"Wodnikowe Wzgórze", czyli historia piękniejsza od opakowania. Recenzja miniserialu BBC i Netfliksa
Mateusz Piesowicz
27 grudnia 2018, 20:01
"Wodnikowe Wzgórze" (Fot. BBC)
Nowa ekranizacja książki Richarda Adamsa przeniosła znanych bohaterów w cyfrowy świat i dobra wiadomość jest taka, że ich historia na tym nie ucierpiała. Ale czy potrzebowaliśmy jej w takiej formie?
Nowa ekranizacja książki Richarda Adamsa przeniosła znanych bohaterów w cyfrowy świat i dobra wiadomość jest taka, że ich historia na tym nie ucierpiała. Ale czy potrzebowaliśmy jej w takiej formie?
Całkiem możliwe, że historię Leszczynka, Piątka i innych królików z "Wodnikowego Wzgórza" już znacie. Jak nie z wydanej w 1972 roku powieści Richarda Adamsa, to może z jej o kilka lat późniejszej, słynnej ekranizacji (w Polsce znanej pod tytułem "Wzgórze królików"), która w animowanej formie zaserwowała swoim, najczęściej nieletnim widzom istny horror. Zdecydowanie łagodniejsza od niej była serialowa wersja z przełomu wieków – jak dotąd ostatnie podejście do opowieści. Aż do teraz, bo w Święta światło dzienne ujrzała jej kolejna odcinkowa odsłona, tym razem w formie stworzonego za pomocą komputerowej animacji miniserialu.
A ten od początku wyglądał co najmniej interesująco. W końcu na byle co BBC i Netflix nie przeznaczałyby budżetu rzędu 20 milionów funtów, prawda? Pewnie tak, ale oglądając czteroodcinkową produkcję, trudno nie odnieść wrażenia, że tych pieniędzy na ekranie do końca nie widać. Znacznie lepiej je za to słychać, bo można przypuszczać, że lwia część środków poszła na gaże imponującej obsady, a i nowy Art Garfunkel, czyli Sam Smith, piosenki (bardzo ładnej swoją drogą) za darmo nie skomponował.
Widząc tak wyjątkową otoczkę towarzyszącą nowej adaptacji "Wodnikowego Wzgórza", tym większe zdziwienie może budzić fakt, że największe zastrzeżenia budzi ona na polu, o które przed premierą raczej się nie martwiliśmy. Obawy zachodzić mogły ewentualnie o wypaczenie oryginalnej wizji Richarda Adamsa lub jej wyraźne złagodzenie pod masowego widza, ale o stronę wizualną? Nie, nawet jeśli zapowiedzi i zdjęcia nie robiły spodziewanego wrażenia, zakładaliśmy, że efekt końcowy spełni oczekiwania. I owszem, robi to, ale tylko pod względem scenariusza.
Ten jest bowiem idealną wypadkową pomiędzy dramatyczną książkową historią, a wymaganiami współczesnej telewizji. Dokonując tylko drobnych i nie mających wpływu na całość zmian względem oryginału, twórcy (scenarzysta Tom Bidwell i reżyser Noam Murro) zdołali tę opowieść nieco podrasować, nie tracąc ani grama z jej emocjonalnego wymiaru, a jednocześnie unikając znanej ze starej ekranizacji krwiożerczości. Krótko mówiąc, nowe "Wodnikowe Wzgórze" da się przeżywać równie mocno jak zawsze, także z dziećmi (choć raczej nie najmłodszymi), bez strachu o to, że będzie ono źródłem koszmarów dla następnego pokolenia widzów.
Niewtajemniczonym przypominam, że mamy tu do czynienia z historią o grupie królików, które ostrzeżone przed zbliżającą się zagładą ich królikarni, postanawiają ją opuścić i wyruszyć w poszukiwanie nowego domu. Bohaterowie prowadzeni przez raczej niechętnego lidera Leszczynka (przemawiającego głosem Jamesa McAvoya) i jego szczególnie wrażliwego brata, Piątka (Nicholas Hoult), przebywają długą i pełną niebezpieczeństw drogę, musząc stawiać czoła ludziom, drapieżnikom i innym królikom, ale także odnajdując nowych przyjaciół i dowiadując się sporo na swój temat.
Mamy tu więc i pełną rozmachu, ekscytującą i nieraz wzbudzającą dreszcze opowieść o wielkiej przygodzie, jak i znacznie skromniejszą historię o przyjaźni, miłości i poświęceniu. Wszystko zostało zaś naprawdę dobrze napisane i podane w tak przystępny sposób, że ani się obejrzycie, a już będziecie emocjonalnie związani z całą grupą.
To z kolei ma swoje konsekwencje, bo choć, jak wspomniałem, netfliksowe "Wodnikowe Wzgórze" nie jest aż tak brutalne jak film, nie znaczy to, że brakuje w nim przemocy czy dosadnych scen. Jak słyszymy w niezapomnianym wstępie, gdzie poznajemy historię króliczego księcia El-ahrery i jego potomków, cały świat jest pełen wrogów królików, gotowych zabić, gdy tylko ich schwytają. Ale najpierw muszą schwytać, a o to nie będzie tak prosto – przynajmniej w przypadku naszych bohaterów.
Bywa tu zatem bardzo nieprzyjemnie, lecz w końcu nawet zza najciemniejszych chmur zawsze wyglądają optymizm i nadzieja. Brzmi banalnie i w gruncie rzeczy takim jest, ale nie stoi to przecież na przeszkodzie poruszającej historii. Wręcz przeciwnie, choć ta podąża prostymi ścieżkami do celu, jest w tym bardzo skuteczna, grając na naszych uczuciach z wprawą godną prawdziwego wirtuoza. Kibicując Leszczynkowi i reszcie w ich walce o przetrwanie, przeżywa się ich przygody z wypiekami na twarzy, w kilku momentach dosłownie wstrzymując oddech z emocji. A przypuszczam, że gdybym miał o kilka(naście) lat mniej i oglądał to po raz pierwszy, wszystko byłoby jeszcze bardziej intensywne.
A już na pewno byłoby takim, gdybym jednocześnie z emocjonowaniem się losami królików, nie zauważał co chwilę, że ich świat jest po prostu… brzydki. Oczywiście to nie tak, że animacja jest od początku do końca paskudna, ale zdecydowanie zbyt często zwraca uwagę swoimi niedoróbkami. A to w oczy rzuci się fatalnie wyglądające tło, a to animacja królików ewidentnie nie współgra z przeżywanymi przez nie emocjami, a to w końcu przez jej małe zróżnicowanie i używanie mdłej palety barw trudno rozpoznać niektórych bohaterów dopóki się nie odezwą. Tak, niekiedy wygląda to nieźle, zwłaszcza w dynamicznych sekwencjach. Od wysokobudżetowego serialu oczekujemy jednak czegoś więcej niż poprawności od czasu do czasu. Zwłaszcza że żyjemy w czasach komputerowych cudów, przy których każda słabość wygląda jakby pochodziła z poprzedniej epoki.
Nie da się więc ukryć, że pod względem wizualnym nowe "Wodnikowe Wzgórze" mocno rozczarowuje, pod pewnymi względami przegrywając nawet z filmową wersją sprzed czterdziestu lat. Pewnie, technologicznie nie ma czego porównywać, ale jeśli chodzi o obrazy, jakie zostają w pamięci po seansie, to nie muszę chyba mówić, która z ekranizacji wypada lepiej? Szkoda, bo gdyby jakość wykonania szła w parze z treścią, mielibyśmy do czynienia z czymś naprawdę znakomitym.
A tak miniserial BBC i Netfliksa jest "tylko" dobry, poza fantastyczną historią ciesząc mniejszymi rzeczami. Choćby doskonałą pracą brytyjskich aktorów (polecam oglądanie w oryginale, ale przyznaję, że dostępny w Netfliksie polski dubbing również wypada dobrze), którzy nadrabiali głosem tam, gdzie animacja nie dawała rady. Świetnie wypadł na przykład John Boyega jako Czubak, oddając trudny i niejednoznaczny charakter swojego bohatera. Albo Olivia Colman urocza jako Truskawka (która w książce była królikiem) czy stworzony do bycia złowrogim Ben Kingsley w roli Generała Czyśćca. O obsadzeniu Petera Capaldiego w roli roztargnionej mewy, Kihara, nawet nie wspominam, bo to po prostu casting idealny.
Dodając do tego fascynujący świat przedstawiony, pełen aluzji do rzeczywistości scenariusz, który po latach bynajmniej nie stracił na znaczeniu (a pod pewnymi względami wręcz stał się bardziej aktualny) i zestaw kapitalnych postaci, otrzymamy produkcję wartą uwagi mimo wszelkich wad. Emocjonującą, zabawną, mroczną, trzymającą w napięciu i sprawiającą olbrzymią satysfakcję. A czy potrzebowaliśmy jej w takiej formie? Potrzebujemy dobrych historii, a "Wodnikowe Wzgórze" bez wątpienia się do takich zalicza, nieważne czy na papierze, w 2D czy 3D.
"Wodnikowe Wzgórze" można oglądać w Netfliksie.