"Queen America" to zmarnowana szansa Facebooka. Recenzja serialu z Catherine Zetą-Jones
Kamila Czaja
20 listopada 2018, 20:32
"Queen America" (Fot. Facebook Watch)
Serial z Catherine Zetą-Jones w serwisie, który ostatnio dał nam "Sorry for Your Loss"? Brzmiało co najmniej nieźle, ale "Queen America" nie dorasta poprzednikowi do pięt.
Serial z Catherine Zetą-Jones w serwisie, który ostatnio dał nam "Sorry for Your Loss"? Brzmiało co najmniej nieźle, ale "Queen America" nie dorasta poprzednikowi do pięt.
Jeden serial platformy nie czyni – tak mniej więcej można by streścić moje wrażenia po pierwszych trzech odcinkach "Queen America". Doskonałe, wielokrotnie przez nas chwalone "Sorry for Your Loss" zachęcało, by potraktować Facebook Watch jako obiecującego gracza na rynku seriali, ale nowa komedia z Catherine Zetą-Jones nie jest krokiem w dobrym kierunku.
Vicki Ellis (Zeta-Jones) zajmuje się trenowaniem uczestniczek konkursów piękności. Jej wyczerpujące szkolenia gwarantować mają miejsce w pierwszej piątce w kraju, stypendia, zaszczyty i sławę. Wymagająca nauczycielka bezlitośnie pilnuje diety i ćwiczeń, walczy o dykcję i przede wszystkim uczy podopieczne, jak udawać w sztucznym świecie kręcącym się wokół wyborów miss.
Sama Vicki udawanie opanowała prawie do perfekcji, ale co jakiś czas nie wytrzymuje i daje upust emocjom. Zwłaszcza że jej życie prywatne, relacje z siostrą, Katie (Katie Ellis, "The Knick"), i siostrzenicą, Bellą (Isabella Amara), są mocno skomplikowane, a w pracy, której się całkowicie poświęca, też nie wszystko idzie gładko.
Otóż wobec poważnej wpadki faworytki do tytułów, Hayley (Victoria Justice), Vicki pomagać musi prostolinijnej Samancie (Belle Shouse, "Secrets and Lies"), dziewczynie pełnej dobrych chęci, ale naiwnej i nieradzącej sobie z hipokryzją konkursów piękności. Zapewne w kolejnych odcinkach będzie można zobaczyć kolejne reprymendy, udzielanych miłej dziewczynie z prowincji, ale i lekcję dla Vicki, która powinna się nauczyć większej wyrozumiałości.
Niestety serial Meaghan Oppenheimer okazuje się na tyle nijaki, że właściwie nie wiadomo, czy ma być satyrą na bańkę, w której żyje większość bohaterów, opowieścią o międzypokoleniowej przyjaźni pozornie różnych, ale jednak jakoś podobnych kobiet czy kolorowym guilty pleasure, w którym kibicujemy Kopciuszkowi, by zdobył księcia (tu: koronę miss). Ani satyra nie jest wystarczająco ostra i błyskotliwa, ani relacje między bohaterami wystarczająco angażujące.
Przed premierą Zeta-Jones wydawała mi się głównym powodem, by dać "Queen America" szansę. Ale zamiast podnieść serial na wyższy poziom, aktorka obniżyła loty i gra jakby na autopilocie. Vicki w jej wydaniu jest przerysowana w złośliwości, a niewyraźna tam, gdzie powinny działać silne uczucia. Oglądając pierwsze odcinki, pomyślałam ze smutkiem, że to kiedyś była taka dobra aktorka. A potem uświadomiłam sobie, że to "kiedyś" było w zeszłym roku – w "Konflikcie: Bette i Joan" Ryana Murphy'ego.
Utytułowanej aktorce nie pomaga tu scenariusz, sprowadzający postacie do paru schematów. Współpracownicy głównej bohaterki, przyjaciel-gej, Nigel (Teagle F. Bougere) i zazdrosna dawna podopieczna, Mary (Rana Roy, "Switched at Birth") też sprowadzeni są do karykatur. A organizujący konkursy Rick (Alexander England) to przerysowany "paskudny samiec" i na dodatek sceny z nim okraszone są żenującymi żartami Vicki o Australijczykach.
Sceny dramatyczne przypominają telenowelę, a te w założeniu zabawne wcale nie bawią. Na trzy odcinki zaledwie w paru momentach widać było, że między Vicki a Samanthą może się wytworzyć więź, ale subtelniejsze rozmowy zaraz ginęły w banalnych rozwiązaniach, które miały popchnąć przewidywalną akcję do przodu.
A znalazłby się tu potencjał na niuanse. Na ile Vicki wierzy, że dzięki niej dziewczyny stają się lepszą wersją siebie, a na ile sama przed sobą udaje, że tak jest? Gdzie kończy się zdrowe dbania o siebie, a zaczyna obsesja na punkcie wyglądu? Czy wybory miss to tylko targowisko próżności? A może jednak szansa na lepsze życie dla dziewczyn, które inaczej nigdy nie miałyby szansy się wybić? Takie pytania gdzieś tam są, ale rozcieńczone słabym dramatem i równie słabą komedią z tych mocno banalnych.
Odcinek 3. to niewielkie światełko w tunelu. Głównie dlatego, że na scenę wkracza Judith Light ("Transparent") w roli Reginy, dawnej mentorki Vicki. W paru zaledwie scenach ta postać, w czym głównie zasługa aktorki, jest lepsza niż wszystko inne w "Queen America" do tego momentu. To jednak wciąż za mało, żebym czuła potrzebę włączenia za tydzień odcinka numer 4.
Jeśli porównać do czegoś nowy serial Facebook Watch, to może do "UnREAL", ale w tych mniej udanych odsłonach produkcji Lifetime. Tu też mamy co najmniej jedną antybohaterkę, sztuczny świat stworzony na potrzeby publiczności i przerysowanie wszystkiego. Ale do bardziej udanych sezonów serialu o randkowym reality show sporo "Queen America" brakuje. Przede wszystkim pomysłu, czym właściwie miałaby być ta opowieść, komu mielibyśmy w niej kibicować lub czego nowego dowiedzieć się o pozorach skrywanych pod pięknymi maskami.
Jeżeli ktoś ma ochotę obejrzeć Zetę-Jones w serialu, który polega głównie na tym, że paru raczej okropnych ludzi przerzuca się mało finezyjnymi złośliwościami, kobiety próbują sprostać absurdalnym standardom wyglądu, a w tle kryją się problemy, jakie widzieliśmy już wielokrotnie, to cóż, odcinki są przynajmniej krótkie. Ale lepiej zobaczyć Zetę-Jones w czymś innym, a "wredne dziewczyny" podziwiać w znacznie lepiej napisanym filmie o takim właśnie tytule.
Pierwsze trzy odcinki "Queen America" dostępne są na Facebooku. Kolejne pojawiać się będą co tydzień w nocy z niedzieli na poniedziałek.