"Russian Doll", czyli jak się powtarzać w oryginalnym stylu — recenzja nowego serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
2 lutego 2019, 22:01
"Dzień świstaka" w mrocznym wydaniu? Wielopiętrowa serialowa zagadka? Nie, "Russian Doll" to coś więcej, a przekonywanie się o tym było niezapomnianym doświadczeniem. Drobne spoilery.
"Dzień świstaka" w mrocznym wydaniu? Wielopiętrowa serialowa zagadka? Nie, "Russian Doll" to coś więcej, a przekonywanie się o tym było niezapomnianym doświadczeniem. Drobne spoilery.
Czyste szaleństwo godne "Legionu". Psychoterapia, na którą spokojnie mogliby się zapisać bohaterowie "Maniaca". Nowojorskie opowieści, jakich nie powstydziłby się Guy z "High Maintenance". No i rzecz jasna niekończąca się śmiertelna pętla rodem z "Dnia świstaka" w wyjątkowo pokręconej wersji. Choć "Russian Doll" składa się z wielu elementów, które skądś możecie kojarzyć, jako całość wcale nie wywołuje uczucia déjà vu. Co nie znaczy, że podczas seansu go nie doświadczycie.
Wręcz przeciwnie, w końcu powtarzalność jest głównym motywem, na jakim oparto tę krótką (osiem niespełna półgodzinnych odcinków), ale bez dwóch zdań intensywną serialową podróż. Coś na ten temat może powiedzieć jej główna bohaterka, niejaka Nadia Vulvokov (w tej roli współtwórczyni serialu Natasha Lyonne), 36-letnia programistka z Nowego Jorku, której własna impreza urodzinowa kończy się dla niej w tragiczny sposób pod kołami nadjeżdżającego samochodu. A potem jeszcze raz, za sprawą pewnych bardzo zdradzieckich schodów. I znowu, tym razem z powodu niepatrzenia pod nogi oraz jeszcze paru innych mniej lub bardziej błahych przyczyn.
Powinienem do tego dodać, że pomiędzy każdym z licznych zgonów Nadia wraca do punktu wyjścia, czyli łazienki o dziwnych drzwiach i klamce w kształcie rewolweru w mieszkaniu swoich przyjaciółek, gdzie właśnie trwa jej przyjęcie, a w tle gra Harry Nilsson. Wystarczająco dziwnie? Z pewnością, a mogę was zapewnić, że to dopiero początek szaleństw, jakie zafundowały swojej bohaterce twórczynie serialu (obok Lyonne są to Amy Poehler oraz reżyserka filmu "Sypiając z innymi" Leslye Headland). W ciągu tej przeżywanej wielokrotnie nocy, czasem tak długiej, że zamieniającej się w kolejny dzień, będziemy więc mieli okazję zobaczyć niejedno, próbując w tym czasie zrozumieć, co tu się właściwie wyrabia.
Podobnie zresztą jak sama Nadia, która wyjaśnień zaistniałej sytuacji będzie szukać dosłownie wszędzie, poczynając od ubocznych działań izraelskiego skręta z kokainą, poprzez menopauzę i kryzys wieku średniego, aż po czystą złośliwość wszechświata. Wykluczone jest w gruncie rzeczy tylko jedno rozwiązanie: szaleństwo. Bo nie, drodzy państwo, Nadia absolutnie nie zwariowała i proszę nawet nie wymawiać przy niej tego słowa, bo nie ręczy za siebie.
Nie ulega natomiast wątpliwości, że jest nasza bohaterka wyjątkowo skomplikowaną osobą i, dokładnie tak jak tytułowa matrioszka, składa się z wielu warstw. Odkrywanie ich to z kolei proces o tyle zajmujący, że wymyka się zarówno fabularnym schematom, jak i oczekiwaniom, które moglibyśmy wobec tej historii mieć. Najprościej byłoby więc napisać, żebyście spodziewali się tu niespodziewanego, pozwalając się porwać opowieści i nie próbując zgadnąć, dokąd was ona zaprowadzi.
Ale spokojnie, nie zostawię was tylko z tym pustym hasłem, choć prawdą jest, że "Russian Doll" to taki serial, któremu zdradzanie zbyt wielu szczegółów może tylko zaszkodzić. Niekoniecznie jednak z powodu szczególnie zawiłej fabuły (mimo że ta jest całkiem porządnie zakręcona), a zwykłej przyjemności płynącej z samodzielnego odkrywania, co tym razem przyniesie Nadii noc jej 36. urodzin. Czy będzie to scenariusz rodem z wypełnionej sarkazmem czarnej komedii? A może bardziej osobista historia z wycieczkami w przeszłość? Albo pójdziemy w stuprocentowy surrealizm?
Nigdy nie możemy być do końca pewni, co czeka nas w kolejnym odcinku, jednak nie oznacza to, że cały serial jest zbiorem oderwanych od siebie fragmentów. Nie, "Russian Doll" od samego początku ma wyraźnie wytyczony kierunek i ani na chwilę go nie zmienia, przyjmując tylko po drodze różne oblicza. Czasem absurdalne, kiedy indziej przejmujące, a niekiedy wręcz tragiczne, ale zawsze w jakimś stopniu trzymające się ziemi. Bo pomimo niezwykłego konceptu i często bardzo barwnego wykonania, jestem niemal przekonany, że serial Netfliksa najprędzej zaskoczy was właśnie swoją prostotą.
Nie chcąc zdradzać w pełni, na czym ta dokładnie polega, mogę powiedzieć tyle, że mamy tu do czynienia z produkcją, która w pewnym stopniu nas oszukuje. Nie jest to jednak oszustwo tanie, dające się łatwo przewidzieć czy obliczone tylko na zrobienie widza w konia. Śledzenie losów Nadii wiąże się z milionem pytań, z których wiele nie doczeka się żadnych odpowiedzi, ale zarazem trudno odejść od tego serialu z poczuciem rozczarowania czy niedosytu. Wystarczy tylko uświadomić sobie, z jakiego rodzaju opowieścią w gruncie rzeczy mamy tu do czynienia – im wcześniej, tym lepiej.
Innymi słowy, trzeba podejść do "Russian Doll" jak do niesamowicie pomysłowej sesji terapeutycznej, podczas której rozkładamy na czynniki pierwsze życie emocjonalne głównej bohaterki. Kobiety z pozoru mającej kontrolę nad absolutnie każdym aspektem swojej codzienności, a w praktyce zmagającej się z masą problemów i rozbitej na drobne kawałeczki, których poskładanie w całość okazuje się bardzo trudnym zadaniem. Osoby, którą momentalnie da się polubić ze względu choćby na jej podejście do rzeczywistości ("To mój diler, muszę odebrać!"), ale ze zrozumieniem jej decyzji bywa już znacznie gorzej.
O tym ostatnim możemy się zresztą dobitnie przekonać na przykładzie bliskich jej osób, czyli przyjaciółek Maxine (Greta Lee) i Lizzy (Rebecca Henderson), pełniącej matczyną rolę Ruth (Elizabeth Ashley) oraz byłego faceta, Johna (Yul Vazquez). Choć ci wydają się tylko nieznaczącymi fragmentami powtarzającej się łamigłówki, ich obecność stopniowo nabiera znaczenia, tak samo jak rośnie w naszych oczach cała ta historia. I tak, z opartej na fantastycznym twiście fabule o imprezie innej od wszystkich, nie wiedzieć kiedy zamienia się ona w złożoną, ambitną i potrafiącą te ambicje spełnić opowieść o tym, jak skomplikowaną istotą jest człowiek. Nawet ten z pozoru banalny do rozszyfrowania.
Jest w końcu "Russian Doll" również serialem o tym, że zawsze warto walczyć o samego siebie i innych ludzi, choć bywa, że wygląda to na walkę z wiatrakami. W tym miejscu wychodzi też sprawność twórczyń, które przy kolejnych restartach zachowywały świeżość narracji, pozwalając sobie tylko i wyłącznie na niezbędne powtórki. Bardzo pomocne było w tym wprowadzenie na scenę w pewnym momencie niejakiego Alana (Charlie Barnett), który odgrywa tu kluczową rolę, nie dając się jednak w łatwy sposób zaszufladkować (choćby w roli połowy tworzonego z Nadią duetu dobranego na zasadzie oczywistych przeciwieństw). Po tym całość nabiera jeszcze większych rumieńców, nie traci wcale na dynamice, a dodatkowo daje nam możliwość spojrzenia na sprawę pod innym kątem.
Dzięki temu możemy natomiast w pełni dostrzec potencjał, jaki tkwi w tej historii. Wychodząc daleko poza początkowe założenie, "Russian Doll" okazuje się poruszającą opowieścią o trudnym i bolesnym procesie poszukiwania szczęścia, ale także strachu przed życiem, depresji czy samotności. O tym wreszcie, jak bardzo kruche wnętrze może kryć się za szerokim uśmiechem i bujną rudą czupryną Natashy Lyonne, która przechodzi tu samą siebie, z łatwością odnajdując się w każdym ze skrajnych stanów psychicznych swojej bohaterki.
Możecie oczywiście traktować "Russian Doll" jako czystą zabawę i swoistą nowojorską odyseję przerywaną różnego rodzaju zejściami z tego świata – i zapewniam, że wciąż będziecie się świetnie bawić, bo twórczyniom nie brakuje pomysłów. W końcu jednak (a konkretniej w dwóch ostatnich odcinkach) będziecie musieli zmierzyć się ze znacznie mroczniejszym obliczem serialu, tak jak Nadia musiała stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami. Co jej z tego przyszło, to już musicie zobaczyć sami. Kto wie, czy nie wypatrzycie tam czegoś zaskakująco bliskiego waszym własnym przeżyciom.
"Russian Doll" jest dostępne w Netfliksie.