Nasz top 10: Najlepsze seriale listopada 2018
Redakcja
11 grudnia 2018, 22:03
"Genialna przyjaciółka" (Fot. HBO)
Listopad należał m.in. do "Homecoming", "Genialnej przyjaciółki" i niezawodnego "The Good Place". Podsumowujemy przedostatni miesiąc roku — zanim zabierzemy się za podsumowania całości.
Listopad należał m.in. do "Homecoming", "Genialnej przyjaciółki" i niezawodnego "The Good Place". Podsumowujemy przedostatni miesiąc roku — zanim zabierzemy się za podsumowania całości.
10. "Pokój 104" (nowość na liście)
Przeciętny, dobry, niezwykły, dziwaczny, zwyczajny, fantastyczny i znów daleki od rewelacji. Listopadowe odcinki 2. sezonu "Pokoju 104" były dokładnie takie, jak można się było spodziewać, czyli bardzo nierówne. A gdy po jednym, którym moglibyśmy się długo zachwycać, następował taki, o którym chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć, to właściwe ocenienie całości stawało się wyjątkowo trudne.
Ostatecznie jednak antologia HBO załapała się na naszą listę przede wszystkim dzięki trzem odcinkom, które docenialiśmy wcześniej w hitach tygodnia. W pełni zasłużenie, bo "Mr. Mulvahill" z Rainnem Wilsonem, "Swipe Right" z Michaelem Shannonem i "Arnold" z Brianem Tyree Henrym są świetnymi przykładami na to, jak dobry może być "Pokój 104", gdy znakomity pomysł spotka się tam z doskonałym wykonaniem.
Co nie znaczy, że wszystkie te odcinki były do siebie podobne. Wręcz przeciwnie, każdy oferował coś innego, na swój własny sposób wymykając się klasyfikacjom, zaskakując zmianami nastroju, twistami lub kompletnym szaleństwem od początku do końca. I właśnie ta nieprzewidywalność była ich najmocniejszym punktem, bo dzięki niej mogliśmy siedzieć jak na szpilkach podczas spotkania nauczyciela z byłym uczniem, obejrzeć najdziwniejszą randkę na świecie albo zobaczyć, jak w musicalowym wydaniu wygląda ciężki poranek po suto zakrapianej imprezie.
Dodajmy do tego autentyczne emocje, kapitalne kreacje aktorskie (i wokalne!) oraz kompletnie odjechane zabawy formą, a otrzymamy 20-minutowe cudeńka, które powinniście zobaczyć, nawet jeśli nigdy do "Pokoju 104" nie zaglądaliście i więcej nie zamierzacie. [Mateusz Piesowicz]
9. "Mrs Wilson" (nowość na liście)
W listopadzie nowa miniseria BBC miała tylko jeden odcinek, ale to wystarczyło, żeby zmieścić się na naszej liście. "Mrs Wilson" to bowiem kolejny przykład porządnego brytyjskiego serialu, który wciąga w skomplikowaną fabułę i zachowuje przy tym elegancję, nie przekraczając granic dobrego smaku.
A łatwo byłoby je tu przekroczyć. Oparta na faktach historia Alison (Ruth Wilson grająca tu własną babcię!), wdowy, która dowiaduje się, że jej mąż, Alec (Iain Glen), ukrywał przed nią bardzo wiele i w kwestiach prywatnych, i zawodowych, to gotowy materiał na łzawy melodramat lub nieambitny thriller szpiegowski. Tymczasem autorka scenariusza, Anna Symon, oraz reżyser, Richard Laxton, biorą z różnych gatunków to, co najlepsze, w odpowiednich proporcjach mieszając opowieść o romansie z poczynaniami służb specjalnych.
Przede wszystkim jednak "Mrs Wilson" to psychologiczny dramat o kobiecie, która odkrywa, że jej życie było iluzją, a wszelkie poświęcenia nie miały takiego sensu, jaki im przypisywała. Ruth Wilson może pokazać tu całą gamę emocji, zwłaszcza gdy jej bohaterka próbuje wbrew wszystkiemu trzymać fason i dążyć do odkrycia prawdy. Z kolei partnerujący jej Iain Glein jest wystarczająco czarujący, by dało się zrozumieć ufające mu ślepo kobiety, ale ma w sobie też odpowiednią dawkę niedopowiedzenia.
Docenić trzeba także drugi plan. W pilotowym odcinku w tle pojawia się jak zawsze świetna Keeley Hawes, ale warto zauważyć również Fionę Shaw w roli przełożonej Aleca. Do tego sprawna realizacja, ładne kadry i świetne oscylowanie między planem współczesnym dla bohaterki oraz latami 40., kiedy zaczął się jej związek z tajemniczym oficerem. Wygląda na to, że warto skusić się na listopadowy odcinek, a potem zostać z "Mrs Wilson" na pozostałe dwa. [Kamila Czaja]
8. "Ucieczka z Dannemory" (nowość na liście)
Widzieliśmy w telewizji sporo różnych więziennych opowieści, ale czegoś takiego jeszcze nie było. "Ucieczka z Dannemory" to miniserial telewizji Showtime (w Polsce na HBO GO), odtwarzający prawdziwą historię ucieczki dwóch więźniów z dobrze strzeżonego więzienia w stanie Nowy Jork. Mężczyznom pomogła 51-letnia pracownica więziennej szwalni, która z obydwoma miała romans. W efekcie sprawa znalazła się na pierwszych stronach tabloidów, a wspomniana kobieta, Joyce Mitchell, zwana Tilly, stała się w USA wrogiem publicznym numer 1.
Choć sprawa na pierwszy rzut oka jest bardzo sensacyjna, twórcy serialu — w tym reżyser Ben Stiller — podeszli do niej zupełnie inaczej. "Ucieczka z Dannemory" rozkręca się dość powoli, skupiając się na swoich bohaterach. W pierwszych odcinkach poznajemy cichego, wycofanego Davida Sweata (Paul Dano), temperamentnego Richarda Matta (Benicio del Toro) oraz trudną do sklasyfikowania Tilly (Patricia Arquette), która najpierw romansuje z tym pierwszym, potem z tym drugim, a w międzyczasie daje się przekonać, by dostarczać im narzędzi potrzebnych do wykopania imponującego tunelu.
To historia tak dziwna, iż trudno uwierzyć, że nie została wymyślona przez scenarzystów. A jednak nie, postać Tilly napisało życie. Zaś my możemy z podziwem patrzeć na to, co z nią zrobiła Arquette. Tilly czasem tak po ludzku szkoda, bo widać, że nie pasuje do małomiasteczkowego życia, w którym utknęła. Czasem jej zachowania budzą zrozumiałe obrzydzenie, czasem zdziwienie, czasem chce się ją skazać, tak jak zrobiły tabloidy. Ta kobieta wzbudza tysiąc emocji naraz, a Arquette należą się wszystkie możliwe nagrody za to, jak pokazała jej różne oblicza.
Warto zobaczyć "Ucieczkę z Dannemory" choćby dla niej. A także dlatego, że to świetnie zrealizowany, przemyślany serial, w którym powinniście znaleźć coś dla siebie, niezależnie od tego, czy wolicie akcję, czy dramaty psychologiczne. Oscarowa obsada sprawi, że nudzić się nie będziecie. [Marta Wawrzyn]
7. "The Kominsky Method" (nowość na liście)
Powodów, by oglądać "The Kominsky Method", dostarczyliśmy Wam ostatnio sporo, ale nigdy dość pochwał. Zwłaszcza że serial zasłużenie wylądował na naszej listopadowej liście całkiem wysoko. Gdyby nie bardzo silna konkurencja, byłby jeszcze wyżej. A przecież nie spodziewaliśmy się po nowej produkcji Chucka Lorre'a cudów.
Oczywiście zakładaliśmy, że Michael Douglas i Alan Arkin jako nauczyciel aktorstwa, Sandy, i jego agent, Norman, nie zejdą poniżej pewnego poziomu. Ale "The Kominksy Method" poza fantastycznymi kreacjami aktorskimi to także dawka dobrego, niewulgarnego, poprowadzonego z wyczuciem komediodramatu.
Lorre napisał dla Netfliksa serial, w którym obok tradycyjnego motywu przyjaźni między niedobranymi bohaterami znajdziemy wątek radzenia sobie mężczyzn w obliczu starości, niekonwencjonalnie rozegrane dojrzałe związki z kobietami i trudne relacje z dorosłymi córkami. A oprócz tego "The Kominsky Method" znajduje czas, by pokazać nam tytułową metodę. Często towarzyszymy Sandy'emu podczas prowadzonych przez niego lekcji aktorstwa i są to jedne z najbardziej wciągających scen serialu.
Coraz mniej mamy na Netliksie dobrych kameralnych seriali, obliczonych na niszowego odbiorcę. "The Kominsky Method" przypomina jednak, że jeszcze niedawno to właśnie streamingowy gigant był miejscem, gdzie szukaliśmy niegłupiej mieszanki śmiechu i ponurych życiowych konstatacji. Oby trzy nominacje do Złotych Globów dla tego uroczego serialu w oscarowej obsadzie zachęciły Netfliksa do pozostanie przy takich projektach. Nasz zachęcać nie trzeba. [Kamila Czaja]
6. "Kidding" (spadek z 5. miejsca)
Serial Dave'a Holsteina zaliczył maleńki spadek, ale to nie znaczy, że nie zachwycał nas także w listopadzie. Dwa ostatnie odcinki 1. serii nie były wprawdzie aż tak eksperymentalne w warstwie formalnej jak październikowe "Kintsugi" czy "Philliam", ale konsekwentnie poprowadziły ten rozdział historii Jeffa do ponurego końca.
"LT. Pickles" może budzić mieszane uczucia. Wątek gry komputerowej, poprzez którą bohater wyładowywał frustrację, nieraz gubiąc się, co jest prawdą, a co wirtualną fikcją, poprowadzono z dużym przerysowaniem. Albo się tu kupuje, albo nie (ja kupuję!). Jednak już "Some Day", w którym twórcy bawią się świątecznymi motywami o dobroczyńcy osamotnionych dzieci, to niewątpliwy hit.
Niby wiedzieliśmy, że ta opowieść nie może się skończyć radośnie, ale przez większość finału przyjemnie było dać się zwodzić – tylko po to, by potem zaliczyć całkowity rozpad iluzji, gdy Jeff z premedytacją przejechał samochodem partnera Jill. Niby podskórnie czuło się, że skumulowana w głównym bohaterze "Kidding" agresja musi dojść do głosu, ale forma wybuchu i tak mogła zaskoczyć.
Jeśli jeszcze nie skusiliście się na jedną z najbardziej oryginalnych "komedii" ostatnich lat, to polecamy. Potem wspólnie będziemy czekać na 2. serię. Bo aż strach pomyśleć, co stanie się teraz, kiedy Pan Pickles przekroczył granicę bycia antybohaterem i sam przyznał, że na górę nie ma już powrotu. [Kamila Czaja]
5. "Mała doboszka" (nowość na liście)
Przed premierą liczyliśmy, że "Mała doboszka" będzie naszym nowym "Nocnym recepcjonistą". Po obejrzeniu całego sezonu możemy jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że dostaliśmy więcej, niż oczekiwaliśmy. Szpiegowska intryga na najwyższym poziomie okazała się w tym przypadku tylko jedną stroną medalu – wcale nie tą atrakcyjniejszą.
Bo choć oglądanie, jak Charlie (znakomita Florence Pugh) odgrywa rolę życia w rozgrywce izraelskiego wywiadu z palestyńskimi terrorystami, było bardzo zajmujące, jeszcze lepsze wrażenie zrobił na nas fakt, dokąd to wszystko prowadziło. "Mała doboszka" to bowiem nie tylko stylowa historia szpiegowska, ale też pełna moralnych wątpliwości opowieść o świecie, którego nie da się postrzegać w czarno-białych barwach.
Z jednej strony mieliśmy więc wizytę w obozie dla terrorystów czy zapobieganie zamachowi bombowemu, ale z drugiej prowadzące donikąd, równie brutalne odpowiedzi i morderców o zaskakująco ludzkich obliczach. Zresztą granica pomiędzy potworami, a "tymi dobrymi" była tu bardzo trudna do wychwycenia, a konkluzje wyjątkowo gorzkie. Z pewnością nie takiego zakończenia oczekuje się po czysto rozrywkowej produkcji.
"Mała doboszka" udowodniła, że do tego miana jej daleko, pozostawiając nas z głową pełną wątpliwości, a zarazem podziwu dla twórców, którzy mogli przecież bez problemu podążyć bardziej standardową i prostszą ścieżką. Aż chciałoby się, żeby takie podejście było częstsze. [Mateusz Piesowicz]
4. "The Good Place" (awans z 6. miejsca)
Nasza ulubiona komedia NBC nie przestaje zadziwiać. W listopadzie dostaliśmy całą masę nowych informacji o nietypowej pośmiertnej sytuacji, w jaką wrzuceni zostali bohaterowie, a także dużo akcji (łącznie ze scenami walki!). Ale nie zabrakło też miejsca na nasze ulubione filozoficzne debaty, w których nie był w stanie przeszkodzić nawet fakt, że kolejne przestrzenie Arizony zmieniały się w plan filmu porno…
Wprawdzie odcinek "A Fractured Inheritance" poświęcony naprawianiu relacji Eleanor z matką oraz Tahani z siostrą nie zachwycił jakoś szczególnie, ale zbudował świetny fundament pod rewelacyjne "The Worst Possible Use of Free Will". Dyskusje Eleanor i Michaela dotyczące wolnej woli były równocześnie mądre i zabawne. A do tego zafundowano nam kolejne fenomenalne sceny z dawnych restartów w udającym Dobre Miejsce Złym Miejscu. Nie zapomnimy na pewno cudownej jaszczurki, która talentem komediowym postanowiła dorównać obsadzie.
A to nie koniec. W listopadzie poznaliśmy też Douga Forcetta (Michael McKean), najlepszego człowieka świata. Ten bohater doprowadził do absurdalnego poziomu czynienie dobra dla innych ludzi i dla natury, rezygnując z własnych potrzeb. W międzyczasie reprezentacja Złego Miejsca próbowała dopaść Eleanor i spółkę, co zaowocowało nie tylko imponującym pokazem sztuk walki w wersji Janet, ale także podejrzeniem, że cały system punktów przydzielanych ludziom jest wadliwy, skoro nawet Doug nie może liczyć na przyjęcie do Dobrego Miejsca.
Listopadowe odcinki wyraźnie posunęły do przodu rozwiązywanie zagadek związanych z mechanizmem segregowania ludzi przy pomocy punktów. Wciąż jednak nie udało się wyciągnąć naszej ulubionej gromadki z tarapatów, które wydają się wręcz coraz większe. Cóż, jeśli tarapaty mają tak wyglądać, to prosimy o następne. I jeszcze ten kolejny odcinek… Ale to już inna historia, do której zapewne wrócimy przy okazji grudniowej listy. [Kamila Czaja]
3. "Kroniki Times Square" (spadek z 2. miejsca)
Prawdopodobnie najniższa pozycja, jaką "Kroniki Times Square" zajmowały w naszym zestawieniu. I tak, to świadczy bardzo dobrze o tym serialu. Serialu, który ma coś, co ostatnio spotyka się na ekranach coraz rzadziej — niesamowity, dopracowany w każdym detalu i skomplikowany pod względem moralnym świat, zamieszkiwany przez wielowymiarowe postacie, których relacje nieustannie nas zadziwiają.
W listopadzie widzieliśmy już tylko finał sezonu, który zamknął dziesiątki historii osadzonych w czasach złotej ery porno w Nowym Jorku. Niby większości bohaterów powodziło się lepiej niż kiedykolwiek, a jednak to było zakończenie raczej gorzkie. Bo w tym świecie nawet jeśli odnosisz sukces, koszty są ogromne. O czym przekonała się Eileen, reżyserka ambitnego porno, wyklęta przez własną rodzinę; Lori, świeżo upieczona gwiazda, która przeżyła ten rok w strachu przed swoim alfonsem; uwikłany w relacje z mafią Vincent; walcząca o lepsze jutro dla prostytutek Dorothy; niebędąca w stanie uciec przed przeszłością Darlene itp., itd.
Przekonaliśmy się, że pewnych rzeczy nie da się ani naprawić, ani przed nimi uciec. Nawet ci, którzy z jakiegoś powodu opuszczają The Deuce, pozostają na zawsze skażeni przez to miejsce. To bagno, ale barwne, pełne życia, energii, muzyki — takie, w którym sami chętnie byśmy spędzili jeden dzień. Czekamy na ostatni już rozdział tej historii i zabieramy się za dopisywanie "Kronik Times Square" do naszych najlepszych dziesiątek roku. [Marta Wawrzyn]
2. "Genialna przyjaciółka" (nowość na liście)
Niezależnie od tego, czy należycie do fanów twórczości Eleny Ferrante, czy nie, na oparty na pierwszej części jej cyklu neapolitańskiego serial powinniście zwrócić baczną uwagę. Rzadko kiedy w telewizji trafia się produkcja tak cudownie prosta, a jednocześnie pełna sprzeczności.
"Genialna przyjaciółka" jest chwytającą za serce historią, która ani przez moment nie trąci pretensjonalnością. Pasjonującą opowieścią, która wciąga bez reszty, choć nie ma w niej zwrotów akcji i skomplikowanej fabuły. Skromną produkcją o prawdziwych ludziach, mimo że na każdym kroku widać towarzyszący jej rozmach. A wreszcie ożywioną na ekranie bajką, która w jednej chwili potrafi zamienić się w koszmar.
To samo można powiedzieć o życiu w Neapolu z lat 50., do którego przenosimy się, by śledzić losy dwóch dziewczynek – Eleny 'Lenù' Greco i Rafaelli 'Lili' Cerullo. Pierwsze cztery odcinki serialu obejmują początek ich przyjaźni jeszcze w dzieciństwie oraz dorastanie w trudnych i specyficznych neapolitańskich realiach. Te oglądamy w szczegółach, gdy twórcy przeskakują swobodnie z wątku do wątku, tworząc wielowątkową historię nie tyle samych bohaterek, co całego otaczającego je środowiska. Bo "Genialna przyjaciółka" to zarówno opowieść o Lenù i Lili, jak i wszystkim, co je ukształtowało.
Efektem jest serial, który momentami przypomina nostalgiczną wycieczkę w przeszłość, a kiedy indziej dogłębny portret włoskiego społeczeństwa. Buzuje gorącymi emocjami, by zaraz potem uspokoić się i zanurzyć w niewinnych dziecięcych marzeniach. A gdy na te robi się już za późno, odnajduje się w problemach wieku dojrzewania, ciągle stawiając w centrum opowieści coraz bardziej niejednoznaczną relację głównych bohaterek. Nic nadzwyczajnego? Owszem. I właśnie w tym tkwi siła "Genialnej przyjaciółki". [Mateusz Piesowicz]
1. "Homecoming" (nowość na liście)
"Homecoming" to serial pod kilkoma względami nieprzystający do dzisiejszej telewizyjnej rzeczywistości. Thriller stawiający na ludzkie emocje zamiast twistów z kosmosu? Klarownie napisana i poprowadzona historia bez wielowątkowej i niezwykle zawiłej intrygi? Nawet porządnych cliffhangerów nie ma? Musimy przyznać, że odwykliśmy od takich, pozbawionych szczególnych udziwnień produkcji.
I może właśnie dlatego "Homecoming" tak się nam podoba, że zamiast na siłę szukać zbędnej oryginalności, twórcy (na czele z Samem Esmailem) postawili na sprawdzone rozwiązania, opowiadając po prostu niesamowicie wciągającą historię. Dopracowaną pod względem fabularnym i realizacyjnym, a jednocześnie koncentrującą swoją i naszą uwagę na bohaterach, których przeżyciom podporządkowano nawet najefektowniejszy zabieg formalny w serialu. A ten, skoro już przy nim jesteśmy, można by nazwać banalnym, gdyby nie był genialny w swojej prostocie.
To samo da się zresztą powiedzieć o całym "Homecoming", które bez najmniejszych problemów intryguje nas losami swoich postaci, nie opierając się przy tym ani na efekciarskich rozwiązaniach, ani nadmiernie rozbudowanej historii. Wręcz przeciwnie, półgodzinne odcinki sprzyjają błyskawicznemu zanurzeniu się w tym świecie, mieszcząc wszystko to, co konieczne, byśmy dali się porwać opowieści.
A trzeba przecież wspomnieć jeszcze o szeregu znakomitych kreacji aktorskich (Julia Roberts, Stephan James, Shea Wigham), eleganckich kadrach, bezpośrednich odniesieniach do klasyki gatunku i nade wszystko, towarzyszących temu wszystkiemu emocjach i napięciu. "Homecoming" ma to wszystko, pokazując, że odtwórczość i pomysłowość wcale nie muszą się wykluczać – ba, mogą się złożyć na serial, któremu naprawdę trudno cokolwiek zarzucić. [Mateusz Piesowicz]