"I Am the Night" to świetna historia i trochę słabsza ekranizacja — recenzja serialu z Chrisem Pine'em
Mateusz Piesowicz
5 lutego 2019, 22:27
"I Am the Night" (Fot. TNT)
Nastolatka szuka prawdy o swoim pochodzeniu, trafiając na trop słynnej zbrodni. Wszystko oparte na faktach i z Chrisem Pine'em w obsadzie. Czy to mogło się nie udać? Drobne spoilery.
Nastolatka szuka prawdy o swoim pochodzeniu, trafiając na trop słynnej zbrodni. Wszystko oparte na faktach i z Chrisem Pine'em w obsadzie. Czy to mogło się nie udać? Drobne spoilery.
Znacie nazwisko Hodel? Jeśli interesują was tajemnicze zbrodnie sprzed lat, to bardzo prawdopodobne, że właśnie w głowach zaświeciła się wam lampka powiązana ze sprawą Elizabeth Short, szerzej znanej jako Czarna Dalia. A tę nazwę może kojarzyć już więcej osób, w końcu dotyczy jednego z najsłynniejszych zabójstw w historii. W nowej produkcji stacji TNT nie chodzi jednak o nie. Przynajmniej nie do końca.
"I Am the Night", czyli serial limitowany autorstwa Sama Sheridana (mąż Patty Jenkins, która jest współproducentką i reżyserką pierwszych dwóch odcinków), odnosi się bowiem do słynnej sprawy z 1947 roku tylko pośrednio. Na pierwszym planie jest tutaj prawdziwa historia Fauny Hodel (India Eisley) – wychowanej przez czarnoskórą matkę zastępczą nastoletniej dziewczyny z Nevady, która niemal dwadzieścia lat po tamtych wydarzeniach dowiedziała się, że jest z nimi w pewien sposób powiązana. Konkretnie przez swojego dziadka, George'a Hodela (Jefferson Mays), głównego podejrzanego w do dziś nierozwiązanej zagadce makabrycznego morderstwa.
Brzmi to wszystko dość skomplikowanie, ale mogę was zapewnić, że w rzeczywistości takie nie jest. Wręcz przeciwnie, im bardziej zagłębicie się w "I Am the Night" (widziałem pięć z sześciu odcinków), tym wyraźniej zobaczycie, że z początkowo zawiłej układanki wyłania się całkiem prosta historia. Chyba nawet za prosta, zważywszy na potencjał, jaki w niej tkwił.
Za punkt wyjścia posłużyła twórcom autobiograficzna książka Fauny Hodel "One Day She'll Darken", w której ta opisała swoje trudne dzieciństwo i młodzieńcze lata, po części odnosząc się też do tajemnicy swojego pochodzenia. W serialu poprzestawiano jednak akcenty, do prawdziwej historii dziewczyny dopisując kryminalną intrygę w stylu neo-noir, przywodzącą na myśl "Chinatown" czy "Tajemnice Los Angeles". I choć pomysł wydawał się co najmniej obiecujący, efekt jest niestety daleki od oczekiwań. Ale po kolei.
Mamy rok 1965, w miasteczku Sparks w Nevadzie poznajemy Faunę (jeszcze posługującą się imieniem Pat), białą nastolatkę żyjącą w czarnym środowisku w przeświadczeniu, że inny kolor skóry zawdzięcza nieznanemu ojcu. Oczywiście nie trwa to długo i dziewczyna szybko dowiaduje się prawdy o swojej przeszłości. A raczej jej części, bo reszta jest ukryta gdzieś w zakamarkach Los Angeles, gdzie przenosimy się, by odszukać jej dziadka, znanego w towarzyskich kręgach lekarza i zaginioną w tajemniczych okolicznościach prawdziwą matkę.
Tyle o Faunie, w końcu ta historia ma również drugiego bohatera. Tym jest już w stu procentach fikcyjny reporter, Jay Singletary (Chris Pine), którego błyskotliwie zapowiadająca się kariera załamała się gwałtownie przed laty, kiedy wszedł w drogę znanemu skądinąd George'owi Hodelowi. Gdy więc jego ścieżki przecinają się z Fauną, dostrzega w tym szansę powrotu do starej sprawy, odbudowania swojej kariery, a może przy okazji odkrycia czegoś zupełnie nowego.
Wszystko to układa się w dość oczywistą całość, na której szczegóły łatwo wpaść, nawet jeśli w sprawie Czarnej Dalii i okolicach jesteście kompletnie zieloni. Trudno oczywiście było oczekiwać od twórców obmyślania historii na nowo, jednak chociaż odrobina inwencji z pewnością by nie zaszkodziła. Albo przynajmniej udawanie, że mają jakieś oryginalne pomysły, a ich osobisty wkład nie kończy się na wpisaniu George'a Hodela w opowieść, w której być go nie powinno (w rzeczywistości opuścił Stany w 1950 roku, gdy podejrzenia wobec niego zaczęły się nasilać, by wrócić dopiero czterdzieści lat później).
"I Am the Night" niczego podobnego jednak nie oferuje, mając za to w zanadrzu całe mnóstwo klisz kryminalno-noirowo-obyczajowych, wśród których porusza się ze zmiennym szczęściem. Trafiamy m.in. do świata elit – obowiązkowo dekadenckiego i pełnego imprez wyciągniętych żywcem z Kubrickowskich "Oczu szeroko zamkniętych". Mamy kilku porządnych ludzi, którzy jednak nie mogą wiele w starciu z ponurą rzeczywistością, więc zostaje im zapijanie własnego zgorzknienia w barze. Są też oczywiście kwestie rasowe, bo wymusza je pochodzenie Fauny. No właśnie, wymusza, bo potencjalnie fascynującą historię alienacji i odkrywania własnej tożsamości przez bohaterkę sprowadza się tu do paru rasistowskich banałów, które nie mogą robić szczególnego wrażenia dzisiaj, gdy twórcy prześcigają się w kreatywnym podejściu do tego tematu.
Jest jeszcze Jay, który bynajmniej nie wyróżnia się oryginalnością na tle pozostałych. Ba, jeśli oglądacie równolegle 3. sezon "Detektywa", to w oczy rzuci wam się zaskakująco duże podobieństwo w podejściu twórców do motywu stresu pourazowego. Tak, tak, nasz reporter ma wojskową przeszłość z Korei, daje mu się ona we znaki, więc radzi sobie z nią za pomocą alkoholu i narkotyków, stopniowo pogrążając się jeszcze bardziej. No nie są to wyżyny scenopisarstwa, nie ma co się oszukiwać. W tym przypadku jednak, o dziwo, wątek bohatera się broni.
Zasługa w tym w głównej mierze Chrisa Pine'a, który jest nie tylko głośnym nazwiskiem mającym przyciągnąć uwagę do serialu, ale też jego bez dwóch zdań największą atrakcją i najlepszym powodem, dla którego na "I Am the Night" można jednak zerknąć. W gruncie rzeczy Jay jest jedyną postacią, która wznosi się tu ponad scenariuszowe schematy i daje oznaki życia, co zawdzięczać możemy tylko naturalnej charyzmie i ekranowej energii Pine'a. Tak zajmującej, iż momentami naprawdę łatwo zapomnieć, że to nie jest jego serial – Jay robi tu przecież tylko za tło dla historii Fauny.
Choć może powinienem napisać "ma robić", bo odczucia podczas seansu są zgoła odmienne. W tym zaś wina zarówno scenariusza, jak i niestety Indii Eisley, która nijak nie potrafi uwiarygodnić swojej bohaterki. Mimo że dowodami na autentyczność historii wręcz rzuca się nam w twarz (odcinki kończą archiwalne zdjęcia), wcześniej na ekranie nie ma po niej śladu. Ot, kolejna kryminalna opowieść z wyczuwalnymi na kilometr zwrotami akcji i tekturowymi postaciami. Na czele z nieprzekonującą główną bohaterką, która na przestrzeni sezonu przeżywa jeden dramat za drugim, lecz spływa to po niej jak woda po kaczce.
Oczywiście przesadą byłoby przy tym zrzucać całą winę na młodą aktorkę, bo "I Am the Night" cierpi na wielu innych polach. Po oczach bije fabularna sztuczność, a na porządku dziennym są wyjątkowo pretekstowe sceny i nieprzekonujące powiązania pomiędzy wątkami. Motywacje bohaterów bywają niejasne, potrafią się też wykluczać pomiędzy kolejnymi odcinkami. Relacji pomiędzy postaciami nawet nie próbuje się uwiarygodnić, a od słuchania przesiąkniętych pretensjonalnymi kwestiami dialogów chwilami zgrzytają zęby.
Trudno w takiej sytuacji pocieszać się faktem, że produkcję TNT można mimo wszystko uznać za oglądalną, a nawet pochwalić za kwestie realizacyjne. W tych nie mam "I Am the Night" absolutnie niczego do zarzucenia, bo serial wygląda i brzmi nienagannie. Nieważne, czy akurat zabiera nas w krąg śmietanki towarzyskiej Los Angeles sprzed lat (zdjęcia powstawały m.in. w autentycznej rezydencji George'a Hodela – John Sowden House), czy w znacznie mniej elitarne miejsca, sugestywnie oddaje ich atmosferę, pozwalając przynajmniej w ten sposób zanurzyć się w ówczesnym klimacie. Inna sprawa, że tym przesiąknięta powinna być przede wszystkim sama historia, czego tutaj bardzo brakuje.
Koniec końców dostajemy w najlepszym razie tylko poprawną produkcję, przy której prędzej się wynudzicie (dobrze chociaż, że całość jest rozsądnej długości), niż będziecie w napięciu wyczekiwać, co dalej. Nie ukrywam, że jestem tym faktem rozczarowany, bo po zapowiedziach i nazwiskach stojących za "I Am the Night", spodziewałem się znacznie więcej. Może aż za dużo i przez to teraz tak narzekam? Możliwe, ale nie ulega wątpliwości, że opowiadana tu historia zasługuje na lepszą ekranizację.
Dwa pierwsze odcinki "I Am the Night" są już w HBO GO. Kolejne co wtorek.