Po finale "A Gifted Man": Duch, lekarze i czerwona piłka
Bartosz Wieremiej
13 marca 2012, 22:02
Wiecie, co się dzieje, gdy człowiek strasznie narzeka na dany serial? Zaczyna oglądać kolejny odcinek i kolejny, aż w końcu wyczerpuje się jego kreatywność w czepialstwie i pozostaje mu jedynie siedzenie przed ekranem.
Wiecie, co się dzieje, gdy człowiek strasznie narzeka na dany serial? Zaczyna oglądać kolejny odcinek i kolejny, aż w końcu wyczerpuje się jego kreatywność w czepialstwie i pozostaje mu jedynie siedzenie przed ekranem.
Kilka miesięcy temu dość ostro obeszliśmy się z "A Gifted Man". Marta w swojej recenzji pilota pisała m. in. "A Gifted Man" może się spodobać chyba tylko miłośniczkom łzawych dramatów miłosnych, dziejących się w jakże ekscytującym środowisku białych kitli. Produkcję umieściliśmy również na liście 10 nowych seriali, na które szkoda czasu, gdzie bez cienia żartu pozwoliłem sobie stwierdzić: Liczę, że "A Gifted Man" przepadnie bardzo, bardzo szybko.
Złośliwy los, a raczej rządzący ramówką stacji CBS, postanowili zakpić z nieszczególnie przyjaznych życzeń i w listopadzie zamówili dodatkowe trzy epizody. Decyzja zamknęła pierwszy sezon w 16 bardzo nierównych odcinkach – z jednej strony często interesujących, z drugiej, niekiedy wręcz beznadziejnie dennych i sztampowych. Tak jakby twórcy starali się przekazać widzom, że potrafią wyprodukować dobry serial, ale nie zawsze im się chce.
Gdy więc po ekranie przelatywały kolejne odcinki i skończył się wreszcie zasób ostrych stwierdzeń, okazało się, że najlepiej pasującym określeniem do tej produkcji jest słowo: dziwny. "A Gifted Man" jest dziwnym serialem z bardzo dobrą obsadą. Statycznym i powolnym – zbudowanym wbrew tendencji do gromadzenia jak największej liczby szokujących zgonów i wydarzeń w celu wymuszenia na widzach określonych emocji.
Telewizyjne życie bohaterów tej serii po prostu się toczyło i nie była to egzystencja w cieniu ducha – Anny (Jennifer Ehle). Twórcy starali się wykorzystać zarówno czas, jaki nieżyjąca dr Paul spędziła na ekranie, jak i momenty nieobecności tej postaci czy chwile, gdy pojawiało się coś bezpośrednio związanego z jej, już zakończonym, życiem. Zresztą sceny, w których Michael (Patrick Wilson) stara się rozmawiać z Anną w miejscach publicznych albo w obecności np. Rity (Margo Martindale), czy E–Mo (Eriq La Salle), należą do najciekawszych i najzabawniejszych w całej produkcji. Na szczęście jednak "A Gifted Man" nie jest kolejnym "Medium", gdzie duchy tłumnie zaludniły praktycznie każdy róg ulicy, co chwila maltretując żywych w celu uzyskania rzekomo niezbędnej pomocy…
Nie było również miejsca na swoisty romans z duchem, a często wypowiedzi Anny były po prostu komentarzem do właśnie zaistniałych sytuacji. Także romanse wśród żywych pojawiały się raczej rzadko i nie były zbyt proste. Z drugiej strony dużo czasu poświęcono takim uczuciom, jak nostalgia, żal, poczucie straty. W efekcie większość obserwowanych na ekranie związków, albo już się zakończyła, albo właśnie się rozpadała, albo nie miała szans na rozpoczęcie.
W natłoku problemów, kłopotów i wydarzeń wszystko to działo się niejako mimochodem – związki nie były najważniejszą częścią problemów osobistych poszczególnych bohaterów. Na dodatek sensownie spleciono je z pomysłem na cotygodniową procedurę, czyli: pacjent tygodnia zarówno z Clinica Sanando, jak i Holt Neuro. Wyszło z tego kilka ciekawie powiązanych z różnymi miejscami i osobami spraw, a same warunki oraz okoliczności, w jakich udzielano pomocy potrafiły się drastycznie zmieniać:
http://www.youtube.com/watch?v=uubWq9s-Lys
Z drugiej strony, w swoim 1. sezonie, "A Gifted Man" mimo wszystko nie był serialem dobrym, czy wartym polecenia. Wszelkie próby przyspieszenia akcji wypadały raczej niezdarnie, a gdy starano się wpleść jakiekolwiek bardzo dramatyczne wydarzenie, atmosfera stawała się nieznośnie sztuczna i wyrwana z kontekstu.
Bardzo często gwałtowne i bezsensownie urywano niektóre wątki. Chyba najbardziej bolesna była zbyt wczesna rezygnacja ogromnej zmiany w zachowaniu Antona (Pablo Schreiber) w "In Case of Co-Dependents". Szkoda również, że tak szybko zasypano przepaść pomiędzy Holt Neuro, a Clinica Sanando – byłoby o wiele ciekawiej, gdyby Holtowi więcej rzeczy związanych z kliniką przychodziło z ogromną trudnością.
Dodatkowo scenarzyści wręcz skrzywdzili część obsady. Ze świetnego w roli E–Mo Eriqa La Salle zrobiono kolejnego telewizyjnego lekarza zmuszonego do mierzenia się z pląsawicą Huntingtona. Z Zeke (Rhys Coiro) – cierpiętnika przez 16 odcinków obciążonego niezliczonymi problemami i problemikami. I o ile można jeszcze te decyzje próbować wyjaśniać, to nic nie tłumaczy wykorzystania tak sztampowych pomysłów na pacjentów tygodnia jak ambitna tenisistka i jej ojciec trener, rozpuszczona upadająca gwiazdka pop czy ojciec znęcający się nad swoim synem.
Ta mieszanka rzeczy dobrych i złych widoczna jest również w finałowym odcinku. "In Case of Heart Failure" przez większość czasu ciekawi swoją zwyczajnością, ale i martwi momentami niedorobionym scenariuszem. Nawet dramatyczna sekwencja zdarzeń, w której istotną rolę odgrywała Anna i jej serce oraz: samochód, czerwona piłka i nadjeżdżająca ciężarówka, mogła wręcz umknąć pośród licznych kłopotów z matką i narzeczoną drugiego pacjenta tygodnia.
Są takie seriale, od których nie oczekuje się zbyt wiele. Po zakończeniu ich emisji nie ma zachwytu, a jedynie przestawione wskazówki głośno tykającego licznika godzin spędzonych przed ekranem. "A Gifted Man" z koszmaru przeciętnego widza stał się produkcją zwyczajnie nie przeszkadzającą. Całkiem niezłe osiągnięcie jak na pojedynczy, niepełny i prawdopodobnie ostatni sezon.
Zresztą, jeśli chodzi o miejsce w telewizyjnych ramówkach, seriale z lekarzami od głów wszelakich mają w ostatnich latach raczej ciężkie życie…