"Śmierć i słowiki" to jeden z bardziej nietypowych seriali kostiumowych, jakie ostatnio widziałam — recenzja
Marta Wawrzyn
6 stycznia 2019, 20:02
"Śmierć i słowiki" (Fot. BBC)
XIX-wieczna Irlandia, romantyczna dziewczyna spętana przez konwenanse i faceci, którzy nie są jej warci. "Śmierć i słowiki", czyli nowy miniserial twórcy "The Fall", ma całkiem dużo uroku.
XIX-wieczna Irlandia, romantyczna dziewczyna spętana przez konwenanse i faceci, którzy nie są jej warci. "Śmierć i słowiki", czyli nowy miniserial twórcy "The Fall", ma całkiem dużo uroku.
Składający się z trzech odcinków miniserial "Śmierć i słowiki", który wylądował w tym tygodniu na HBO GO, to ekranizacja książki Eugene'a McCabe'a z 1992 roku. Rzecz się dzieje w 1885 roku w malowniczym irlandzkim hrabstwie Fermanagh (część Ulsteru), które wydaje się idealną scenerią dla opowieści, mieszającej klimaty romantyczne i gotyckie z kwestiami społeczno-politycznymi.
Główna bohaterka tej historii, Beth Winters (Ann Skelly), mieszka na przepięknej farmie i prowadzi na pierwszy rzut oka sielskie życie, ale nie jest wcale uosobieniem szczęścia i spokoju. W przeddzień 23. urodzin dziewczyna marzy tylko o tym, żeby otruć swojego ojczyma, Billy'ego (Matthew Rhys), i uciec jak najdalej stąd razem z Liamem Wardem (Jamie Dornan), tajemniczym przystojniakiem mieszkającym w okolicy. Brzmi jak kostiumowy melodramat, może z dodatkiem kryminału? Nie do końca. Postać, którą tworzy Ann Skelly, 22-letnia irlandzka aktorka, siłą rzeczy mniej doświadczona niż obaj towarzyszący jej panowie, ma dużo więcej barw i odcieni, niż wynikałoby z suchego opisu.
Zaczytana w wierszach Johna Keatsa Beth to romantyczna dusza ze skłonnościami do fantazjowania i rozmyślania o sprawach poważnych, jak miłość i śmierć. Mogłaby równie dobrze być postacią z gotyckiego horroru, jak i właśnie melodramatu w stylu "Downton Abbey". A jednak jest bohaterką dosyć pokręconej opowieści, w której nic nie jest takie, jakim się wydaje, a rolę "tego złego" odgrywają mężczyźni. Jej matka nie żyje, ojczym traktuje ją jak skrzyżowanie służącej, matki i być może też kochanki, a Liamowi daleko do rycerza w lśniącej zbroi. Chciałoby się uciec, ale dokąd?
Beth tkwi w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia, w każdym razie nie w tamtych czasach. Spadek zostawiony jej przez matkę tak naprawdę jest własnością ojczyma, który może ją wydziedziczyć, jeśli nie będzie mu posłuszna. Romantyczna miłość i wspólna ucieczka to rozwiązanie raczej z bajek niż rzeczywistości. Dziewczyna, która teoretycznie jest panią w posiadłości, w praktyce nie ma żadnej własności ani perspektyw. Skrępowana jest społecznym gorsetem, który zaciska się coraz bardziej i bardziej. "Śmierć i słowiki" to feministyczna w duchu opowieść, nieprzypadkowo osadzona w konkretnym miejscu, czasie i kontekście historycznym.
Akcja dzieje się blisko cztery dekady przed przełomowym dla Irlandii 1921 rokiem. Wolnej Irlandii nie ma, to część brytyjskiego imperium, która dopiero wyrwie się na wolność. Protestanci i katolicy żyją obok siebie, patrząc na siebie z niechęcią. Beth jest po matce katoliczką. Jej ojczym to protestant. Na podziały religijne nakładają się kwestie polityczne, dążenia niepodległościowe, sąsiedzi donoszący na sąsiadów stojących po niewłaściwej stronie itd. Każdy może być podejrzany o wszystko, a zerojedynkowe zdefiniowanie, kto jest patriotą i/lub przyzwoitym człowiekiem, stanowi pewien problem.
Samo objaśnienie niuansów społeczno-politycznych i symbolicznej sytuacji Beth to nie taka prosta sprawa, a do tego dochodzi poplątana relacja z ojczymem, wątek — powiedzmy — #MeToo i również daleki od typowego romans z Liamem, irlandzkim katolikiem, mającym tajemnicze plany, do których zrealizowania potrzebna jest kradzież wszystkich kosztowności Billy'ego. Na przestrzeni trzech odcinków nie brakuje nieszablonowych pomysłów i dziwnych zdarzeń. Ponieważ nie czytałam książki, ta serialowa "opowieść o miłości, zdradzie, oszustwie i zemście" (zgodnie z oficjalnym opisem od BBC) przynajmniej w kilku momentach mnie zaskoczyła fabularnymi wyborami, o których raczej bym nie pomyślała. Ale czy to znaczy, że obejrzałam dobry serial?
Mam wrażenie, że trzy odcinki to w tym przypadku za mało i za dużo jednocześnie. Serial Allana Cubitta z jednej strony wypełniony jest długimi momentami ciszy, poetyckimi monologami głównej bohaterki, spokojnymi rozmowami i rozmyślaniami na łonie przyrody. Z drugiej, ewidentnie zabrakło czasu na zapoznanie widza z postaciami. Jamie Dornan, którego kariera aktorska rozpoczęła się od roli charyzmatycznego psychopaty w "The Fall" — poprzedniej produkcji tego samego twórcy — bardziej jest na ekranie, niż gra. Enigmatyczny, nachmurzony, ubrany w czerń Liam nigdy nie staje się pełnoprawną postacią. I to bardziej wina scenariusza niż aktora.
Matthew Rhys dostał nieco więcej do zagrania. Billy to chodzący oksymoron, facet trudny do jednoznacznego potępienia, choć na miejscu Beth wszyscy chcielibyśmy od niego uciec. Postać w jakimś stopniu tragiczna, w jakimś odrażająca, a w jakimś całkiem przyzwoita. Człowiek, ale jeszcze nie do końca "z krwi i kości", bo za mało czasu z nim spędziliśmy, aby go w pełni zrozumieć.
Beth, subtelnie, z wyczuciem zagrana przez Ann Skelly, jako jedyna rzeczywiście ożywa na ekranie w ciągu trzech odcinków. Choć jej usposobienie, popadanie w melodramatyzm i, co tu dużo mówić, pewne wybory życiowe wydają się być z innego świata, to właśnie dla niej warto obejrzeć "Śmierć i słowiki". Młoda aktorka zręcznie omija scenariuszowe pułapki, nieźle radzi sobie z odwoływaniem się do romantycznych poetów — co serial robi często i bez większej finezji — i wprowadza dużo życia w coś, co lepiej chyba prezentowało się na papierze niż na ekranie.
To dzięki niej, a także długim ujęciom irlandzkich krajobrazów skontrastowanym z rozmowami w klimatycznych pomieszczeniach, ta wersja opowieści Eugene'a McCabe'a ma wystarczająco dużo uroku, by nie porzucić seansu w połowie. Beth w kreacji Skelly to heroina, której dalszą drogę chce się poznać, nawet jeśli nie do końca rozumiemy jej decyzje. To jedna z tych kobiet, które wyprzedzają swoje czasy, a jednak ich życie nie staje się automatycznie feministycznym manifestem. Niemożność decydowania o sobie to w jej przypadku rzeczywistość, nie wydumany koncept. A podziały irlandzko-irlandzkie czynią jej sytuację jeszcze trudniejszą.
Warstwa poetycko-symboliczna o tyle zawodzi, że nie jest tak zniuansowana, jak Cubittowi prawdopodobnie się wydaje. Fragmenty wierszy romantycznych poetów, teksty w stylu "To jest miejsce, które łamie serce", dziesiątki oczywistych metafor i serialowych odpowiedników monologów lirycznych — to wszystko miało czynić "Śmierć i słowiki" produkcją wyjątkową i nadawać jej klimatu, jakiego nigdzie indziej nie ma. I choć tę rolę spełnia, sprawia też, że część widzów szybko się zniechęci.
Dla mnie połączenie wyżej wymienionych elementów stanowiło intrygującą ciekawostkę wśród dziesiątek identycznych seriali kostiumowych. Polecam "Śmierć i słowiki" głównie dlatego, że to serial inny niż wszystkie. Ale przede wszystkim polecam zwrócić uwagę na Ann Skelly, która była w stanie zabłysnąć na tle starszych, dużo bardziej znanych i utytułowanych kolegów. Jeszcze o niej usłyszymy!
"Śmierć i słowiki" można obejrzeć w serwisie HBO GO.