"Derry Girls", czyli mosty zamiast murów — recenzja premiery 2. sezonu brytyjskiej komedii
Kamila Czaja
9 marca 2019, 19:02
Jedna z najzabawniejszych komedii wróciła, by w swoim cudownym stylu nauczyć nas, jak budować irlandzko-angielskie mosty. Recenzujemy premierę 2. sezonu "Derry Girls" — uwaga na spoilery!
Jedna z najzabawniejszych komedii wróciła, by w swoim cudownym stylu nauczyć nas, jak budować irlandzko-angielskie mosty. Recenzujemy premierę 2. sezonu "Derry Girls" — uwaga na spoilery!
"Derry Girls" podbiło nas poprzednim sezonem z zaskoczenia i bez reszty. Serial emitowany w Wielkiej Brytanii na kanale Channel 4, a potem dostępny na Netfliksie, po premierze na platformie streamingowej okazał się jedną z najzabawniejszych niespodzianek nie tylko minionej zimy. Teraz niesforna paczka irlandzkich nastolatek, uzupełniana przez angielskiego kuzyna jednej z nich, wróciła, a dobra wiadomość jest taka, że nie widać osłabienia formy. Złych wiadomości brak.
Derry Girls sezon 2 – katolicy i protestanci, czyli kosmici
Odcinek "Across the Barricade" zaczyna się zaskakująco, bo patetyczną przemową Erin (Saoirse-Monica Jackson) w duchu filmów o walce o pokój na świecie, a przynajmniej w Irlandii Północnej. Fakt, że cała przemowa okazuje się po prostu treningiem w wannie, gdy bohaterka udaje występ w telewizji, idealnie pasuje do "Derry Girls". To przecież komedia, która nie zapominając o irlandzkim konflikcie, potrafi pokazać lata 90. w niejednej odsłonie, a bardzo rzadko w tej tragicznej.
Ponownie siła sitcomu Lisy McGee i Michaela Lennoxa tkwi w tym, że wątki przemocy i stereotypów zostają tu wykorzystane źródło humoru, ale bez przekraczania dobrego smaku. Świat naszych bohaterów naznaczony jest konfliktem, ale przecież ważna okazuje się nie tylko akcja budowania "metaforycznych mostów" , ale i codzienność, czyli tajemnica wielkiej miski z nieznanych względów oddanej jednej matce przez drugą.
Sama akcja polegająca na połączeniu w pary uczniów katolickich z protestanckimi i zaserwowaniu im serii ćwiczeń na porozumienie i zaufanie zostaje zresztą przepięknie obśmiana. O ile na początku wydaje się, że tylko Erin i jej ekipa to zbiór koszmarnych przekonań na temat protestantów, o tyle z czasem widać, że problem uprzedzeń dotyczy obu stron. Równocześnie jednak główni bohaterowie serialu wypadają oczywiście najgorzej, traktując każdego protestanta jak coś pomiędzy kosmitą a erotyczną zabawką.
W związanych z seksem stereotypach przoduje Michelle (Jamie-Lee O'Donnell), ale reszta grupy wypada podczas wyjazdu wcale nie lepiej. Orla (Louisa Harland) zachowuje się jak w dżungli, Clare (Nicola Coughlan) wpada w obsesję zaprzyjaźnienia się z "pełnym protestantem", żeby przebić Jenny (Leah O'Rourke), Erin jak zwykle powala hipokryzją, a James (Dylan Llewellyn) w zachwycie, że wreszcie ma męskie towarzystwo, balansuje między seksistą a stalkerem swojego biednego partnera w ćwiczeniach.
Derry Girls – bezradny ksiądz i cyniczna zakonnica
Sceny z "budowania mostów" dają okazję do powrotu rewelacyjnego księdza o pięknych włosach. Peter (Peter Campion) znów jest bezradny wobec nastolatków, a jego kazania zderzają się z niezachwianą wiarą młodzieży, że katolicy i protestanci nie mają ze sobą nic wspólnego. W odcinku ponownie błyszczy siostra Michael (Siobhan McSweeney), tym razem wspierana przez swoją protestancką odpowiedniczkę (Caoimhe Farren). Jak zwykle: co zdanie, to perełka.
Równocześnie twórcy "Derry Girls" nie zapominają, co działo się w poprzedniej serii, ale do pewnych wątków wracają na razie przede wszystkim komediowo. Tak jest z politycznym konfliktem, ale także z coming outem Clare. Spotykająca ją wśród najbliższych akceptacja okazuje się na miarę możliwości irlandzkich katolików w latach 90. Chcą dobrze, ale objawiają to przede wszystkim przez podkreślanie przed Clare zasług "jej ludzi" i zastanawianie się nad istnieniem protestanckich lesbijek.
Derry Girls – muzyka głośniejsza od bomb
Irlandzki sitcom w premierze 2. serii nie stracił też niepowtarzalnego klimatu tamtej dekady, a Ace of Base, Enya i The Cranberries natychmiast nasuną widzom w pewnym wieku masę wspomnień. Bo chociaż nie wszystkie stereotypy irlandzko-angielskie będą pewnie polskich odbiorców bawić tak jak tych z Wielkiej Brytanii, to "Derry Girls" okazuje się uniwersalne i zabawne bez względu na wiedzę (lub jej brak) o ówczesnej polityce.
Równocześnie jest to jednak serial, który skusił mnie do szukania w sieci informacji o północnoirlandzkim polityku, którego rząd kazał w telewizji dubbingować. "Derry Girls" przy całym komizmie potrafią więc na dodatek edukować. Ale jak ktoś nie chce, to nie musi się uczyć. Zwłaszcza że płacząc ze śmiechu, trudno czytać polityczne artykuły.