"Na wylocie" przedstawia nowego lepszego Pete'a. Recenzja 3. sezonu komedii HBO
Mateusz Piesowicz
21 stycznia 2019, 20:32
"Na wylocie" (Fot. HBO)
Zapomnijcie o nikomu nieznanym komiku, który sypiał kątem u znajomych. Pete Holmes nie tylko ma już własne mieszkanie i kanapę, ale też coraz poważniejszą karierę – a to nie koniec zmian.
Zapomnijcie o nikomu nieznanym komiku, który sypiał kątem u znajomych. Pete Holmes nie tylko ma już własne mieszkanie i kanapę, ale też coraz poważniejszą karierę – a to nie koniec zmian.
Ani się obejrzeliśmy, a tu minęły już dwa sezony, odkąd życie Pete'a Holmesa stanęło na głowie. Czy można powiedzieć, że w tym czasie aspirujący stand-uper zrobił znaczący krok naprzód? Do tej pory mielibyśmy wątpliwości, bo wprawdzie bohater "Na wylocie" stopniowo wyrabiał sobie nazwisko, ale "kariera" byłaby raczej za dużym słowem. Na szczęście nie trafiło na kogoś, kto łatwo by się poddaje, więc niezrażony niczym Pete wytrwale szukał swojego miejsca w branży i szczęścia w życiu osobistym.
Oglądając trzecią odsłonę jego serialu (widziałem sześć z ośmiu odcinków), można natomiast odnieść wrażenie, że w końcu do czegoś go to doprowadziło. A przecież wcale nie było to takie oczywiste, zwłaszcza jeśli pamiętacie miejsce, w jakim zostawiliśmy go ostatnio. Po gwałtownym rozstaniu z Ali (Jamie Lee) nie ma już jednak ani śladu, choć pewne napięcie pomiędzy niedawną parą da się jeszcze wyczuć. To jednak na początku trzeba odstawić na bok, bo Pete'a zastajemy podczas podróży po kampusach, gdzie robi karierę na uniwersyteckich scenach. I idzie mu ona tak dobrze, że dorabia się nawet supportu!
A jak się orientujemy po powrocie do Nowego Jorku, także mieszkania z kanapą, na której nie musi sam spać, obciachowej kurtki, a nawet kapelusza. W porównaniu ze stanem choćby sprzed roku, postęp jest więc widoczny gołym okiem, choć spokojnie, ten sezon wcale nie będzie pasmem sukcesów. Zresztą już premierowy odcinek jest tego świetnym dowodem, szybko zmieniając narrację na bardziej charakterystyczną dla Holmesa i fundując mu kolejne poważne rozczarowanie.
Czyżbyśmy więc mieli dostać kolejną serię złożoną z układających się w sinusoidę małych triumfów i zwykle większych porażek? Nie do końca, bo twórca "Na wylocie" uważa, by nie popełnić błędu wielu innych komedii i absolutnie się nie powtarza. Jasne, wciąż pełno tu elementów, które działały w poprzednich latach (choćby stand-upów Pete'a czy gościnnie występujących gwiazd, tym razem m.in. Raya Romano albo Johna Mulaneya), ale nie stoimy przy tym w miejscu. To nie jest jeden z tych seriali, w których tylko głośno się mówi o rozwoju postaci – tutaj do niego naprawdę dochodzi, dzięki czemu aktualny Pete coraz mniej przypomina samego siebie z początków tej historii.
Oczywiście nie jest to zmiana diametralna, więc jak było serialowe alter ego Holmesa pociesznym pierdołą, tak jest nim nadal. Teraz jednak potrafi uczynić z tego jedyny w swoim rodzaju atut, odnajdując głęboki sens w byciu sobą. Nie zawsze się to opłaca, a czasem wręcz przynosi mu solidnego kopniaka od losu, ale można z całą pewnością stwierdzić, że na tak dobrej ścieżce jeszcze się nasz bohater nie znajdował. W przeciwnym razie nie dostawałby od życia takich prezentów jak spotkanie Kat.
Zaraz, kogo? Bohaterka grana przez znaną głównie z występów w teatrze Madeline Wise (świetny casting!) to nowa dziewczyna Pete'a, a zarazem typ osoby, z jaką ten nigdy wcześniej nie miał bliżej do czynienia. Wiele na jej temat mówi już przebieg ich pierwszego spotkania, a potem jest jeszcze lepiej. Abstrahując od zaskakującej łatwości, z jaką ten facet angażuje się w kolejne związki, oglądanie tych dwojga razem to czysta przyjemność, bo Kat wnosi do serialu zastrzyk niesamowitej i wcześniej tu nieobecnej energii.
Energii, która okazuje się też bardzo potrzebna Pete'owi, który po Jess i Ali ma okazję spotykać się tym razem z kimś zupełnie innym od siebie. Kat w niczym nie przypomina bowiem ani jednej, ani drugiej, będąc żywiołową i bardzo konkretną (pod każdym względem) kobietą, która wchodzi w życie naszego bohatera z butami i na pierwszy rzut oka nijak do niego nie pasuje. Jak to jednak często bywa, przeciwieństwa się przyciągają, więc ten niecodzienny związek jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie zobaczycie w tym sezonie. Wierzcie mi, że nie będziecie się przy nich nudzić, a dzięki naturalnej chemii, jaka momentalnie rodzi się pomiędzy Holmesem i Wise, tych dwoje szybko stanie się waszą nową ulubioną ekranową parą.
Ich relacja stanowi jeden z najistotniejszych wątków 3. sezonu także pod tym względem, że wszystko tutaj oglądamy przez jej pryzmat. Już w sporym stopniu znane realia komediowego światka Nowego Jorku zyskują zatem zupełnie nową dynamikę, bo wkracza w nie osoba z zewnątrz. W miarę stabilne, w gruncie rzeczy spokojne, a nawet nudnawe życie Pete'a w jednej chwili zmienia się w szaloną jazdę, w której trudno powiedzieć, co kryje się za następnym zakrętem, o finiszu nawet nie wspominając. Pytanie czy nasz bohater jest na coś takiego gotowy, jest tu bardzo na miejscu.
Podobnie jak to, kim właściwie jest Pete Holmes i po co próbuje przebić się w stand-upie. "Mam wielu białych kolesi gadających o niczym" – słyszy już na początku, musząc zmierzyć się z możliwością, że nigdy nie zrobi kariery, jakiej pragnie. Kolejne odcinki, w których zobaczymy go występującego również w nietypowych miejscach (powiedzmy, że wejdzie mocno w religijny biznes), będą więc dla Pete'a swego rodzaju poszukiwaniem własnej komediowej tożsamości.
Gdy wielu dookoła zacznie się piąć w górę, on będzie musiał niejako wrócić do podstaw, zadając sobie pytanie, czy ze swoim podejściem będzie w ogóle kiedykolwiek w stanie przeskoczyć pewien poziom. A może wcale nie musi tego robić? Nie zdradzę oczywiście, dokąd go to zaprowadzi, ale mogę zapewnić, że dostaniemy dzięki temu naprawdę ciekawy pogląd na współczesną komedię. Bo że ta przechodzi zmiany, nie ulega wątpliwości i widać to nie tylko po szukającym swojej niszy Holmesie. Znaczącą rolę odegra w tym również Ali – jeden z odcinków będzie w dużym stopniu poświęcony stand-upowi w świecie po #MeToo.
Co nie znaczy, że "Na wylocie" nagle stanie się szalenie istotnym głosem w socjologicznej debacie. Spokojnie, to ciągle momentami słodko-gorzka, ale znacznie częściej lekka i sympatyczna komedyjka, która jednak z sezonu na sezon coraz więcej zyskuje w naszych oczach. Skupiając się na bohaterach i ich przeżyciach, udaje się twórcom sprawić, że ludzie opowiadający dowcipy przed mikrofonem nabierają autentycznych barw, nie będąc tylko scenicznymi manekinami.
Co więcej, przełamują też pewien stereotyp, mówiąc, że owszem, życie komika nie jest kolorowe, ale nie musi być wcale zatopione w depresji. Wiele zależy przy tym od łutu szczęścia, ale równie dużo od podejścia i dokonywanych przy tym wyborów – a patrząc w ten sposób, Pete Holmes staje się inspiracją nie tylko dla stand-uperów. Dodając do tego fakt, że jego serial jest wciąż świeżą, naprawdę zabawną i ciepłą komedią, możemy tylko pogratulować i zachęcić was do oglądania.
"Na wylocie" można oglądać w HBO i HBO GO. Nowe odcinki w poniedziałki.