Nasze podsumowanie tygodnia — tym razem same hity!
Redakcja
27 stycznia 2019, 22:00
"The Good Place" (Fot. NBC)
Od klimatycznego "Detektywa", przez niesamowicie emocjonalny finał "The Good Place", aż po klasycznego "Star Treka" w "Discovery" oraz najlepszy odcinek "Odpowiednika" — doceniamy hity tygodnia. Tym razem bez kitów.
Od klimatycznego "Detektywa", przez niesamowicie emocjonalny finał "The Good Place", aż po klasycznego "Star Treka" w "Discovery" oraz najlepszy odcinek "Odpowiednika" — doceniamy hity tygodnia. Tym razem bez kitów.
HIT TYGODNIA: "Detektyw" każe nam szukać brązowego sedana
3. odcinek "Detektywa", "The Big Never", może okazać się tym, który naprowadził nas na właściwy trop w kwestii porywaczy dzieci Purcellów — albo wręcz przeciwnie. Tak czy siak to właśnie w tym tygodniu powstała naprawdę mocna teoria fanowska, zainspirowana pytaniem o pominiętą w aktach sprawy parę z brązowego sedana, która miała pojawić się w okolicy niedługo przez porwaniem. Polecam lekturę tej teorii, a tymczasem zobaczmy, co jeszcze miał do zaoferowania odcinek.
Atrakcji było całkiem sporo, począwszy od Wayne'a Haysa (jak zwykle genialny Mahershala Ali razy trzy) z coraz większym trudem odnajdującym się w jednym wielkim "The Big Never", którym stało się jego życie, a skończywszy na pięknej, klimatycznej ostatniej scenie z obydwoma detektywami w barze w 1990 roku. Ta podobała mi się prawdopodobnie nawet bardziej niż cokolwiek bezpośrednio związanego z sprawą, bo szorstkie męskie przyjaźnie, spotkania po latach i knajpy dla rednecków to dla mnie esencja serialu Nica Pizzolatto.
Była też znacząca rozmowa Haysa z Amelią o poezji i czasie podczas poszukiwań w 1980 roku. Był starszy Hays w 2015 roku, tracący zmysły na kilka różnych sposobów, z halucynacją włącznie — czy rację mają użytkownicy Reddita, którzy twierdzą, że on nie tyle stara się przypomnieć sobie prawdę, co przypadkiem nie wygadać za dużo reporterce? Było kolejne znalezisko w lesie, pewne zdjęcie komunijne, kłopoty, które spadły na Śmieciarza. Były wreszcie piękne kadry, m.in. z Haysem błądzącym pośród skał w lesie.
Choć to odcinek raczej niespieszny i na pierwszy rzut oka niezbyt przełomowy (chyba że za przełom uznać ponowne otwarcie śledztwa w 1990 roku i współpracę Haysa z Westem), może się okazać ważniejszy, niż w tym momencie się wydaje. Znaczenie prawdopodobnie mają rozmowy o czasie i przeszłości, w połączeniu z tym, że Hays nie jest nostalgicznym typem, jest raczej człowiekiem, który woli iść do przodu. Znaczenie zapewne ma także brązowy sedan i pytanie, dlaczego tego wątku nie ma w aktach. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Emocjonalne pożegnanie z 3. sezonem "The Good Place"
Bez wielkiego resetu (choć trochę mniejszy był), szokującego twistu i różnego rodzaju fajerwerków, za to z taką dawką emocji, że musiały zrobić wrażenie nawet na największym twardzielu. Przyzwyczajeni do nieco innego stylu, w jakim dotąd "The Good Place" kończyło sezony, mogliśmy się więc tym odcinkiem nieco zdziwić, ale i tak go uwielbiamy.
Nie mogło jednak być inaczej, skoro twórcy zafundowali nam tu niesamowicie poruszającą historię rozstania Eleanor i Chidiego, pokazując, że ich serial już dawno przestał być tylko barwną komedią. Wiedzieliśmy wprawdzie, że ta odjechana opowieść ma w sobie mnóstwo życia, ale chyba przegapiliśmy przy tym moment, gdy jej bohaterowie stali się nam aż tak bliscy. Dlatego też pożegnanie tej dwójki i późniejsza rozmowa Eleanor z Janet, choć dalekie od szaleństw, zrobiły na nas tak ogromne wrażenie.
A przecież stanowiły one tylko część odcinka, którym w zgrabny sposób wyłożono sobie fundamenty pod kolejny sezon lub przynajmniej jego początek. Bo że obecne status quo za długo nie potrwa, to raczej jasne. O wiele mniej oczywiste jest, dokąd twórcy zaprowadzą nas dalej. Mamy kolejny eksperyment, nowych mieszkańców (w tym już znaną Simone) i piętrzące się problemy, na czele z Eleanor w roli architekta, zatem punkt wyjścia jest więcej niż obiecujący.
Nie wątpimy, że Mike Schur i reszta znów nas czymś zaskoczą, a czekając na to, pewnie obejrzymy sobie jeszcze raz retrospekcje ze wspólnego życia zwykłej dziewczyny z Arizony i pewnego filozofa moralnego. Tylko tym razem zaopatrzymy się w chusteczki. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Wesołe pożegnanie z "Unbreakable Kimmy Schmidt"
Ostatnie odcinki szalonej komedii Netfliksa nie były wprawdzie idealne, ale twórcy zrobili wiele, by osłodzić nam fakt, że kolejnych sezonów już nie dostaniemy. Wśród masy żartów, które fundowano nam w takim tempie, że łatwo było coś przegapić, dało się choć na chwilę zapomnieć, że to już koniec tego kolorowego nowojorskiego świata.
Hit należałby się "Unbreakable Kimmy Schmidt" choćby za podwójny odcinek "Sliding Van Doors". Udało się tu stworzyć alternatywną wersję wydarzeń, która nie była tylko ciekawostką, ale odpowiadała temu, co już wiemy o bohaterach. Różnice wynikały z tego, że w nowym wariancie Kimmy nigdy nie została porwana, a każda z postaci musiała radzić sobie bez wsparcia przyjaciół, podejmując w efekcie inne decyzje.
Pozostałe odcinki pojedynczo aż takiego wrażenia nie robią, ale jako całość składają się na optymistyczną, zabawną, zgodną z duchem "Unbreakable Kimmy Schmidt" pożegnalną całość. Będziemy tęsknić za tymi absurdalnymi dawkami satyry na seksizm oraz za niepowtarzalnym optymizmem. Jaki inny serial będzie nam potrafił wmówić, że jedna straumatyzowana dziewczyna z Indiany może zmienić świat? [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: "High Maintenance" zabiera nas za miasto
Najbardziej wyluzowany z seriali powrócił odcinkiem zatytułowanym "M.A.S.H.", który o tyle różnił się od swoich poprzedników, że wybraliśmy się w nim za miasto. To zasługa Steve'a, kampera, który Facet, główny bohater tej historii, przejął od swojej byłej dziewczyny w zeszłorocznym finale. Dzięki Steve'owi mogliśmy spędzić miłe chwile nad rzeką i zapoznać się z Lee (Britt Lower), kobietą, która zdaje się podzielać sposób widzenia świata Faceta. Czyli też patrzy na ludzi z empatią i zaciekawieniem, unikając wystawiania ocen i raczej pytając, czy może pomóc.
Fajnie patrzeć, jak relacja, która może przerodzić się w miłość, zawiązuje się tak po prostu, naturalnie, bez presji. Wydaje się, że Lee jest idealną dziewczyną dla bohatera granego przez Bena Sinclaira, także dlatego, że rozumie dobrze ludzkie poplątanie, sama mając skomplikowaną relację z byłym mężem.
Celebracja życia była motywem przewijającym się przez cały odcinek, ale najmocniej wybrzmiała, kiedy poznaliśmy Cori (Erin Markey), która straciła najbliższego przyjaciela i zorganizowała mu piękną stypę, przepełnioną miłością, muzyką i dobrymi wspomnieniami. Małe rzeczy, jak pizza z cebulą i urodzinowe miksy muzyczne, były najważniejsze na świecie, a nieznajomi okazali się ludźmi, z którymi może łączyć nas wszystko – przez krótki moment albo większość życia.
Wytrwale czegoś poszukujący — ale nie mający pewności czego — Facet raz jeszcze stał się świadkiem rzeczy pięknych, emocjonalnych, bolesnych i zapadających w pamięć. A do tego przypadkiem dostał szansę na coś, na co chyba w tym momencie nawet nie liczył. Oby tak dalej! [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Berlin Wschodni i Alphaville, czyli jak się to wszystko zaczęło – "Odpowiednik" w świetnej formie
Rosnącą formę 2. sezonu "Odpowiednika" obserwowaliśmy już od jakiegoś czasu, jednak poprzednim odcinkom wciąż czegoś brakowało do hitu. "Twin Cities" już tego problemu nie ma, bo to prawdopodobnie najlepsza godzina w całym serialu – a już na pewno najbardziej obfitująca w informacje.
O braku obydwu Howardów i niemal wszystkich znanych bohaterów dało się zatem łatwo zapomnieć, bo twórcy wynagrodzili nam to z nawiązką. Ba, przyzwyczajeni do ciągłej niewiedzy, mogliśmy wręcz być w szoku, gdy co rusz dostawaliśmy odpowiedzi na serię dręczących pytań. Jak powstało przejście pomiędzy światami? Kto stoi za tajemniczym kierownictwem i dlaczego się ukrywają? Jak doszło do epidemii w równoległej rzeczywistości? Długo na to czekaliśmy, ale trzeba przyznać, że jak już "Odpowiednik" zaczął udzielać wyjaśnień, to był bardzo konkretny.
A przy tym naprawdę wciągający, bo od rozgrywającej się w Berlinie Wschodnim pod koniec lat 80. historii młodego Yanka (znakomity Samuel Roukin) trudno było się oderwać. Obserwując, jak jej poszczególne elementy wskakują na swoje miejsca, chciało się przyklasnąć twórcy serialu, Justinowi Marksowi (osobiście wyreżyserował odcinek) i podziwiać skomplikowaną, ale doskonale logiczną układankę, jaką stworzył.
A w tej mieliśmy osadzoną w realiach komunistycznego państwa szpiegowską fabułę, która gładko przeszła w podszytą science fiction opowieść o zderzeniu dwóch światów, ale także głębszą historię o nieuchronnej walce człowieka z samym sobą. Widzieliśmy, do czego może doprowadzić naukowa ciekawość oraz słuchanie Alphaville (tak, tego Alphaville) i choć odróżnianie różnych wersji tych samych osób mogło być momentami problematyczne, ostatecznie wszystko układało się w idealnie dopasowaną całość.
Do tego było emocjonujące i osadzone na solidnym fundamencie w postaci autentycznego ludzkiego dramatu. A to wszystko w jednej godzinie i z bohaterami, których wcześniej praktycznie nie znaliśmy! Jeśli zaczynaliście już wątpić, czy twórcy "Odpowiednika" na pewno dobrze wiedzą, co robią, po tym odcinku musicie zmienić zdanie. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Crazy Ex-Girlfriend" rozbraja komedie romantyczne
Nie rozpieszczamy ostatnio "Crazy Ex-Girlfriend", ale i sami nie czujemy się przez ten serial szczególnie rozpieszczeni. Kiedyś jedna z najoryginalniejszych komedii ostatnich lat, od paru tygodni (miesięcy?) chyba sama do końca nie wie, o czym chce nam opowiedzieć. A od finałowego sezonu oczekiwalibyśmy tym bardziej spójności, fajerwerków i lepszych piosenek. W tym tygodniu jednak "Crazy Ex-Girlfriend" przypomniała sobie, jak zrobić hitowy odcinek.
Wystarczyło zakpić z tego, że serial coraz częściej przypomina sztampową komedię romantyczną, tylko z trzema partnerami zamiast "tego jedynego". "Crazy Ex-Girlfriend" dokładnie to zrobiła, sięgając do reguł gatunku i bezwstydnie go ośmieszając. Dobrze zrobił też wszystkim odpoczynek od Rebeki w roli głównej. Nathaniel jako ten, który tak bardzo w czasie swojej obecności w serialu się zmienił, okazał się postacią wystarczająco ukształtowaną i interesującą, by udźwignąć własną historię.
Co ważne, kpina z gatunku nie była tu zabawą samą dla siebie. Owszem, w punkt rozpisano drugoplanowe role kochającego sport najlepszego przyjaciela bez własnego życia i koleżanki z pracy, której funkcja to przypominanie o wielkim firmowym projekcie. Ale obok udanej satyry na sceny z karaoke czy powtarzalne dialogi udało się tu nie tylko zaproponować końcowe odejście od konwencji, lecz także emocjonalnie angażujące zmiany poza wizją naładowanego komediami romantycznymi Nathaniela. Czy raczej pierwszymi godzinami komedii romantycznych.
Cała sekwencja obśmiewająca gatunek doprowadziła bohatera do wniosku, że jeśli kocha Rebekę, to powinien cieszyć się jej szczęściem u boku Grega. Podziwiając odcinek, mam w tym wszystkim jednak obawy, że zamiast zamknąć jakiś rozdział, Nathaniel w dobrych chęciach wycofania się znów zainteresował sobą Rebekę. I chociaż nie jestem w stanie polubić nowego Grega i chętnie zobaczyłam go w roli irytującego "tego drugiego" w wizji Nathaniela, to może szkoda byłoby unieważnić tak mądry i zabawny odcinek i wrócić do punktu wyjścia? [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: Bardzo klasyczny "Star Trek: Discovery"
Choć nadal nie doczekaliśmy się Spocka i wciąż za bardzo nie wiemy, dokąd właściwie zmierza ten sezon "Discovery", muszę przyznać, że coraz bardziej się do niego przekonuję. Odcinki takie jak "New Eden" tylko w tym pomagają, bo pokazują, że łączenie starego z nowym to nie tylko pusty slogan, ale hasło, które twórcy serialu wzięli sobie mocno do serca.
Godzina wyreżyserowana przez samego Jonathana Frakesa (czyli komandora Rikera w "Star Trek: Następne pokolenie") to najlepszy przykład tego podejścia, bo przedstawiała historię, którą każdy fan kosmicznego uniwersum doskonale zna, ubierając ją jednak w nowe szaty. Klasyczny wątek z "planetą tygodnia" i jej mieszkańcami, którym dopisano całkiem intrygujące tło, spięto więc z przewodnim motywem, mówiąc nam dokładnie tyle, by pobudzić ciekawość, ale jednocześnie za wiele nie zdradzać. Efektem był satysfakcjonujący i mijający w mgnieniu oka odcinek, w którym nie brakowało ani akcji, ani prostych, lecz przyzwoicie wyłożonych dylematów, ani kolejnych wątpliwości związanych z tajemniczymi czerwonymi aniołami.
Znalazło się też sporo miejsca dla różnych członków załogi, bo tym razem nie skupialiśmy się w głównej mierze na kapitanie Pike'u. Cieszy, że twórcy starają się chociaż w minimalnym stopniu zaznaczyć obecność dotąd praktycznie niewidzialnych postaci, pozwalając przy tym błyszczeć nie tylko głównym bohaterom. Dzięki temu coraz ważniejsza staje się choćby rola Tilly (Mary Wiseman), która wręcz kradnie odcinek, zachwycając pozytywną energią i humorem. A wygląda na to, że jej wątek bynajmniej nie jest oderwany od całości.
Nie mam pojęcia, dokąd to zmierza, ale fakt, że kolejni bohaterowie zaczynają widzieć dziwne rzeczy, a wszystkiemu wyraźnie towarzyszy jakiegoś rodzaju metafizyczny klimat, wygląda naprawdę obiecująco. Proszę się trzymać tego kursu. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Outlander" — świetny Richard Rankin i wybuchowa końcówka
Finał 4. sezonu "Outlander" już za chwileczkę, a na tydzień przed nim, w odcinku "Providence", serialowy Roger dostał swoją szansę, żeby zabłysnąć. Uwięziony przez Mohawków miał czas na głębsze przemyślenia i rozmowy o zasadach ze współwięźniem, księdzem, który zakochał się w dziewczynie z plemienia. I nawet jeśli doszedł do wniosku, że w takiej sytuacji wypada troszczyć się przede wszystkim o siebie, raz jeszcze podjął taką samą decyzję jak poprzednio: wrócił, żeby tego człowieka ratować, bo nie był w stanie postąpić inaczej.
Richard Rankin fantastycznie zagrał tysiąc najróżniejszych emocji. Krzyczał, płakał, wściekał się i koniec końców udowodnił, że pomimo pewnych wad jego bohater jest przyzwoitym człowiekiem, który zasługuje na swój happy end. Oczywiście z Brianną (Sophie Skelton) w ramionach.
Tymczasem Bree odważnie stawiła czoła swojemu gwałcicielowi, to znaczy udała się do więzienia w Wilmington, żeby wyrzucić wszystko, co leżało jej na wątrobie. Jej emocjonalny wybuch zbiegł się w czasie w prawdziwym wybuchem, bo jednocześnie Fergus i Marsali próbowali wyciągnąć z więzienia Murtagha. Pirat gwałciciel skorzystał i zakosił więzienne klucze. Efektem jest cliffhanger tuż przed finałem i pytanie, czy zobaczymy go jeszcze żywego. Odpowiedź już jutro! [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Pilot "The Other Two" obiecuje dowcipy z popkultury i milenialsów
Show biznes uwielbia takie historie: kompletnie nieznany nastolatek nagrywa wideo, na którym śpiewa, filmik staje się internetową sensacją, a przed młodym człowiekiem momentalnie otwiera się droga do popowej kariery. Dla twórców "The Other Two" odkrywanie kulisów sławy kolejnego Justina Biebera będzie idealną okazją do pośmiania się z popkultury, ale w serialu jest mały haczyk. To nie trzynastoletni utalentowany ChaseDreams (Case Walker) będzie głównym bohaterem nowej produkcji Comedy Central, ale jego starsi brat i siostra, których kariera nie potoczyła się aż tak śpiewająco.
Cary'emu (Drew Tarver) pisane było zostać wielkim aktorem, ale obecnie musi zadowolić się co najwyżej przesłuchaniami do reklam. Z kolei Brooke (Heléne Yorke) zapowiadała się kiedyś na obiecującą tancerkę, ale rzeczywistość dosyć brutalnie zweryfikowała jej marzenia. Krótko mówiąc, to młodzi ludzie, którym już się wydaje, że całkowicie "przegrali życie". Nic więc dziwnego, że moment, w którym ich młodszy braciszek staje się nagle sensacją na cały kraj, jest dla Cary'ego i Brooke jak dzwonek alarmowy.
"The Other Two" uwielbia pośmiać się ze swoich bohaterów, ale twórcy serialu, Chris Kelly i Sarah Schneider, nie zapominają o tym, aby z członków utalentowanej rodziny uczynić przede wszystkim złożone i realistyczne postacie. Pierwszy odcinek zapowiada idealne połączenie satyry na show biznes (tutaj błyszczy Ken Marino jako pokręcony menadżer Chase'a) z historią młodych ludzi, którym w życiu nie wszystko powiodło się tak, jak miało.
Jeśli nawet wzdrygacie się na myśl o kolejnym komediodramacie o zagubionych w życiu milenialsach, to "The Other Two" już swoim pierwszym odcinkiem udowadnia, że akurat warto dać mu szansę. [Michał Paszkowski]
HIT TYGODNIA: Instagramowe urodziny w "Broad City"
Chętnie rozdawaliśmy Abbi i Ilanie hity już za to, że wreszcie znów z nami są. Wprawdzie poprzedni sezon nieco nas zmęczył, ale długie oczekiwanie zatarło tamto wrażenie. Bardzo już chcieliśmy znów zanurzyć się w pełnej szalonych przygód nowojorskiej rzeczywistości, w której dwie dziewczyny prowadzą życie na własnych warunkach, chociaż czasem świat daje im popalić. A częściej same są sobie winne.
Nie musimy jednak wyróżniać "Broad City" za samą obecność, bo 5. seria zaczęła się świetnym odcinkiem. 30. urodziny Abbi stały się doskonałą okazją do wymagającej wędrówki przez Manhattan, a przy okazji do bilansu dotychczasowego życia bohaterki. Abbi odkryła, że nie jest tak dojrzała, jak jej się wydawało, ale równocześnie przekonała się, że nie powinna zazdrościć swojej koleżance, bo codzienność tej zmęczonej żony i matki wygląda idealnie tylko w mediach społecznościowych.
Wykorzystanie Instagrama do nakręcenia odcinka w formie tytułowych "Stories" też okazało się strzałem w dziesiątkę. Twórcy mogli iść na całość w wykorzystaniu napisów, obrazków, komentarzy, wyciskając z tej formy, co się da. Tylko po to, bo w końcówce użyć mediów społecznościowych przeciwko nim, gdy w ramach urodzinowej refleksji Abbi uświadamia sobie, że czas odciąć się od Instagrama, który nauczył ją wszystko nagrywać, ale zabrał jej zdolność głębokiego przeżywania.
"Broad City" wróciło więc z charakterystycznymi dla siebie dowcipami i zabawami formą, ale w tym ciekawe, czy serial w ostatnim sezonie będzie w stanie przebić tak udaną premierę. [Kamila Czaja]