"Odpowiednik" zamyka historie obydwu światów – recenzja finału 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
18 lutego 2019, 22:02
"Odpowiednik" (Fot. Starz)
Finał sezonu czy serialu? Tego jeszcze nie wiemy, za to możemy powiedzieć, że zakończenie drugiej odsłony "Odpowiednika" było udane, choć niepozbawione pewnych wad. Spoilery!
Finał sezonu czy serialu? Tego jeszcze nie wiemy, za to możemy powiedzieć, że zakończenie drugiej odsłony "Odpowiednika" było udane, choć niepozbawione pewnych wad. Spoilery!
Gdy kilka dni temu podano informację, że telewizja Starz zamierza skasować "Odpowiednika", obawy o to, że otrzymamy kolejną historię bez porządnego zakończenia, były całkiem uzasadnione. Wprawdzie serial został pierwotnie zamówiony na dwa sezony, a oglądalność nigdy nie była na tyle wysoka, by twórcy mogli bez obaw planować scenariusze na lata do przodu, ale czy śledząc tę opowieść, mieliście wrażenie, że to już ten moment, gdy zmierza ona pewnym krokiem do końca? No właśnie.
Choć trzeba powiedzieć uczciwie, że sytuacja zaczęła się nieco zmieniać mniej więcej w połowie tego sezonu, gdy wydarzenia nabrały szybszego tempa, a my zaczęliśmy otrzymywać niespotykaną tu wcześniej liczbę jasnych odpowiedzi. Ni stąd, ni zowąd tajemnice zeszły na drugi plan, ustępując miejsca konkretom, tak jakby twórcom zaczęło się spieszyć. Bynajmniej nie był to powód do narzekań, bo dzięki temu dostaliśmy kilka więcej niż solidnych odcinków, włącznie z tym ostatnim. Na usta ciśnie się jednak pytanie: skoro może być tak dobrze, to czy nie szkoda tego kończyć?
Po obejrzeniu "Better Angels", a zwłaszcza jego ostatniej sceny, chciałoby się krzyknąć, że owszem, jak najbardziej szkoda i trzymać kciuki, by producenci serialu jednak znaleźli mu nowy dom. Na ile takie rozwiązanie jest prawdopodobne, możemy jednak tylko zgadywać, za to na sto procent pewne jest, że gdyby do happy endu nie doszło, nie zostaniemy z pustymi rękami. Także z powodu wspomnianego epilogu, ale przecież nie można finału ograniczać tylko do niego. Trzeba bowiem oddać twórcy, Justinowi Marksowi, że zadbał, by kilkanaście godzin poświęconych jego historii nie poszło na marne.
W tym przypadku oznaczało to jednak pójście na pewne ustępstwa, przede wszystkim w sprawie napędzającego fabułę wątku konfliktu pomiędzy dwoma światami. Przykład mieliśmy już przed tygodniem, gdy Mira (Christiane Paul) paroma szybkimi strzałami ostatecznie rozwiązała kwestię Kierownictwa, czego teraz dostaliśmy swoistą powtórkę tylko z innymi bohaterami. Tym razem za cyngiel pociągał więc Howard Prime (J.K. Simmons), a pod drugiej stronie lufy znalazła się grupa młodych ekstremistów.
Czy można to było rozwiązać lepiej? Jasne że tak, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że akurat jeśli chodzi o czysto sensacyjny aspekt scenariusza, "Odpowiednik" nigdy nie był serialem szczególnie wyrafinowanym. Przypomnijcie sobie, jak prowadzono jeszcze w tym sezonie wątek Petera (Harry Lloyd) i z jakich momentami tanich sztuczek tam korzystano. Może i lepiej, że tutaj potrzebny był pośpiech – przynajmniej nie ma się za bardzo nad czym zastanawiać. Niebezpieczeństwo zażegnane, świat ocalony, można się rozejść.
Czas na rozmyślania znacznie lepiej poświęcić osobistym historiom bohaterów, bo choćby nie wiem jak atrakcyjni byli terroryści, wirusy zabójczej grypy i wszystko, co działo się na granicy między światami, nie da się zaprzeczyć, że to Howard i reszta od początku stanowili o jakości "Odpowiednika". Dzięki nim serial stawiał się półkę wyżej od prostej rozrywki, pokazując choćby, jak wiele w ludzkim życiu mogą zmienić nieco odmienne okoliczności albo jak bardzo różnić się od siebie mogą dwie teoretycznie identyczne osoby. Najważniejsze jednak, że zmuszając nas do myślenia i zadawania sobie nieoczywistych pytań, niepostrzeżenie budował przy tym więzi między nami a bohaterami.
Obydwa te aspekty znalazły zaś odbicie w finale, który mimo że pokazał bardziej niż zwykle optymistyczne oblicze "Odpowiednika", potrafił przy tym zadać brutalny cios, udowadniając, że nic w tym świecie (światach) nie przychodzi bez bólu i poświęceń. Jedna strona nie musi toczyć destrukcyjnej wojny z drugą; bliscy sobie ludzie mogą zacząć od początku pomimo całego bagażu fatalnych doświadczeń; a człowiek nawet po bezpośrednim zetknięciu z ciemną stroną swojej osobowości może zostać lepszą wersją samego siebie. Wszystko to zobaczyliśmy na własne oczy (albo możemy zakładać, że zobaczylibyśmy nieco później), a jednak trudno się z tych pozytywnych rozwiązań w pełni cieszyć.
Nie w sytuacji, gdy po przeprowadzeniu jej przez wyjątkowo długą drogę prowadzącą przez podwójne życie, otarcie się o śmierć, zrozumienie własnych win i w końcu próbę ich odkupienia, w jednym momencie odbiera się nam i obydwu Howardom Emily (Olivia Williams). W teorii nie było tu nic zaskakującego. Skoro pojawiły się bomby, wiadomym było, że muszą wybuchnąć, najprawdopodobniej w jakichś wyjątkowo dramatycznych okolicznościach. W praktyce nie sposób tego nie przeżywać we wręcz osobistym wymiarze. Tak wiele przeszliśmy razem z Howardem (co obrazowo wyłożył swojemu sobowtórowi), że można zrozumieć i jego wściekłość na samego siebie, i postawienie na szali losów całego świata. Pewnie to szczyt egoizmu, ale czy ten facet nie miał do niego prawa?
Prawdziwą siłę "Odpowiednika" widać właśnie po tym, że potrafił nas przekonać do bólu Howarda, jego rozczarowania i pozostałej w nim po utracie obydwu Emily pustki, stawiając je ponad wszystkim innym. Po łzach w oczach drugiego Howarda, przyznającego rację swojej lepszej części i po tym, że nie było w nich ani grama sztuczności. Po tym, że Peter i Clare (Nazanin Boniadi) mogą chociaż spróbować wieść normalne życie, zaczynając od zmiany imienia córki. Po tym wreszcie, że dostał je również Yanek (James Cromwell), choć w jego przypadku było krótkie i bardzo gorzkie.
Radość z serii szczęśliwych zakończeń jest tu zatem bardzo wstrzemięźliwa, a dodatkowo jeszcze osłabia ją nuta (choć biorąc pod uwagę potencjalne skutki, trzeba chyba mówić o całej symfonii) goryczy zafundowana nam na sam koniec. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że zakończenie to świetnie do "Odpowiednika" pasujące, może nawet bardziej, niż jakiekolwiek inne. A że przy okazji otworzyło na oścież furtkę do kontynuacji, to czepiać się zwyczajnie nie wypada.
Czy ją dostaniemy, czy nie, możemy się cieszyć, że nie zostawiono nas w kompletnym zawieszeniu, dając co najmniej solidne, a moim zdaniem też satysfakcjonujące zakończenie. Przynajmniej dla większości bohaterów, bo trzeba pamiętać, że nie wszyscy mieli to szczęście i na przykład taka Baldwin (Sara Serraiocco) została potraktowana bardzo po macoszemu. Zrzucam to jednak na karb braku czasu, a nie twórczych pomysłów.
Szkoda się oczywiście rozstawać z co najmniej niezłym serialem, gdy wokół aż roi się od przeciętniactwa, ale tak już po prostu bywa. Spójrzcie tylko na parę dyplomatów z równoległych rzeczywistości, przyznających, że polubili swoje ciągłe słowne przepychanki i będą za nimi tęsknić. Czasem dzieje się coś, na co nie mamy żadnego wpływu i możemy tylko się z tym pogodzić – w przypadku zakończenia "Odpowiednika" ułatwiono nam to, jak tylko się dało.
"Odpowiednik" jest dostępny w serwisie HBO GO.