynawskie kryminały są popularne, to nic nie powiedzieć. Ponure historie rodem z Północy od lat podbijają świat, a kolejnym tego przykładem jest wchodzący do kin duński thriller "Winni".
Z czym kojarzy Wam się pojęcie nordic noir? Z wielotomowymi powieściami o postaciach, które zdążyły się już mocno zakorzenić w masowej świadomości? Z ich filmowymi ekranizacjami niekoniecznie pochodzącymi ze Skandynawii? Czy może raczej z rozpisanymi na kilka sezonów serialami, w których równie istotne co wyjaśnienie zagadki jest wejrzenie w mroczne dusze bohaterów i całych społeczeństw? Skala odpowiedzi może być szeroka, bo też sam gatunek, który niezmiennie dominuje na gruncie kryminalnych historii, przyjmuje coraz to różniejsze oblicza.
Wystarczy tylko spojrzeć na wchodzący do polskich kin w piątek 9 listopada film "Winni". Ten wyreżyserowany przez Gustava Möllera ("Follow the Money") duński kandydat do Oscara na pozór nie wygląda na kolejnego przedstawiciela gatunku. Nie ma tu bowiem urzekających surowym pięknem krajobrazów czy wielowątkowej fabuły. Jest za to zamknięty w czterech ścianach człowiek, telefon i niecałe półtorej godziny czystego napięcia.
Główny bohater to Asger Holm (Jakob Cedergren), były policjant, teraz pracujący jako operator przy telefonie alarmowym. Czekając na koniec rutynowej zmiany, odbiera połączenie od spanikowanej kobiety. Ta twierdzi, że została porwana i znajduje się w jadącym w nieznanym kierunku samochodzie. Rozmowa się urywa, mężczyzna zostaje sam ze świadomością, że liczy się każda sekunda, a on może polegać tylko na własnym doświadczeniu, intuicji i… telefonie.
Człowiek na pierwszym miejscu
Czy w tak krótkim czasie i dysponując bardzo ograniczonymi środkami, można stworzyć pasjonującą i dynamiczną historię? Pewnie, że tak. "Winni" są jednak nie tylko popisem realizacyjnego mistrzostwa twórców, ale też dowodem na to, że mroczne skandynawskie produkcje mogą przybierać przeróżne formy, ostatecznie wciąż wracając do tego samego – opowieści, dla której najważniejszy jest znajdujący się w jej centrum człowiek. Bo gdy bliżej się przyjrzeć, staje się jasne, że nordic noir to nic innego, jak historie o różnych wymiarach człowieczeństwa.
Oczywiście najczęściej tych bolesnych, w końcu kryminały mają swoje wymagania. O ile jednak w klasyce gatunku podział jest najczęściej wyraźny, więc ofiary pozostają ofiarami, a detektywi detektywami, Skandynawowie podchodzą do tematu inaczej. U nich cierpią wszyscy, niezależnie czy sami znaleźli się w centrum jakiejś koszmarnej sytuacji, czy tylko przywiódł ich do niej zawodowy obowiązek.
Powód tego cierpienia nie musi być z kolei szczególnie wymyślny. Ot, proza życia. Nieudany związek, kiepski kontakt z innymi ludźmi, trudności z okazywaniem uczuć i tak dalej. Czasem trafi się coś bardziej dosłownego w stylu problemów z alkoholem, ale to wszystko. Bohaterowie nordic noir to ludzie, których przygniata własna codzienność. Tak bardzo, że ściganie morderców i wgryzanie się w makabryczne szczegóły zbrodni jest dla nich swego rodzaju ucieczką, bo pozwala zapomnieć na chwilę o całej reszcie. "Nie mogę zająć się swoim życiem, bo znaleźliśmy właśnie kolejne ciało" – przyznacie, że to całkiem niezła wymówka.
Ostatecznie jednak rzeczywistość zawsze znajdzie sposób, by o sobie przypomnieć. Zagadki zostaną rozwiązane, mordercy trafią za kratki (albo skończą w jakiś gorszy sposób), bliscy ofiar dostaną odrobinę ukojenia. A nasi bohaterscy detektywi, tak niestrudzenie wykonujący swoje zadanie, znów będą musieli stanąć przed lustrem i zmierzyć się ze znacznie cięższym wyzwaniem. Przetrwaniem kolejnego dnia, dopóki nie trafi się jeszcze jedna sprawa i znów będzie powód, by zająć myśli czymś innym.
Niedoskonali bohaterowie
Takie postaci jak Kurt Wallander ("Wallander"), Saga Norén ("Most nad Sundem") czy Sarah Lund ("The Killing") łączą nie tylko profesja czy depresyjne widoki za oknem. Wszyscy są wewnętrznie rozbitymi ludźmi, którzy otoczeniu pokazują zwykle inną, chłodną i profesjonalną twarz, ale w środku toczą nieustanną walkę. Ze zmęczeniem, własnymi słabościami, niemożnością porozumienia się z innymi. W żadnym przypadku nie da się ich sprowadzić do jednej cechy, trudno też stwierdzić, by byli wzorcowymi telewizyjnymi bohaterami. Z trudem przyszłoby nazwać kogoś z nich sympatycznym, a jednak ich lubimy, przeżywając kolejne upadki i rzadkie wzloty jak własne.
Może właśnie dlatego, że w pewnym stopniu takie są. Patrząc na ich losy, nie oczekujemy wszak historii o odkupieniu czy opowieści w stylu "od zera do bohatera". Nie, to kompletnie inny adres. Nordic noir nie oferuje ucieczki od rzeczywistości, ono zaprasza nas jeszcze głębiej. Do paskudnego, realistycznego świata, który znamy w pewnym stopniu z własnych doświadczeń, a tu możemy zajrzeć w jego najbardziej ponure, a zarazem fascynujące zakątki. W miejsca, do których łatwo uciec od swoich problemów. Gdzieś już to słyszeliście, prawda?
Jasne, nie jesteśmy detektywami, nie znamy realiów ich pracy, a Skandynawię pewnie wielu z nas widziało tylko na obrazkach. Ale jesteśmy ludźmi, a ci w gruncie rzeczy tak bardzo się od siebie nie różnią, zwłaszcza gdy mowa o ich problemach. Twórcy nordic noir potrafią zaś w perfekcyjnym stylu połączyć wciągające kryminalne fabuły z ludzkimi historiami godnymi najlepszych dramatów. Wiodąc nas przez pełne ślepych zaułków, wielowątkowe fabuły, pozwalają jednocześnie nawiązać wręcz intymną więź z bohaterami, którzy stają się nam bliscy mimo licznych niedoskonałości. A może raczej dzięki nim.
Świat jak zwierciadło duszy
Nieprawdą byłoby oczywiście pisać, że fenomen skandynawskich kryminałów zasadza się tylko na świetnie skonstruowanych postaciach. Tym towarzyszą doskonale napisane intrygi, w których nieraz z detalami przedstawia się społeczno-obyczajowe i polityczne tło. I ono służy jednak nie tyle za twórczy komentarz do rzeczywistości, co jeszcze jeden aspekt nadania ekranowej historii realizmu. Nie można przecież snuć opowieści o skomplikowanych ludziach, nie odnosząc się do przemożnego wpływu, jaki ma na nich otaczający ich świat.
Ten natomiast trudno uznać za pozytywny, co jest zarazem przewrotne i w pełni zrozumiałe. Spójrzcie tylko na islandzkie "W pułapce" – serial zapierający dech w piersi skutymi w lodzie i zatopionymi w bieli krajobrazami, a jednocześnie przerażający ciasnym, klaustrofobicznym klimatem miejsca, z którego nie ma ucieczki. Powiecie, że to skrajny przykład i trudno zestawiać go z duńskimi czy szwedzkimi historiami, ale jest tak tylko na pierwszy rzut oka. Bohaterowie nie muszą wszak zostać dosłownie odcięci od świata, by poczuć się zaszczuci i piekielnie samotni.
Do tego wystarczy ponura szarość, w której próżno upatrywać nadziei na lepsze jutro. Scenerie otaczające bohaterów nordic noir są wręcz dosłownym odbiciem ich wewnętrznego stanu. Oczywiście, nieraz potrafią zapierać dech w piersi, ale nie są to obrazy, które dają jakiekolwiek ukojenie – będą raczej prześladować, bo za każdym kryje się jakiegoś rodzaju potworna zbrodnia czy dręczące wspomnienie. Albo po prostu zwykła, nędzna codzienność, którą z rzadka przerywa jakiś promień słońca.
Te jednak, wbrew depresyjnemu obrazowi, jaki wyłania się z tekstu, czasem pojawiają się nawet w historiach z gatunku nordic noir. Nie są to oczywiście happy endy w hollywoodzkim rozumieniu, bo te wypaczałyby całkowicie ich sens. Raczej drobne przejawy czegoś pozytywnego w wyjątkowo gorzkich zakończeniach. Rzadki to widok, w dodatku często fałszywy lub przynajmniej naznaczony jakąś skazą, ale jednak się pojawia. Bo przecież nie byłoby realistycznie gdyby wszystko pozostało spowite wieczną szarością, czyż nie? A myślę, że to przede wszystkim za to uwielbiamy nordic noir, że tak łatwo się w nim odnaleźć.