"Breaking In": Powrót, który nie powinien był się zdarzyć
Bartosz Wieremiej
9 marca 2012, 22:04
Oz i spółka powrócili na antenę stacji FOX. Nie da się jednak tego telewizyjnego powstania z martwych nazwać spektakularnym sukcesem. W zasadzie samo użycie słowa sukces jest mocno nie na miejscu.
Oz i spółka powrócili na antenę stacji FOX. Nie da się jednak tego telewizyjnego powstania z martwych nazwać spektakularnym sukcesem. W zasadzie samo użycie słowa sukces jest mocno nie na miejscu.
Kilka miesięcy temu zdarzyło mi się popełnić całkiem długaśne epitafium dla "Breaking In". Ponarzekałem trochę na scenarzystów, żonglerkę wątkami i głupawo wręcz prowadzone wątki miłosne. Na swoją obronę dodam jedynie, że już wtedy wspominałem o możliwym cudownym ocaleniu tej produkcji.
Od ogłoszenia decyzji dotyczącej powstania 2. sezonu w miarę regularnie karmiono widzów informacjami na temat nowej serii. Opublikowano standardowy zestaw sneak peeków, zdjęcia obsady, zaskoczono zmianami w tejże – tradycyjna przedpremierowa karuzela. Można było wręcz zacząć ponownie wierzyć, że coś z tego "Breaking In" jednak będzie.
Pierwsze minuty premierowego "The Contra Club" pozwały się łudzić, że rzeczywiście jest lepiej. W świetnej początkowej scenie Oz (Christian Slater) rozmawia z niejakim panem Foksem, który zrezygnowawszy wcześniej z usług Contra Security, podpisał umowę z inna firmą… i został okradziony.
Te urocze i bardzo aluzyjne chwile w siedzibie naszej ulubionej firmy pozwoliły przedstawić kilku starych i niektórych nowych bohaterów. Z dotychczasowych pracowników w 2. sezonie powrócili: Cameron (Bret Harrison), Melanie (Odette Annable), Cash (Alphonso McAuley) oraz Creepy Carol (Jennifer Irwin). Zniknęli za to Josh (który i tak nikogo nie obchodził) i Dutch (Michael Rosenbaum). Dodatkowo poznajemy Veronicę (Megan Mullally), a kilka scen później – Molly (Erin Richards) – nieco zdeprymowaną i uczuloną na koty asystentkę tej pierwszej.
Niestety dalsza część epizodu koszmarnie zawodzi. Veronica jest jeszcze bardziej przerysowana niż Oz, a poza tą dwójką, reszta bohaterów snuje się raczej zagubiona. Co gorsze, samo włamanie do bardzo ważnej firmy, posiadającej najwyższej klasy zabezpieczenia, zajmuje niecałe 2 minuty i wymaga sprawnego wycięcia klamek i zamków, wspomnienia o Blake'u Griffini czy innym Harrym Potterze… i przybicia piątki.
I chciałbym napisać, że cieszy mnie powrót "Breaking In". Niestety, tak nie jest. Wciąż zamiast niezwykle potrzebnej namiastki spójności, scenarzyści żonglują wątkami i aplikują widzom obowiązkową dawkę gagów. Na dodatek, nie wiadomo dlaczego, próbowano w to wszystko wpisać elementy komedii biurowej. Chciałoby się zapytać – po co?
Jak dla mnie, świetne pierwsze minuty "The Contra Club" powinny się zakończyć w zupełnie inny sposób. Wyobraźcie sobie – siedziba Contra Security, biuro Oza. Z jednej strony stołu nieco zdenerwowany Mr. Fox, z drugiej – wspomniany Oz. Fox stwierdza, że chce ponownie zatrudnić Contra Security…
W tym momencie odpowiedź powinna brzmieć: "E, dzięki. Niestety zmieniliśmy branżę. Obecnie sprzedajemy precle."