Amerykanin, który zbudował nową Polskę. Joshua Long, twórca "1983", objaśnia nam świat swojego serialu
Michał Kolanko
1 grudnia 2018, 22:02
"1983" (Fot. Netflix)
Dlaczego historia alternatywna i dlaczego w Polsce? Jak tworzono ten świat? Jakie były inspiracje? Co serial ma powiedzieć widzom? Joshua Long, showrunner "1983", odpowiada na nasze pytania.
Dlaczego historia alternatywna i dlaczego w Polsce? Jak tworzono ten świat? Jakie były inspiracje? Co serial ma powiedzieć widzom? Joshua Long, showrunner "1983", odpowiada na nasze pytania.
Od piątku w serwisie Netflix dostępne jest "1983", pierwszy polski serial platformy. To thriller political fiction, opowiadający alternatywną wersję dziejów naszego kraju — mamy rok 2003, a komunizm wciąż trwa i ma się dobrze. Przynajmniej dopóki nie zaczynają pojawiać się pytania o to, jak opresyjny system przetrwał i kto stoi za zamachami terrorystycznymi z 1983, które ukształtowały taką Polskę.
Na trop spisku wpadają student prawa Kajetan Skowron (Maciej Musiał) i zdegradowany milicjant Anatol Janów (Robert Więckiewicz). Ich śledztwo prowadzi do zaskakujących odkryć, a jednocześnie w Warszawie toczą się liczne intrygi polityczne i szpiegowskie. Wszystkie drogi prowadzą do roku 1983, ale też do pytania o to, jaka będzie przyszłość kraju.
"1983" to nie tylko pierwszy polski serial Netfliksa. To także pierwszy polski serial w ogóle, który powstał w amerykańskim systemie pracy — z showrunnerem nadzorującym cały proces produkcji. W tym przypadku showrunner jest także autorem całego scenariusza. Joshua Long, Amerykanin mieszkający od sześciu lat w Warszawie, opracował koncept "1983" razem z Maciejem Musiałem (więcej o kulisach powstania serialu znajdziecie tutaj), napisał scenariusz, poszedł z nim do Netfliksa i dostał szansę, jakiej na razie nie dostał nikt z polskich twórców.
O tym, jak zbudował świat "1983", skąd czerpał inspiracje oraz co chciał przekazać widzom polskim i światowym, zapytaliśmy go na kilka dni przed premierą serialu.
Dlaczego wybrałeś akurat historię alternatywną jako wiodący motyw serialu?
Joshua Long: Wszystko zaczęło się od jednej sceny. Maciek Musiał poprosił mnie, abym napisał dla niego scenę po angielsku. Stworzyłem postać młodego studenta prawa, który był w jego wieku. I cynicznego glinę, który poszukiwał czegoś w rodzaju odkupienia. Razem mieli rozwiązać zagadkę. To był początek. Jedna scena. Postacie, które stworzyłem, bardzo mi się spodobały. Później dodawałam przeszkody, które mieli razem pokonać. Rozwijałem historię. Cały świat narodził się z tej sceny.
Ale to mogła być inna decyzja, inny świat. Nie tylko alternatywna wizja historii Polski.
To było dla mnie interesujące, by zacząć od zera i nie być zmuszonym do opowiadania tego, co chciałem opowiedzieć, zanurzając to w prawdziwej historii Polski. Chciałem dać sobie i widzom wolność, by opowiedzieć historię, którą chcieliśmy, i jednocześnie dać jej odpowiedni dystans. W naszym serialu w dwadzieścia lat kraj zmienił się na tyle, by móc przyciągnąć tymi zmianami zainteresowanie widzów.
Czyli chcesz opowiedzieć inną historię, ale jednak zakorzenioną w historii Polski? Polacy często chyba uznają to, co się wydarzyło, za pewnik, i nie zastanawiają się, "co by było gdyby".
Ta pierwsza scena między dwiema postaciami, o których mówiłem, mogłaby zaistnieć wszędzie. To była podstawa. Śledzimy poczynania tych postaci przez cały pierwszy sezon. I musieliśmy dobrze sposób pokazać dynamikę tej relacji. Następne elementy to przeszkody i zagrożenia dla nich, intryga. Chcieliśmy pokazać inną wersję Polski. Niektóre budynki są prawdziwe, ale pokazują np. inną wersję Warszawy.
A czy tytuł i cała opowieść to nawiązanie do "Roku 1984" Orwella? Chyba wiele osób zadaje sobie to właśnie pytanie.
Nie. To po prostu dość zabawny zbieg okoliczności. Data 1983 – i przez to tytuł serialu – to narzędzie w opowiadaniu historii. Mój bohater musiał być wystarczająco młody, musiał mieć pięć, sześć lat na początku i jednocześnie musiał być studentem prawa dwadzieścia lat później. Oni celebrują też rocznicę zamachów z 1983 roku dwadzieścia lat później. Cała historia musiała pasować do siebie, bo chciałem też, by zamachy odbyły się w chwili, gdy trwał stan wojenny i napięcie społeczne było największe. Wtedy takie wydarzenie miałoby największą siłę zmienić bieg historii.
Czyli w alternatywnej historii Polska się po tych wydarzeniach zjednoczyła?
Tak, ale nie tylko. To też całkowicie zatrzymało istniejącą demokratyczną opozycję. Tego nie ma w serialu, ale wyjaśnię. Po zmianie przywództwa w partii – tuż po wydarzeniach z 1983 roku – nowi liderzy zadeklarowali, że poświęcą część wolności na rzecz bezpieczeństwa. Kraj zaczął się szybko bogacić. Dwadzieścia lat później to jest bardzo bogate społeczeństwo, ale nie jest wolne.
Podobnie jak w tzw. chińskim modelu.
Tak. Ale był jeszcze jeden powód wybrania daty dwadzieścia lat później. 2003 rok to czas przed Facebookiem, przed serwisami społecznościowymi. Pokazujemy państwo policyjne w chwili, gdy to jeszcze nie weszło do powszechnego użytku. Chcieliśmy pokazać też, że Polska jest krajem zaawansowanym technologicznie. Powstały rzeczy, które w prawdziwym świecie pojawiły się dopiero później.
Mówisz, że osią serialu jest dynamika dwóch postaci. To nawiązanie do dynamiki w serialach policyjnych, gdy dwóch policjantów nie pasuje do siebie, ale musi razem współpracować?
To w pewnym sensie bardzo tradycyjna rzecz. Po tym, jak już miałem tych dwóch "policjantów", których grają Maciej Musiał i Robert Więckiewicz, musiałem im dać coś do zrobienia. Musiałem im dać MacGuffina. To była fotografia.
To jak walizka z "Pulp Fiction".
Tak, to narzędzie, dzięki któremu rozkręca się cała narracja. To był też sygnał, jakiego rodzaju historia i tajemnica będzie w sezonie. To inny rodzaj klasycznego niedopasowania: on potrzebował czegoś od niego i vice versa. Są zmuszeni do wspólnej pracy. I chociaż nie pojawiają się razem w wielu scenach, to ich narracje są kluczem dla serialu. Potrzebują się wzajemnie, a nie spodziewali się tego na początku.
Jakie są inne tematy serialu? Mówiłeś o dylemacie "wolność kontra bezpieczeństwo". Co jeszcze?
W trakcie pracy nad serialem pojawiło się pytanie: co dalej? To pytanie, które teraz zadaje sobie Polska. To pytanie, które zadaje sobie Ameryka, Wielka Brytania i Europa. Tu nie chodzi np. o imigrantów, ale o to, jaka będzie nasza tożsamość kulturowa. W serialu jest jedna wybijająca się postać, która pod koniec zadaje właśnie to pytanie – o przyszłość. O to, co się stanie, gdy przyjdzie wolność. Bo wtedy – gdy do Polski nadejdzie Zachód – kraj straci swoją tożsamość kulturową. To bardzo aktualne pytanie. I to też pytanie z lat 90., gdy Polska dokonywała transformacji: co pozostanie z naszej tożsamości?
Czyli to jest pytanie o globalizację i tożsamość narodów w jej trakcie.
Tak. W serialu jeden z bohaterów wyraża to szczególnie: nie mamy jak z tym walczyć, a mój pomysł na Polskę nie będzie już się liczył.
Zastanawiam się, co Cię inspirowało, jakie rzeczy oglądałeś i czytałeś w trakcie pracy nad tym serialem?
Nie było to nic szczególnego. W jakimś sensie każdy twórca nawiązuje do wszystkich poprzednich dzieł i stworzonych rzeczy i swoich doświadczeń. Mieszkam już sześć lat w Polsce. Mogłem zaczerpnąć np. z doświadczeń swoich znajomych, którzy dorastali w tamtym czasie. Ich rodzice i dziadkowie dobrze tamte historie pamiętają. Gdy jest się w Polsce, gdy podróżuje się po Polsce, to nie można uciec od historii. Ona jest wszędzie. Dużo z tego zaabsorbowałem. Cała reszta to oczywiście research, miałem wsparcie konsultantów, historyków i tak dalej. Dla mnie jednak to było ćwiczenie pt. "co by było gdyby". Wiele rzeczy i pytań, jakie sobie stawiamy, zaczerpnąłem z USA po 11 września. Mieliśmy wtedy narodową dyskusję o bezpieczeństwie, wolnościach obywatelskich i tak dalej.
Czyli jako nie-Polak miałeś świeżą perspektywę na polską historię.
To prawda. Nauczyłem się też jednej różnicy: w USA mamy w zasadzie jedną narrację historyczną. Nasz kraj jest o wiele młodszy. I to teraz taki sam kraj jak wtedy, gdy powstawał. Polska taka nie jest. Na przestrzeni lat, stuleci, tysięcy lat to był wielokrotnie różny kraj. Nie ma jednej wspólnej narracji historycznej. Wszyscy mają różne. W USA historia nie jest święta. Nie byłem więc związany tym, że czegoś nie mogę zrobić, jakiegoś pytania nie mogę zadać. Nie miałem żadnych uprzedzeń czy wcześniejszych punktów odniesienia.
A czy inspirowałeś się jakimiś konkretnym serialem?
Nie. Nie ma jednej rzeczy, o której mógłbym powiedzieć, że to był dla mnie wzór. Wiem, że teraz amerykańska telewizja podąża za pewnym modelem opowiadania historii. Agnieszka Holland dobrze to ujęła: gdy kręciliśmy i montowaliśmy serial, to odkryliśmy, że są tam rzeczy, które wcześniej nie były widoczne. Zdaliśmy sobie sprawę, że ten serial jest bardzo aktualny wobec rzeczywistości, chociaż jego akcja toczy się piętnaście lat w przeszłości.
Jak pracowało Ci się z Agnieszką Holland? Ona ma bardzo duże doświadczenie serialowe.
To był prawdziwy zaszczyt, że się zgodziła na współpracę. Chociaż sam napisałem wszystko, to jest to również odbicie tego, co wnosili reżyserzy. Zmienialiśmy kilka rzeczy na planie. Obserwacja tego, jak ona konstruuje scenę, sprawiła, że stałem się lepszym scenarzystą. Ona potrafiła wyciągać z sceny rzeczy, których się nie spodziewałem.
W trzecim odcinku miałeś małą rolę. Dlaczego zdecydowałeś się na występ przed kamerą?
Był potrzebny ktoś z angielskim. To było przerażające doświadczenie, dla mnie debiut. Miałem z pięć linijek tekstu, ale cała uwaga na planie i tak jest wtedy na tobie skupiona. Trzeba odegrać swoje kwestie bez przygotowania i wskazówek co do tego, jak to zrobić. I tak trzeba było powtarzać wiele razy.
Czy są plany na kolejne sezony?
Zdecydowanie tak. Zbudowaliśmy świat, ale dopiero opowiedzieliśmy część historii w nim. Oczywiście, że to może iść dalej. Teraz skupiamy się na tym, by ten pierwszy sezon zaprezentować opinii publicznej. Ale jest dużo więcej. Pod koniec 8. odcinka będzie więcej pytań niż odpowiedzi.
A widziałeś któryś z współczesnych polskich seriali, jak "Rojst" czy "Ślepnąc od świateł"? Wiele ich w tym roku się pojawiło.
Nie widziałem ich wszystkich ani nie widziałam wszystkich odcinków, ale widziałem rzeczy, którzy tworzyli nasi reżyserzy. To naprawdę dobry czas. Wejście Netfliksa dało wszystkim w społeczności artystycznej, twórczej duże wzmocnienie pewności siebie. Przyciąga ich najlepsze prace. To mała społeczność. Wszyscy zyskujemy na tym, że jakość produkcji telewizyjnych rośnie w Polsce. Teraz więcej uwagi poświęca się telewizji. Na tym społeczność zyskuje. Netflix daje polskim twórcom globalną platformę i to również jest ważne.
Jesteś showrunnerem "1983". W Polsce taka funkcja to nowość.
Jestem chyba pierwszym.
Czujesz, że to coś nowego?
To inny system pracy. W USA produkcję kontrolują scenarzyści. Oni są szefami. Seriale tworzy się w tzw. writers' roomie. Showrunner to szef scenarzystów, on jest odpowiedzialny za całość produkcji.
W Polsce to tak nie działa.
Agnieszka i Kasia [Adamik – red.] pracowały w USA, mają z tym doświadczenie. Dzięki temu łatwo był przenieść amerykański styl do Polski. Cały proces produkcji był po angielsku. Nasi aktorzy są dwujęzyczni, chociaż dialogi są w większości po polsku. Czasami jest pewien niuans w języku angielskim, którego nie ma w polskim. To było wyzwanie.
Oglądając "1983", można mieć wrażenie, że wszystko w tym świecie do siebie pasuje.
To nie tylko kwestia scenariuszy. To też oczywiście scenografia i szczegóły. Wszystkie projekty graficzne, logotypy, wszystko było podporządkowane jednej idei. Chcieliśmy stworzyć prawdziwy świat dla naszych bohaterów.
Czyli celem było pokazanie, jaka może być przyszłość, rozwijająca się z perspektywy alternatywnej przeszłości?
Tak. Nie myśleliśmy o obecnej perspektywie, tylko o tym, by projektować czcionki, loga, ubrania, grafiki i tak dalej z tamtej perspektywy. I zastanawiać się, jaka byłaby ta inspiracja. Uznaliśmy, że czas pokazany w serialu będzie nawiązywał do chwili, gdy Polska była silna – do II Rzeczpospolitej. Dlatego tak wygląda moda w serialu. Uznaliśmy, że w alternatywnym 2003 roku to będą zapożyczenia, bo tamta Polska wymazała wszystkie odniesienia do Związku Radzieckiego. Dlatego wszystko jest zapożyczone z polskiej, a nie sowieckiej historii. To była bardzo świadoma decyzja wynikająca z konstrukcji świata. 1983 rok był chwilą, gdy te punkty odniesienia – do Związku Radzieckiego – zostały odcięte. Powstawał nowy świat.
Ale ten nowy świat to współczesne budynki w Polsce, jak np. siedziba SB.
To rzeczywiście budynek Opery Narodowej w Lublinie. Naprawdę niezwykły. Wiele kręciliśmy we Wrocławiu, w innych miejscach. Chcieliśmy stworzyć nowy świat, więc niejako zabraliśmy do niego budynki, które istnieją gdzieś indziej.
W serialu Pałac Kultury ma się dobrze, ale nie jest dominujący w pejzażu Warszawy. Taki był cel?
Chcieliśmy, by pozostał, ale też, by był otoczony wieżowcami – takimi jak w Doha, Katarze. W ten sposób chcieliśmy pokazać, że kraj poszedł do przodu. Zastanawialiśmy się, czy Pałacu nie usunąć. Ale ostatecznie pozostał.
A skąd pomysł na Mały Sajgon?
To również pomysł zakorzeniony w rzeczywistości, w której w pewnym momencie do PRL-u przyjechali liczni przybysze z Azji. W świecie po 1983 roku Polska pomogła odbudować Wietnam, a pracownicy zaczęli też przybywać do Polski. To zostało nakręcone w Warszawie, w kilku zaskakujących lokalizacjach.
Czuć w tym klimat z "Blade Runnera".
Ale też pojawia się w tej dzielnicy wielu studentów. To miejsce, w którym jest nieco więcej wolności. Rząd na to pozwala, bo to dobry wentyl bezpieczeństwa.
Zaskoczyły Cię komentarze, niepochlebne "recenzje" serialu w prawicowych mediach na długo przed jego pojawieniem się?
Nie. Przewidywaliśmy, że tak będzie. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, to jest serial oparty o historię, która nadal jest świeża, zakorzeniona w obecnej polskiej polityce. Poza tym Agnieszka Holland też przyciąga polityczne komentarze. Ale to serial o przygodzie, o zagadce kryminalnej, o geopolityce.
Ale też chyba największe wrażenie robi to, że alternatywna historia, w którym komunizm nie upadł, to państwo działa.
Chciałem, by to było coś możliwego, wiarygodnego, ale mało prawdopodobnego. O to w tym chodzi – tak historia mogła się potoczyć, ale to było mało prawdopodobne.
A nie obawiasz się, że Wasz serial zniknie pomiędzy innymi, licznymi teraz produkcjach Netfliksa?
Czegoś takiego Netflix jeszcze nie zrobił. To np. nie serial kryminalny, chociaż jest w nim zagadka do rozwiązania. Myślę, że ludzie na świecie wiedzą trochę o polskiej historii i mogą być zaintrygowani tym, że w serialu istnieje Związek Radziecki. Bo wiemy, że komunizm upadł. I dlatego ciekawe może być to, co by było, gdyby tak się nie stało.