"Przejście", czyli po ludzku o wampirach — recenzja serialu na podstawie książek Justina Cronina
Mateusz Piesowicz
18 stycznia 2019, 22:00
"Przejście" (Fot. FOX)
Oryginalna historia o wampirach? Tego się już chyba nie da zrobić, ale FOX-owe "Przejście" udowadnia, że schematy można złożyć w dość zgrabny serial. Drobne spoilery z premiery.
Oryginalna historia o wampirach? Tego się już chyba nie da zrobić, ale FOX-owe "Przejście" udowadnia, że schematy można złożyć w dość zgrabny serial. Drobne spoilery z premiery.
"Przejście" ("The Passage") to ekranizacja książkowej trylogii autorstwa Justina Cronina, do której prawa FOX kupił już ponad dziesięć lat temu – na długo zanim światło dzienne ujrzała pierwsza z powieści. Wówczas, gdy szał na ekranowe wampiry miał dopiero osiągnąć szczytową fazę, a temat był jeszcze w miarę świeży, decyzja wydawała się całkiem rozsądna. Czas jednak mijał, moda na krwiopijców wraz z nim, a zapowiadany projekt ostatecznie przekształcił się z filmu w serial. Ten amerykańską premierę miał kilka dni temu i, pomimo szeregu niesprzyjających okoliczności, wypadł całkiem przyzwoicie.
A piszę to z perspektywy widza, który na każdego rodzaju historię o wampirach, apokalipsie lub zabójczych wirusach reaguje alergicznie. Zawierające wszystkie te elementy "Przejście" traktowałem zatem raczej chłodno, widząc w nim jednego z głównych kandydatów do rzucenia po jednym odcinku spośród zimowych premier. No ale założenia swoje, a rzeczywistość swoje, więc z serialem nie tylko nie rozstałem się błyskawicznie, ale jeszcze obejrzałem kolejne dwa odcinki, nieźle się przy tym bawiąc. Zasług proszę jednak nie przypisywać wampirom, a pewnej dziesięciolatce.
Ta, grana przez fantastyczną Saniyyę Sidney ("American Horror Story") Amy Bellafonte, stanowi centralny punkt historii, choć wcale nie jest powodem całego zamieszania. Wszystko zaczyna się bowiem nieco wcześniej, gdy w boliwijskiej dżungli odkryty zostaje tajemniczy wirus, mający potencjał leczenia wszystkich znanych ludzkości chorób. Problem jednak w efektach ubocznych – potraktowani nim pacjenci zamienili się w niebezpieczne, podobne do wampirów stwory. I tu właśnie pojawia się Amy, niedawno osierocona dziewczynka, którą naukowcy z rządowego Projektu Noah uznali za idealnego królika doświadczalnego, bo im młodsza pacjentka, tym większa szansa, że wirus zadziała we właściwy sposób.
Tak, wiem, że brzmi to niedorzecznie i nawet podany w serialu powód (do Stanów zbliża się śmiercionośna epidemia) nie usprawiedliwia głupoty tkwiącej w pomyśle testowania wirusa na dziesięcioletniej sierocie. Postarajcie się jednak przełknąć ten lichy fabularny fundament, bo w gruncie rzeczy jest on tylko pretekstem. Istotny jest fakt, że dzięki niemu dochodzi do spotkania Amy z Bradem Wolgastem (Mark-Paul Gosselaar) – agentem FBI, który ma ją doprowadzić do placówki badawczej. Poruszony sumieniem, ratuje jednak dziewczynkę, sprowadzając na jej i swój kark pościg.
A to dopiero początek historii, która wkrótce potem obierze nietrudny do przewidzenia kierunek. W końcu nie po to ma się w serialu krwiożercze monstra, żeby z nich nie skorzystać, prawda? Wampirze sprawki bardzo słusznie przesunięte zostały jednak na dalszą perspektywę, bo jakkolwiek wymyślne by one nie były (a już w premierowym odcinku widać symptomy tego, że nie mamy do czynienia ze zwykłymi krwiopijcami), opieranie na nich ciężaru fabuły to rzecz dość niepewna. Na pewno nie tak, jak para wyrazistych bohaterów na pierwszym planie. A tak się składa, że "Przejście" taki duet posiada.
I choć już oglądając zwiastuny serialu, dało się zauważyć, że relacja Amy i Brada odegra w nim ważną rolę, muszę przyznać, że zaskoczyła mnie łatwość i naturalność, z jaką ją zbudowano. Jeden moment, ludzki gest mężczyzny i od razu pomiędzy nim a dziewczynką pojawiła się chemia. Widząc, że za sterami serialu stoi Liz Heldens, wcześniej scenarzystka m.in. "Friday Night Lights", staje się to nieco bardziej zrozumiałe, ale i tak byłem w pewnym stopniu zszokowany, że to w ogóle zadziałało. Ostatnią produkcją, która momentalnie kupiła mnie tak banalnym w gruncie rzeczy sentymentalizmem, było "This Is Us". A przypominam, że tamci mieli łatwiej, nie musząc wtłaczać w rodzinne historie wampirów.
W "Przejściu" zaś monstra są, ale przede wszystkim jest uderzająca w odpowiednie struny historia i bohaterka, z którą błyskawicznie można się związać emocjonalnie. Patrząc na Amy, nie sposób dziwić się Bradowi, że przejął się jej losem. Mała Bellafonte to bowiem wzorcowy model urzekającego dzieciaka. Rezolutnego, ale nie bezczelnego i twardego, a jednocześnie wrażliwego. Takiego, który kruszy lód nawet w najbardziej zmrożonych sercach i dla którego momentalnie chciałoby się stawić czoła całemu światu.
Z castingiem trafiono więc w dziesiątkę (Gosselaar jest całkiem uroczym pociesznym twardzielem), przez co właściwie podbudowa w postaci tragicznej historii osobistej Wolgasta jest już zbędna. Kilka chwil i wiadomo, że agent i sierotka są na siebie skazani. Rany, to nawet brzmi tak niesamowicie tandetnie, że nie mam bladego pojęcia, jak to możliwe, by mogło działać.
Cud jednak się stał, a mając taki fundament, o wiele łatwiej przełknąć całą resztę. Choć nie da się ukryć, że twórcy wystawiają nas na poważną próbę, atakując jak nie papierowymi postaciami (każda niezwiązana z Bradem lub Amy), to pozbawionymi szczególnego życia kliszami (każda niezwiązana z Bradem lub Amy) lub drętwymi dialogami, które jednym uchem wchodzą, drugim wychodzą (każdy… no, sami wiecie). Jasne, nie jest to żadna tragedia, a raczej bezpieczny telewizyjny standard, jakiego po tego typu produkcji należało się spodziewać, i który z czasem może przekształcić się w coś lepszego, gdy twórcy nabiorą nieco odwagi.
Inna sprawa, że gdyby nie duet głównych bohaterów, patrzyłbym na całą resztę znacznie bardziej krytycznym okiem. W pierwszych trzech odcinkach stopniowo poznajemy bliżej kolejnych bohaterów, w tym naukowców (w tych rolach m.in. Henry Ian Cusick, Caroline Chikezie i Jamie McShane), szefa ochrony, Clarka Richardsa (Vincent Piazza) i skazanych na śmierć więźniów, którzy w zamian za wyciągnięcie zza krat zostali "ochotnikami" w badaniach. Są retrospekcje, osobiste historie, dramaty, a gdzieś obok udaje się też wcisnąć byłą żonę Brada i coś na kształt medialnego śledztwa. Sporo jak na ledwie trzy godziny, co automatycznie sprawia, że można zapomnieć o głębi. Ma być przede wszystkim szybko, sprawnie i logicznie, emocje zostawmy Amy i Bradowi.
Na początek tyle mi wystarczy, ale im dalej, tym wymagania powinny rosnąć. Od pobocznych wątków i tego, co się z nich wyłoni, będzie zatem w dużej mierze zależeć, czy "Przejście" utrzyma się na ponadprzeciętnym poziomie, czy utonie w dolnych stanach średnich. Na razie z oceną wypada się więc wstrzymać – pewne nadzieje daje jednak fakt, że gdziekolwiek się da, twórcy starają się znajdywać coś autentycznego i ludzkiego. Z lepszym i gorszym skutkiem, czasem może nazbyt nachalnie, ale kierunek wydaje się słuszny.
Znaczące to tym bardziej, jeśli ekranizacja zamierza dotrzymać kroku oryginałowi pod względem skali. Trudno w tym momencie powiedzieć, co dokładnie i jak daleko zaplanowali w serialu twórcy (na ile się orientuję, wprowadzili już kilka znaczących zmian), ale pole do popisu mają spore i można w ciemno zakładać, że bliskie więzi widzów z bohaterami są absolutną podstawą w powodzeniu ich planu. Widać bowiem, że to na ich ustanowieniu skupiono się w pierwszej kolejności, wychodząc z założenia, że jeśli to się uda, cała reszta rozwiąże się sama. Cóż, mam ochotę oglądać dalej, więc chyba plan się powiódł.
"Przejście" startuje na FOX Polska w poniedziałek 18 lutego o godz. 21:05.