Nad tym odcinkiem "The Good Place" pracowano blisko rok — twórcy opowiadają o jesiennym finale
Mateusz Piesowicz
7 grudnia 2018, 22:02
"The Good Place" (Fot. NBC)
Jeśli widzieliście już ostatni odcinek "The Good Place" w tym roku, to pewnie jesteście nim tak samo zachwyceni jak my. Jak serialowa ekipa tego dokonała? Spoilery!
Jeśli widzieliście już ostatni odcinek "The Good Place" w tym roku, to pewnie jesteście nim tak samo zachwyceni jak my. Jak serialowa ekipa tego dokonała? Spoilery!
Ile razy powtarzamy sobie, że "The Good Place" nie może nas już niczym zaskoczyć, twórcy wyciągają z rękawa kolejnego asa, zmuszając nas do zmiany zdania. Tak samo było przy okazji "Janet(s)", gdzie wraz z bohaterami doświadczyliśmy nieoczekiwanych skutków ubocznych pobytu w należącej do Janet (D'Arcy Carden) próżni. Dodajmy, że były to absolutnie fantastyczne skutki uboczne, choć musiały one kosztować twórców multum pracy, o czym mówili po odcinku.
Warto jednak było poświęcić temu blisko rok, by osiągnąć tak niesamowity efekt. Jak powiedział Michael Schur, pomysł na zmultiplikowanie Janet pojawił się już w 2. sezonie, a zaraz po zakończeniu jego produkcji twórcy rozpoczęli planowanie. Ze względu na skomplikowaną naturę odcinka, nie można bowiem było podejść do niego jak do każdego innego. A i tak nie obyło się bez wątpliwości. "Co jeśli nic z tego nie ma sensu?" — panikował współscenarzysta, Josh Siegal, gdy wchodzili na plan, ale twórca "The Good Place" go uspokajał, wspominając przy tym zupełnie inny serial.
– Zastanawialiśmy się, czy to się w ogóle da zrobić? Ale potem przypomnieliśmy sobie, że w "Orphan Black" robili to z tysiąc razy. Powiedziałbym więc, że ten serial nadał nam rozpędu — powiedział Schur.
Cały proces był jednak bardzo złożony i rozpoczął się od nakręcenia scen w próżni z czwórką aktorów odgrywających normalnie swoje role. Wszystko po to, by mająca ich potem udawać D'Arcy Carden, mogła dokładnie prześledzić ich zachowanie. Aktorka przyznała, że oglądała to "jakieś milion razy, dziennie", słuchając jednocześnie nagrania z czytania scenariusza w wykonaniu całej obsady. "Nie słuchałam muzyki przez miesiąc. Tylko tego. Traciłam zmysły" — mówiła Carden.
Pomimo tego naśladowanie reszty obsady nie przychodziło jej łatwo, bo co innego granie pięciu różnych postaci, a co innego wcielanie się w piątkę już świetnie ukształtowanych bohaterów. "Nie chcieliśmy robić z nich postaci rodem ze skeczów z SNL" — powiedziała Carden. Każda jej wersja konkretnej postaci musiała więc być na tyle wyrazista, by dało się ją rozpoznać, ale zarazem odpowiednio stonowana, by nie popaść w parodię.
Porównując całą czwórkę, aktorka przyznała, że Jason i Tahani byli łatwiejsi do zagrania, bo są bardziej specyficznymi postaciami. Trudniej było z Eleanor, której Kristen Bell nadaje subtelny rys. Tutaj z pomocą przyszedł Mike Schur, sugerując D'Arcy Carden, by skopiowała jej drobne gesty, jak trzymanie rąk w tylnych kieszeniach ("To klasyczna Kristen Bell") albo spróbowała dodać od czasu do czasu coś w akcencie rodem z Michigan, który niekiedy słychać u Bell.
Najtrudniejsza część zaczęła się jednak dopiero po wejściu na plan, gdzie aktorka była sama w całkowicie białym studiu, a tylko czasami towarzyszyła jej grupa dublerek. Wszystko po to, by każdy detal idealnie do siebie pasował. Nie było mowy o najdrobniejszej improwizacji, przez co na planie "Janet(s)" panował większy rygor niż zwykle. "To było przeciwieństwo sposobu, w jaki zazwyczaj robimy telewizję" — mówił Schur — "Zwykle jest lekko, łatwo i przyjemnie, tutaj wszystko było odmierzone co do milimetra".
Wyjątkowym wyzwaniem było natomiast nakręcenie sceny pocałunku Eleanor i Chidiego w ciałach Janet, czego dokonano w niecodzienny sposób. "Mieliśmy długi pręt z plastikowymi ustami dokładnie na wysokości moich… musiałam więc tak jakby objąć powietrze i pocałować te usta" — tłumaczyła D'Arcy Carden. W dalszej części towarzyszyła jej już Kristen Bell, ale scena zdecydowanie nie należała do romantycznych: "Musiałyśmy do siebie pasować w każdym calu. Przyciskałyśmy się do siebie w zupełnie nieseksowny sposób. To było prawie jak operacja" — powiedziała aktorka.
Wszystko to złożyło się na niebywały efekt, bo jak inaczej nazwać fakt, że po podliczeniu okazało się, że D'Arcy Carden spędziła w tym odcinku na ekranie aż czterdzieści minut? "To dwa razy więcej, niż ktokolwiek może być na ekranie w jednym odcinku" — mówił Schur, a my jesteśmy przekonani, że żadna z tych minut nie była stracona. Zresztą sama aktorka uważa chyba tak samo, bo dodała jeszcze, że czas spędzony nad "Janet(s)" to "jedne z najlepszych tygodni jej życia… na dziwny sposób".
Możemy się tylko zachwycać i z przyjemnością obejrzeć jeszcze raz. Na szczęście na ciąg dalszy nie będziemy musieli bardzo długo czekać. "The Good Place" powraca z kolejnymi odcinkami 3. sezonu 10 stycznia.
"The Good Place" można oglądać w Netfliksie.