"Sex Education", czyli Netflix pokazuje, jak to się robi. Recenzja nowego serialu z Gillian Anderson
Marta Wawrzyn
10 stycznia 2019, 22:01
"Sex Education" (Fot. Netflix)
"Czy to dziwne, że zawsze kiedy dochodzę, myślę o królowej?". To tylko jeden z licznych problemów natury (około)seksualnej, jakie mają dzieciaki z "Sex Education", brytyjskiej perełki od Netfliksa.
"Czy to dziwne, że zawsze kiedy dochodzę, myślę o królowej?". To tylko jeden z licznych problemów natury (około)seksualnej, jakie mają dzieciaki z "Sex Education", brytyjskiej perełki od Netfliksa.
"Sex Education" zaczyna się mocnym wejściem, bo od sceny seksu, w której jak na standardy seriali młodzieżowych pokazano bardzo dużo. Szybko jednak śmiałe zabawy erotyczne przechodzą w coś dziwnego, a potem jest już coraz luźniej i zabawniej. Kilka pierwszych minut wystarczy, żeby przekonać się, że tak, jest to serial o seksie, i nie, jeszcze czegoś takiego nie widzieliśmy. Choć znajome nuty w brytyjskim komediodramacie odkryją fani takich produkcji, jak "The Inbetweeners", "The End of the F***ing World", "Everything Sucks!" czy "Freaks and Geeks".
Bo choć seks stanowi tu jedną z głównych atrakcji, w żadnym razie nie chodzi o seks sam w sobie. W największym skrócie "Sex Education" (widziałam wszystkie osiem odcinków) to utrzymana w lekkim, komediowym tonie — ale nie bez poważniejszych momentów i problemów — opowieść o dojrzewaniu. O nastoletnich miłościach, przyjaźniach, dyskomfortowym poszukiwaniu samego siebie i odkrywaniu swoich możliwości w różnych dziedzinach. Seksualnej też, bo nikt tu nie udaje, że 16-latkom nie chodzi TO po głowie. Wręcz przeciwnie, czasem można odnieść wrażenie, że oni nie myślą o niczym innym.
Na pewno seks odgrywa bardzo duże znaczenie w życiu Otisa Milburna, nastolatka, którego najlepiej podsumował grający go — absolutnie niesamowity! — Asa Butterfield. Aktor powiedział, że jego bohater to "zawodowy prawiczek, kompletne modowe zero i guru seksu", a ja mogę tylko przyklasnąć takiej charakterystyce. I dodać, że bycie prawiczkiem i guru seksu w żadnym razie się nie wyklucza, bo Otis ma bardzo rozległą książkową wiedzę dzięki swojej matce, Jean (Gillian Anderson), seksuolożce, prowadzącej w domu gabinet terapii seksualnej. Chłopak, chcąc nie chcąc, przyswoił sobie wiedzę, która za chwilę okaże się bardzo przydatna.
W liceum — takiej zwykłej szkole w angielskim małym miasteczku, ale inspirowanej amerykańską popkulturą — wszyscy mają problemy z własną seksualnością, co postanawia wykorzystać Maeve (Emma Mackey), przedsiębiorcza koleżanka Otisa, sugerująca, żeby razem założyli nieoficjalną klinikę seksterapii. I tak zaczyna się przygoda pełna absurdalnych zdarzeń, których skutków nie sposób przewidzieć.
Kreatywność twórczyni serialu, Laurie Nunn, nie zna granic. Na przestrzeni sezonu odcinków Otis, nasz terapeuta bez dyplomu i doświadczenia, cierpliwie przerabia najdziwniejsze przypadki, przy okazji samemu wiele się ucząc. Na przykład tego, że udzielanie porad na poważne tematy osobiste w tyleż klimatycznej co obskurnej scenerii nieczynnych toalet szkolnych — możliwe, że z dodatkiem azbestu, ale kto by się tym przejmował — to nie najlepszy pomysł.
Jeśli do serialu Netfliksa przyciągnęła was obecność Gillian Anderson, nie będziecie zawiedzeni. Agentka Scully z wdziękiem dokazuje w roli matki Otisa, w rozbrajający sposób wygłaszając teksty, które sprawiłyby, że spuścilibyście oczy, nieważne, jak bardzo jesteście otwarci. Na przemian będziecie chcieli mieć taką matkę i dziękować wszechświatowi, że takiej matki nie macie.
Ale ona jest tak naprawdę dodatkiem do niesamowitego Asa Butterfield Show. 21-letni aktor, znany z takich filmów jak "Hugo" czy "Gra Endera", w ciągu ośmiu odcinków udowadnia, że nie boi się niczego i jest w stanie zagrać wszystko. Jego rola to i stworzone z wrażliwością studium ludzkiej odmienności, i czyste złoto komediowe. Dzieciak, który wychował się w domu pełnym seksu, ma powody, by obawiać się choćby i niewinnej masturbacji, o bliższych relacjach z drugą osobą nie wspominając. Nigdy nie był w związku, przy dziewczynach zachowuje się niezręcznie i… nie przeszkadza mu to udzielać świetnych porad każdemu, kto się po nie zgłosi.
Zarówno on, jak i pozostali bohaterowie, w tym także sypiająca z każdym, kto przekroczy próg domu Jean, wraz z kolejnymi odcinkami przemieniają się w coś więcej i więcej, by w końcu nie dać się już opisać przy pomocy paru prostych określeń. "Sex Education" maluje barwny portret współczesnej szkoły, w której stereotypy, owszem, istnieją i przechadzają się po korytarzach, ale mają wiele warstw, podobnie jak na przykład w "Glee".
Jeśli więc spotkacie szkolnego łobuza, który ma zwyczaj bić kolegę geja, spodziewajcie się, że gdzieś w nim jest ukryty potłuczony emocjonalnie chłopak, mający problemy, jakich żaden dzieciak mieć nie powinien. Jeśli szkolna buntowniczka pokaże wam f*cka, nie myślcie sobie, że to głupia i bezczelna dziewucha, która ma wszystko w nosie. Jeśli poznacie odnoszącego sukcesy sportowca, który wydaje się mieszkać w idealnym domu, również powinniście się zastanowić, co się kryje pod powierzchnią. Przykłady można mnożyć, bo właściwie każda z tutejszych postaci staje się wielowymiarowa, zanim kończy się 1. sezon.
Wiadomo, że przełamując stereotypy, łatwo popaść w innego rodzaju banały, i "Sex Education" w stu procentach tego nie unika. Ale nawet jeśli droga, jaką przebywają bohaterowie, by coś zrozumieć na swój temat, nie zawsze grzeszy oryginalnością, serial potrafi to wynagrodzić, dostarczając cudownych momentów, w których na pierwszy plan wychodzą emocje, często idealnie sprzęgnięte z żartami.
Komedia o nieoficjalnej klinice seksualnej na naszych oczach przepoczwarza się w wielowątkową historię o problemach wieku dorastania. Nieobecnych rodzicach, obawach przed bliskością, strachu, że niczym się nie wyróżniamy — albo wręcz przeciwnie: że coś jest z nami nie tak, bo odstajemy od otoczenia — a także o przyjaźniacg, pierwszych zauroczeniach i obsesjach, pływaniu, czytaniu Virginii Wolf, słuchaniu punka itp., itd. To nie jest "serial o czymś", czyli o seksie. To wspaniałe, przerażające, poplątane życie w pigułce.
"Sex Education" podchodzi do tego nastoletniego życia z wrażliwością, mimochodem pokazując problemy społeczne, jak dręczenie w szkole, także z pomocą internetu i social mediów (tu zostanie zapamiętana rewelacyjna końcówka 5. odcinka z jakże uroczym nawiązaniem do Spartakusa), homofobia, niechciane ciąże czy brak akceptacji dla tych, którzy w jakiś sposób odstają od normy.
Ncuti Gatwa wykonuje fantastyczną robotę jako Eric, najbliższy przyjaciel Otisa, nastoletni gej, mający pewne obawy co do tego, czy może pokazać światu swoje prawdziwe "ja": cekiny, pomalowane paznokcie, wyraziste cienie do powiek. Niejeden dzieciak z małego miasteczka, który zastanawia się nad własną orientacją seksualną, zobaczy w Ericu siebie. I tak jest ze wszystkimi postaciami z "Sex Education", których złożoność wykracza daleko poza sferę seksualną.
Jasne, Netflix nie odkrywa Ameryki tym serialem. Wszystkie te historie i problemy w jakiejś wersji już widzieliśmy. Ale "Sex Education" z miejsca znajduje własny ton i równowagę pomiędzy przełamywaniem tabu i odmalowywaniem współczesnego świata z całym jego skomplikowaniem, a słodko-gorzką opowieścią o dorastaniu. Ze składników, które znamy, powstaje na naszych oczach coś nowego, świeżego i angażującego w każdym możliwym aspekcie.
Błyskotliwy scenariusz znalazł znakomitych młodych wykonawców, którzy tak samo bezbłędnie radzą sobie z komediową i dramatyczną stroną przedsięwzięcia. Aktorzy nie tylko są dobrze prowadzeni, ale też nie boją się wyzwań. Swoje robi małomiasteczkowy klimat, malownicze otoczenie, ścieżka dźwiękowa, w której nie brakuje hitów z lat 80., i szkolna moda stylizowana na retro. Takim starym oglądaczom jak ja przypomina się "Freaks and Geeks", a i ta dzisiejsza młodzież nie powinna mieć problemu z odnalezieniem w "Sex Education" czegoś znajomego. Netflix właśnie pokazał, jak to się robi w 2019 roku.
"Sex Education" pojawi się 11 stycznia w serwisie Netflix.