Serialowe hity i kity — nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
9 grudnia 2018, 22:03
"Wspaniała pani Maisel" (Fot. Amazon)
Ten tydzień należał do wspaniałej pani Maisel, Janet z "The Good Place", a także wstrząsającego odcinka "Genialnej przyjaciółki". Przedstawiamy nasze hity i kity — jedne z ostatnich w tym roku.
Ten tydzień należał do wspaniałej pani Maisel, Janet z "The Good Place", a także wstrząsającego odcinka "Genialnej przyjaciółki". Przedstawiamy nasze hity i kity — jedne z ostatnich w tym roku.
HIT TYGODNIA: Janet, Janet, Janet, Janet i Janet rządzą w "The Good Place"
Ostatni w tym roku odcinek "The Good Place" wymagał od twórców znacznie większych nakładów pracy niż normalnie, a efekt okazał się absolutnie fantastyczny. "Janet(s)" było bowiem prawdziwym popisem kreatywności – niesamowitym nawet jak na tutejsze standardy, o konkurencji nie wspominając. Ale nie ma co się dziwić, w końcu Janet (D'Arcy Carden) jest jedyna w swoim rodzaju, choć w kilku osobach.
Trudno właściwie ubrać w słowa szaleństwo, jakiego byliśmy tu świadkami, więc skupmy się najpierw na tych teoretycznie najważniejszych sprawach. Zobaczyliśmy wszak, jak Eleanor i Chidi (znów) wyznali sobie miłość, tym razem w przedziwnych okolicznościach, za to pewnie z trwalszym skutkiem niż poprzednio. Odwiedziliśmy księgowość, której szefował Stephen Merchant, by dowiedzieć się, że nikt nie trafił do Dobrego Miejsca od 521 lat. A w końcu sami tam wylądowaliśmy wraz z szóstką bohaterów, co można było podsumować tylko soczystym "Holy forking shirtballs".
To już nadto, żeby odcinek dał się dobrze zapamiętać, a przecież nie ma wątpliwości, że jego główną atrakcją był jednak popis D'Arcy Carden, znakomicie odgrywającej każde z czwórki naszych międzywymiarowych zbiegów, dobrze nam znaną Janet i jeszcze na dokładkę jej uroczo wyblakłą neutralną wersję. Tak, można było oszaleć, więc nawet nas jakość szczególnie nie dziwiło, że gdzieś w tym wszystkim pojawiały się szczeniaczki, Pillboi, lekcja filozofii albo Cher. Bo właściwie czemu nie?
W całym tym kontrolowanym chaosie był jednak sens i nie chodzi tylko o doskonały sposób, w jaki scenarzystom i D'Arcy Carden udało się oddać charakterystyczne cechy pozostałych bohaterów. Pod zwariowanym pomysłem z Janet w liczbie mnogiej dostaliśmy przecież dosłownie zilustrowaną lekcję na temat poszukiwania własnej tożsamości, a zarazem najlepszy dowód na prawdziwość uczucia łączącego Eleanor i Chidiego.
A skoro tych dwoje odnalazło się w tak surrealistycznej sytuacji, to nic więcej nie powinno im stanąć na drodze. Chyba. W końcu to "The Good Place", więc nie odważę się powiedzieć, że to już koniec. Ba, teraz, gdy Michael wziął sprawy w swoje ręce, możemy się spodziewać… Nie, nie wiem czego możemy się spodziewać. Ale nie mogę się już doczekać. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Pani Maisel podwójnie wspaniała w 2. sezonie
Urokliwy serial Amazona o komiczce stand-upowej, rozpoczynającej karierę pod koniec lat 50. w Nowym Jorku, powrócił z 2. sezonem i to jest zdecydowanie najlepsza wiadomość tego tygodnia. Z recenzją niestety dzisiaj już się nie wyrobię, ale widziałam całość i mogę powiedzieć, że jestem absolutnie zachwycona. Bo to ten sam serial, który ujął nas rok temu, i dużo, dużo więcej. Świat "Wspaniałej pani Maisel" (tak, to oficjalny polski tytuł) uległ znaczącemu powiększeniu, a bohaterowie zostali pogłębieni, co dobrze zrobiło zwłaszcza rodzicom tytułowej bohaterki.
Pierwsza połowa sezonu oszałamia wycieczkami, podczas których tutejsze postacie ruszają na poszukiwania samych siebie w humorystyczno-popkulturowej oprawie. Paryż wypadł bardzo urokliwie, bo musiał, ale na mnie większe wrażenie zrobiło Catskills — zdecydowanie najgorsza wizja piekła, jaką kiedykolwiek widziałam w serialach. Było zabawnie, żywo i kolorowo aż do przesady, tak że momentami można było zapomnieć, o co właściwie chodzi w tym przedstawieniu w stylu retro.
Druga połowa sezonu o tym przypomniała, znajdując sporo miejsca na rozwój osobisty postaci. Rola Rose (Marin Hinkle), która po paryskiej przygodzie dała się przekonać do powrotu do dawnego życia, przestała sprowadzać się do bycia tylko matką i żoną. Abe (Tony Shalhoub) okazał się skrywać w sobie kilka niespodzianek, podobnie zresztą jak Noah (Will Brill), brat Midge. Na własnych nogach stanął także Joel (Michael Zegen), choć wciąż ciężko go polubić, nie tylko z powodu romansu z sekretarką. Przede wszystkim jednak w ciekawym kierunku poszła Midge, która podjęła kilka kontrowersyjnych decyzji (czy jej dzieci w ogóle ją jeszcze pamiętają?), stawiając na siebie, siebie i jeszcze raz siebie.
"Wspaniałą panią Maisel" najbardziej cenię właśnie wtedy, kiedy w centrum uwagi stawia swoją główną bohaterkę i jej karierę, jednocześnie odzierając zarówno nas, jak i ją z pewnych złudzeń. Są w tym sezonie takie momenty, kiedy Midge niemalże zbliża się do antybohaterki, i wygląda to jak intrygujący kierunek rozwoju. Dziewczyna, którą z miejsca polubiliśmy za inteligencję i błyskotliwość, ale też dlatego, że spotkał ją na dzień dobry mocny cios, wcale nie musi być chodzącym ideałem. Wręcz przeciwnie.
Jeszcze rok wydawało mi się, że duet Palladino wciąż robi ten sam — świetny, ale jednak — serial, tylko zmienia oprawę. 2. sezon pokazuje, że "Wspaniała pani Maisel" to coś więcej niż "Gilmore Girls" plus szałowe kostiumy. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Każdy chciałby uciec w 3. odcinku "Ucieczki z Dannemory"
Jak na serial o ucieczce z więzienia, w "Ucieczce z Dannemory" dzieje się naprawę niewiele. Nie ma tu na razie wielkich pościgów, brutalnych morderstw, trzymających na skraju fotela skomplikowanych intryg. A jakimś – głównie aktorskim – cudem ten miniserial potrafi wciągnąć. Odcinek 3. to dobry przykład tego, jak twórcom udaje się osiągnąć taki efekt. Oglądamy na przykład w napięciu wędrówkę kupionych przez Tilly narzędzi, aż trafią do Matta, bo udało się tak te sceny nakręcić, że gdzieś podskórnie widz czuje napięcie.
Przede wszystkim jednak przed ekranem zatrzymują postacie. To trochę niepokojące, bo na tle więziennego marazmu zaczyna się kibicować Mattowi i Sweatowi w ich próbach ucieczki. Miniserial funduje widzom urocze przekomarzania między mężczyznami, przez co łatwo zapomnieć, że chodzi o skazanych morderców. Dobrze, że w końcówce Matt zachował się wobec Tilly dość nieobliczalnie, bo widz mógł na chwilę przypomnieć sobie, że to nie jest urocza opowieść o przyjaźni ani odcinkowi "Skazani na Shawshank".
Najjaśniej znów błyszczała Tilly, której dla odmiany łatwo nie lubić. Sama romansuje z dwoma więźniami, a oskarża męża o nieistniejący flirt z koleżanką z pracy. Ale ten odcinek daje jednak nieco większy wgląd w motywacje tak trudnej do rozgryzienia bohaterki, która za wizję ucieczki od swojego życia gotowa jest poświęcić wszystko. Patricia Arquette jest, co powtarzamy do znudzenia, niesamowita w tej roli. Jej rywalizacja o Złoty Glob między innymi z Amy Adams zapowiada się fascynująco. [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: Wakacje na wyspie w "Genialnej przyjaciółce"
Jak niewiele dzieli bajkę od koszmaru? W "Genialnej przyjaciółce" ta granica jest niezwykle cienka, co widzieliśmy już nieraz na przykładzie neapolitańskiego życia Lenù i Lili, a czego teraz dostaliśmy kolejny dowód za sprawą wakacji tej pierwszej na Ischii. Rajskich, słonecznych i okraszonych pierwszym pocałunkiem, po czym w jednej chwili zamienionych w piekło o długotrwałych konsekwencjach.
Wszystko za sprawą Donato Sarratore (Emanuele Valenti), wobec którego podejrzenia mogliśmy mieć praktycznie od samego początku, choć łatwo było je zignorować. Bo jak przejmować się czymkolwiek, gdy odcięta od ponurej codzienności Lenù rozkwitała jak nigdy wcześniej? Wprawdzie obiekt jej nastoletnich westchnień, Nino (Francesco Serpico), wyznał, że także uległ urokowi Lili, ale nie miało to żadnego znaczenia, gdy Elena się do niego stopniowo zbliżała, na koniec nawet biegnąc za odpływającym promem niczym w tandetnym romansie. Żyła wreszcie pełnią życia – zrelaksowana, bezpieczna, daleka od codziennych problemów. I właśnie wtedy, w dniu swoich 15. urodzin, jej niewinność została brutalnie podeptana.
Dla nas, oczarowanych magią wcześniejszych wydarzeń, było to jak gwałtowne sprowadzenie na ziemię. Tym bardziej przerażające, że przeżyte przez Lenù w kompletnym paraliżu i podkreślone subtelną kreacją Margherity Mazzucco, na naszych oczach rozpadającej się w milczeniu na tysiąc drobnych kawałeczków. Wstrząsająca scena, robiąca tym większe wrażenie, że stała w kontraście do wszystkiego, co oglądaliśmy wcześniej.
Może jednak do niczego by nie doszło, gdyby Lenù potrafiła oceniać ludzi w takim stopniu jak jej przyjaciółka? Nieprzypadkowo wszak jej tragedia została zestawiona z Lilą odrzucającą oświadczyny Marcello (Elvis Esposito) wbrew wszystkim dookoła. Wkupienie się w łaski rodziców, drogie prezenty, pierścionek – to wszystko pękło jak bańka mydlana, gdy Solara pokazał swoje prawdziwe, pełne podłości oblicze. Donato to drapieżnik dokładnie tego samego typu, choć używający zupełnie innych metod, zatem jak na dłoni widać, że obydwie bohaterki, choć z dala od siebie, odebrały podobną lekcję. Niestety tylko jedna z nich wyszła z niej bez większego szwanku. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Kolejne rysy na życiu pani Wilson
Przy trzyodcinkowych miniseriach środkowa odsłona wydaje się najbardziej prawdopodobną kandydatką do spadku poziomu. Nie ma już poczucia nowości związanej z pilotem, a jeszcze nie jest to budzący z zasady większe emocje finał. "Mrs Wilson" bez trudu jednak omija ten problem, trzymając w drugim tygodniu poziom i nadal wciągając w opowieść o odkrywaniu sekretów Aleca Wilsona.
Widzimy tu zmianę w tytułowej bohaterce. Chociaż nadal wbrew groźbom wywiadu i przerażeniu kolejnymi tajemnicami drąży biografię zmarłego męża, to zaczyna odczuwać skutki tych działań. Coraz częściej traci zimną krew, reaguje emocjonalnie, sięga po alkohol. Ruth Wilson w tej roli doskonale pokazuje, jaką cenę płaci się za odkrywanie sekretów najbliższych.
Dobrze wypada też plan czasowy przeszłości Wilsonów. Po pilotowym odcinku mogło się wydawać, że mimo wojny i szpiegowskiej pracy Aleca była to prawie sielanka. Teraz wychodzi na jaw bieda, w jakiej żyła rodzina. A po latach nawet złudzenie odzyskania rodowego majątku, w którym dawniej można było zaznać szczęścia, okazuje się kolejną fikcją, którą Alec karmił żonę. A właściwie jedną ze swoich żon.
W tym tygodniu i Alison, i widz poznali bowiem Dorothy, świetnie zagraną przez niezawodną Keeley Hawes (ostatnio "The Durrells" i "Bodyguard"). Również jej losy mają różne wersje, które Alison próbuje zrekonstruować. Kiedy jednak wydaje się, że Dorothy to po prostu żeńska wersja Aleca, świadomie budująca na kłamstwie życie swoje i syna, okazuje się, że i ona została oszukana.
Zdecydowanie warto czekać na ostatni odcinek i kolejne warstwy tajemnic. Licząc, że Mrs Wilson uda się przetrwać, chociaż rozpada się wszystko to, w co wierzyła. [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: Katolickie dylematy w "The Kids Are Alright"
Serial Tima Doyle'a rzadko mieści się w naszych hitach. Dosyć mimo wszystko tradycyjna komedia przegrywa z innowacyjnymi projektami, ale to nie znaczy, że jej nie lubimy. Wręcz przeciwnie, każdy odcinek dowodzi, że kredyt zaufania przyznany po pilocie się opłacał.
Przypominamy więc o "The Kids Are Alright" przy okazji jednego z najlepszych dotąd odcinków. "Little Cyst" wyróżnia się choćby tym, że przesuwa akcent ze starszych braci, którzy często byli na pierwszym planie, na młodszą grupę. Lawrence i Eddie są w tle i służą rozsądną radą, ale Joey, Timmy, William i Pat oczywiście nie zamierzają z niej korzystać, prowadząc przezabawne szpiegowskie akcje przeciwko rodzicom.
To nie tylko szansa, by więcej komicznych dialogów dostali William i Pat, ale też pokazanie Peggy i Mike'a w pewnym oderwaniu od rodzicielskich ról. Dość paradoksalnie, bo ich dylemat właśnie rodzicielstwa dotyczy, ale państwo Cleary mogą rozmawiać między sobą, jako para, a nie tylko dyscyplinujący dodatek do swoich ośmiu synów. Dylematy związane z katolickim podejściem do antykoncepcji pokazano tu mimo komediowego wydźwięku z dużą empatią. To logiczna kontynuacja poprzedniego odcinka, "Behind the Counter", ale głębiej przemyślana.
A równocześnie "Little Cyst" ma to, co urzeka w "The Kids Are Alright" co tydzień. Imponujące radzenie sobie twórców z tak dużą liczbą bohaterów, odważne jak na telewizję ogólnodostępną żarty kwestionujące rodzinne wartości i zgraną obsada. Plus zdecydowanie jedne z najlepiej napisanych dialogów w tego rodzaju serialach. Już czekamy na nadchodzący odcinek świąteczny! [Kamila Czaja]
KIT TYGODNIA: "Nightflyers", czyli jeszcze jedna powtórka z kosmicznej rozrywki
Trzeba uczciwie przyznać, że twórcy "Nightflyers" starali się, by ich serial wyglądał oryginalnie. Dostaliśmy wszak mocne i klimatyczne otwarcie, a potem od razu wrzucono nas w pełną tajemnic przestrzeń kosmiczną, co mogło wzbudzić przynajmniej lekkie zaciekawienie. Dodajmy jeszcze do tego fakt, że całość została oparta na pomyśle z noweli George'a R.R. Martina, a zaczynało się robić naprawdę obiecująco. Niestety, pierwsze wrażenie szybko minęło.
Została za to chaotyczna historia, która zamiast intrygować fabularnymi niedopowiedzeniami, irytuje dziurami w scenariuszu, nie pozwalając się w jakikolwiek sposób wczuć w dramatyczne wydarzenia na ekranie. Te z kolei stają się przez to tylko serią klisz, które oglądamy praktycznie w każdym kosmicznym horrorze. Są więc makabryczne obrazki, dziwne wizje i "coś" polującego na pasażerów tytułowego Nightflyera.
Ci, na czele z doktorem Karlem D'Braninem (Eoin Macken), lecą na spotkanie obcego statku, by poszukać tam sposobu na ocalenie ludzkości. Samo w sobie brzmi to średnio przekonująco, a im dalej w serial, tym wcale nie robi się lepiej. Wręcz przeciwnie, bo choć pewne szczegóły zostają wyjaśnione, nie powiedziałbym, że coś tu nabiera sensu. Dominuje za to uczucie, że ktoś miał dobry pomysł, ale nijak nie potrafił go w satysfakcjonujący sposób przedstawić na ekranie.
Efektem jest produkcja mieszająca chaos ze schematami kina science fiction i podlewająca wszystko tanim horrorem. Wygląda ładnie, bo zdecydowanie jest tu na czym zawiesić oko, ale to właściwie wszystko. Szukając tu ambitniejszej fantastyki, możecie się srogo rozczarować. [Mateusz Piesowicz]