"Seria niefortunnych zdarzeń" wyjaśnia zawiłe sekrety — recenzja 3. sezonu serialu Netfliksa
Michał Paszkowski
2 stycznia 2019, 22:27
"Seria niefortunnych zdarzeń" (Fot. Netflix)
Wszystkie (nie)dobre rzeczy kiedyś się kończą, niefortunne perypetie Baudelaire'ów też. Czy 3. sezon "Serii niefortunnych zdarzeń" utrzymał poziom poprzednich? Drobne spoilery.
Wszystkie (nie)dobre rzeczy kiedyś się kończą, niefortunne perypetie Baudelaire'ów też. Czy 3. sezon "Serii niefortunnych zdarzeń" utrzymał poziom poprzednich? Drobne spoilery.
Kiedy ostatni raz widzieliśmy Baudelaire'ów pod koniec 2. sezonu, spadający wóz cyrkowy, w którym uwięziona była najstarsza dwójka, miał za chwilę roztrzaskać się na zboczach Gór Grozy. Ich serialowe perypetie Netflix zaprezentował po raz pierwszy dwa lata temu, a na rozwiązanie tego dosłownego cliffhangera z "Krwiożerczego karnawału" przyszło nam czekać prawie dziesięć miesięcy.
Jednak w świecie "Serii niefortunnych zdarzeń" nie minęło wcale tak dużo czasu od chwili, kiedy Wioletka (Malina Weissman), Klaus (Louis Hynes) i Słoneczko (Presley Smith) dowiedzieli się o śmierci swoich rodziców od pewnego nieudolnego bankiera. W tym czasie jednak troje młodych bohaterów zostało doświadczonych przez życie bardziej niż wielu ekranowych dorosłych, a ich przyspieszonego procesu dojrzewania nie oddaje lepiej nic niż tylko sam tytuł tego serialu i jego książkowego pierwowzoru.
Nic więc dziwnego, że w 3. sezonie perypetie dojrzalszych Baudelaire'ów to już nie tylko nieustanne próby uwolnienia się od hrabiego Olafa (Neil Patrick Harris) i jego diaboliczno-komicznej trupy, ale też narastające dylematy moralne młodych bohaterów. Kiedy mogące polegać tylko na sobie rodzeństwo przeżywa w nowych odcinkach mrożące krew w żyłach przygody na szczytach gór, w odmętach oceanu, pewnym bardzo nietypowym hotelu i odizolowanej od cywilizacji wyspie, częściej zmuszeni są zadawać sobie pytanie o to, czy przyświecający im cel uświęca coraz bardziej wątpliwe środki. Groteskowy świat Snicketa nigdy nie był kompletnie czarno-biały, ale finałowy rozdział historii Baudelaire'ów dodaje zarówno swoim głównym bohaterom, jak i złoczyńcom jeszcze więcej odcieni szarości.
Zaskakująca okazuje się historia Olafa, który musi zmierzyć się ze swoją własną przeszłością, kiedy na jego drodze pojawiają się jego dawni mentorzy — upiorny mężczyzna z brodą, ale bez włosów (Richard E. Grant) i równie przerażająca kobieta z włosami, ale bez brody (Beth Grant). Rodzinne historie, od których 3. sezon wprost pęka w szwach, okazują się kluczowe także dla pomocników Olafa, którzy dają się poznać w zupełnie nowym świetle. Na czele z Hakorękim (Usman Ally) usilnie szukającym w swoim pracodawcy chociaż namiastki rodziny.
Z kolei Baudelaire'owie okazują się jeszcze silniej powiązani z rodem Snicketów, którego obecność w nowych odcinkach nie ogranicza się jedynie do narracyjnych wstawek Lemony'ego i jego przejmującej historii o niespełnionej miłości. Wioletka, Klaus i Słoneczko zyskują nowego sojusznika w postaci Kit Snicket (Allison Williams), której chce się kibicować już od jej pierwszej sceny w otwierającym sezon "Zjezdnym zboczu". Uciekająca przed wrogami Kit skacze z klifu, ratuje się dzięki wielkim skrzydłom ważki w swoim kostiumie, a zaraz potem nurkuje w zimnym górskim potoku, wymykając się ścigającym ją tresowanym orłom. I dopiero kiedy wydostaje się ze strumienia, okazuje się, że dokonała tego wszystkiego, będąc w ciąży.
Sekretów i pytań związanych z nowymi postaciami i łączącą wszystkich organizacją WZS zdaje się być jeszcze więcej, ale widzowie oczekujący odpowiedzi nie będą zawiedzeni. Chociaż kolejne odcinki odsłaniają przed Wioletką, Klausem i Słoneczkiem nowe artefakty i tajemnice z przeszłości, o których wcześniej nie mieli pojęcia, to ostatecznie bogata mozaika zagadek, którą serial układał od samego początku, składa się w fascynującą i spójną całość. Z drugiej strony fakt, że serial wyjaśnia tak wiele niewiadomych, może nie spodobać się wielbicielom książkowych pierwowzorów, które od odpowiedzi zdecydowanie preferowały pytania.
Akurat to, jak idealnie "Seria niefortunnych zdarzeń" odnajduje się w świecie, gdzie nic nie jest pewne ani do końca rozwiązane idealnie, ilustrują dwa najlepsze odcinki finałowego sezonu, czyli adaptacja "Przedostatniej pułapki". Baudelaire'owie, podszywający się pod boyów hotelowych, poruszają się po niebezpiecznym gruncie pełnym sprzymierzeńców i nieprzyjaciół z przeszłości, a zarówno wróg, jak i sojusznik mogą tu być osobą o dokładnie takiej samej twarzy (w tym przypadku twarzy Maxa Greenfielda).
"Przedostatnia pułapka" zostawia widzów i Baudelaire'ów w stanie kompletnej niepewności, przy okazji serwując raz jeszcze wzruszającą piosenkę z zakończenia 1. sezonu, która obwieszcza, że w tej opowieści nie ma szczęśliwych zakończeń. Wobec takich zapewnień, rzeczywisty finał historii w skróconym do jednego odcinka i za bardzo przyspieszonym "Końcu końców" może niektórych fanów lekko zawieść.
Wielbicieli książek, którzy doceniają w nich niejednoznaczność zakończenia, rozczaruje fakt, że serial serwuje nam finał historii w całkiem bezpośredni sposób. Co więcej spełnia się najgorszy koszmar fanów serii, którzy woleliby, aby zgodnie z duchem książek pewne sekrety nie zostały rozwiązane. W finale uzyskujemy na przykład odpowiedź na pytanie, co takiego znajdowało się w cukiernicy. Powieści nigdy nie odpowiedziały na nie wprost, dając fanom szerokie pole do popisu w tworzeniu rozmaitych teorii.
Są to jednak tylko drobne zastrzeżenia wobec finału, który i tak sprawi, że najwierniejsi widzowie serialu nieraz uronią łzę, żegnając się z rodzeństwem Baudelaire'ów. Pomimo zmian względem książek, serial Netfliksa okazał się bardzo udaną adaptacją powieści Daniela Handlera, zachowującą te elementy, które czynią "Serię niefortunnych zdarzeń" pozycją wyjątkową na tle literatury dziecięcej i młodzieżowej. Wśród nich dziwaczny, ale niestroniący od silnych emocji ton, niezliczone kulturowe odniesienia czy też nieustanne bawienie się formą i naszymi oczekiwaniami wobec familijnej rozrywki. A to wszystko przeniesione na ekran z niezwykłą dbałością o stronę wizualną, w której przede wszystkim scenografia i kostiumy (Esmeralda jako ośmiornica!) zachwycały różnorodnością i kreatywnością.
To już też ostatnia szansa, aby pochwalić Malinę Weissman i Louisa Hynesa, którzy idealnie sprawdzili się jako poddawane licznym próbom rodzeństwo, i pozachwycać się tym, jak komiczne kreacje złoczyńców stworzyli Neil Patrick Harris i Lucy Punch. Siła zgromadzonej przy tej produkcji obsady tkwi jednak nie tylko w jej głównych graczach, ale też idealnie obsadzonych gościnnych rolach. Joan Cusack jako sędzia Strauss czy Tony Hale jako Jeremi Szpetny sprawili, że nawet drobne role pozostawały na długo w pamięci.
Dla twórców serialu zawsze prawdziwym darem jest sytuacja, w której dane jest im opowiedzieć dokładnie tyle historii, ile potrzebują. Cieszę się, że Netflix w szale usuwania swoich oryginalnych produkcji nie tknął "Serii niefortunnych zdarzeń" i pozwolił na przeniesienie jej na ekran w całości. W efekcie dostaliśmy produkcję zachwycającą swoją oryginalnością i równie mrocznym, co zabawnym tonem, ale też uniwersalną historią o radzeniu sobie w świecie, który odsłania przed młodymi ludźmi swoje zepsute i niebezpieczne oblicze.
Będąc fanem tej serii od wielu lat, mogę ostatecznie odetchnąć z ulgą, bo otrzymałem nie tylko świetną ekranizację, ale też po prostu bardzo udany serial. 25 odcinków, które z pewnością przysporzyło Snicketowi nowych fanów czy też jak kto woli — wolontariuszy.
"Seria niefortunnych zdarzeń" jest dostępna w serwisie Netflix.