"The Good Fight" wróciło mocne jak nigdy – recenzja premiery 3. sezonu
Mateusz Piesowicz
15 marca 2019, 22:02
"The Good Fight" (Fot. CBS All Access)
Stare sprawy, nowe początki i pytania o to, kim jesteśmy, to tylko niektóre z atrakcji nowej odsłony "The Good Fight". A jeśli cały sezon utrzyma poziom premiery, to czeka nas ich znacznie więcej. Spoilery.
Stare sprawy, nowe początki i pytania o to, kim jesteśmy, to tylko niektóre z atrakcji nowej odsłony "The Good Fight". A jeśli cały sezon utrzyma poziom premiery, to czeka nas ich znacznie więcej. Spoilery.
Czasem nie możemy sobie pozwolić na oburzenie, ale to wcale nie musi oznaczać, że go nie czujemy. Myśl wypowiedzianą na głos przez Adriana Bosemana (Delroy Lindo) można uznać za hasło przewodnie premierowego odcinka 3. sezonu "The Good Fight", w którym królowało zamiatanie kłopotliwych spraw pod dywan. Oczywiście kreatywne, bo po twórcach tego serialu niczego innego się nie spodziewamy, ale też dające do myślenia i bynajmniej nie takie oczywiste, jak mogłoby się z pozoru wydawać.
Momentami nie było to również wcale przyjemne do oglądania, zwłaszcza gdy pracownicy Reddick, Boseman & Lockahart w popłochu próbowali okiełznać burzę, jaką mogło wywołać wyjście na jaw skandalu z udziałem Carla Reddicka. Wszak nie na co dzień współzałożyciel kancelarii (i ikona ruchu obywatelskiego!) okazuje się potworem, który przez lata regularnie gwałcił swoją sekretarkę i krzywdził wiele innych kobiet. Jakoś jednak trzeba było sobie z tą wiadomością poradzić i choć rozwiązania nie należały ani do najłatwiejszych, ani do takich, z których można by być dumnym, z pewnością nie można im odmówić autentyczności.
Sprawa idealna sezon 3 — mocny akcent na początek
Co jednak istotne, "The Good Fight" potrafi nawet tę brzydszą stronę serialowej (i nie tylko) rzeczywistości opakować w wyjątkowo atrakcyjny sposób. Sami przyznacie, że uczynienie z umowy poufności (NDA, czyli non-disclosure agreement) jednego z wiodących motywów odcinka to jedno, ale zrobienie tego w śpiewający sposób to zupełnie inna sprawa. A jeśli ktoś chciałby zarzucić twórcom brak wrażliwości, to ci szybko odpierają zarzuty, w żadnym momencie nie stawiając się po stronie oprawcy.
Sztuka to tym większa, że wkroczyli na wyjątkowo grząski teren, po którym jednak poruszają się naprawdę zręcznie. Wielokrotnie oddaje się tu zatem głos ofiarom, nie czyniąc z nich tylko niezbędnych elementów scenariusza, ale postacie z krwi i kości, których tragedie łatwiej sobie w ten sposób uzmysłowić (świetnie wypadła zwłaszcza Regina Taylor w roli Cynthii Cromley). Konfrontacja tego z prawdziwym światem, czyli tym stawiającym dobro firmy ponad słusznymi ideami, nie może być prosta i nie jest.
Nikt nie próbuje nas w "The Good Fight" oszukiwać, wmawiając, że bohaterowie to chodzące ideały. Nie, to prawnicy z szybko rozwijającej się firmy, którą skandal mógłby błyskawicznie pogrzebać, więc w interesie wszystkich jest jego zamaskowanie. To można już jednak zrobić na różne sposoby, choćby angażując córkę Reddicka, Liz, którą brutalnie skonfrontowano z prawdą o ojcu. I efekt okazał się znakomity, także za sprawą Audry McDonald idealnie odgrywającej kolejne stany psychiczne swojej bohaterki. Od szoku, przez paranoję (gdy była przekonana, że Adrian był częścią większego spisku), aż do zrozumienia i ponurej determinacji. #MeToo od tej strony chyba w telewizji jeszcze nie było i świetnie, że twórcy podeszli do tematu w tak emocjonalny i pełen zrozumienia sposób.
Sprawa idealna walczy z Trumpem na całego
Ale na tym rzecz jasna nie skończyli, bo przecież nie byłoby "The Good Fight" bez Trumpa. A właściwie Trumpów, bo tym razem w fabułę udało się wpleść również Donalda Jr. i Erica. Muszę przyznać, że ze wszystkich dotychczasowych pomysłów państwa Kingów ten z polowaniem, safari i wzbudzającym oczywiste podejrzenia blond włosem spodobał mi się szczególnie, a dodając do niego jak zawsze genialną reakcję Diane (Christine Baranski), wyszło nam małe cudo. Tylko patrzeć, co wyniknie z niego dalej, bo oczywiście będzie ciąg dalszy, choć już raczej bez NDA. A szkoda, piosenka jest bardzo chwytliwa.
Podobnie zresztą jak cały ten zwariowany wątek, zawierający też zleconą przez aktualnego prezydenta USA aborcję, którą to historię Diane postanowiła sama wypuścić do mediów. Cóż, skoro nie da się inaczej, to trzeba działać w nieczysty sposób, o czym przekonaliśmy się już przy okazji finału poprzedniego sezonu. "Co mogłoby pójść źle?" – można spytać, powtarzając za Kurtem (Gary Cole). Jak nad tym pomyśleć, to całkiem dużo rzeczy. Ale za to na pewno nie będziemy narzekać na nudę.
Tej póki co nie uświadczyliśmy nawet przez sekundę odcinka zatytułowanego "The One About the Recent Troubles" (w tym sezonie już nie odliczamy dni, za to mamy tytuły à la "Przyjaciele"), który pokazał również, że "The Good Fight" złapało niesamowitą lekkość. Nieważne, czy akurat dotyka wyjątkowo poważnej i delikatnej kwestii, czy płynie w kierunku znanego tu dobrze absurdu wziętego wprost z prawdziwego świata, całość jest idealnie wyważona. Możemy więc dostać zaskakująco poruszającą rozmowę z paskudnym siniakiem i nie będzie w niej niczego nienaturalnego, choć nikomu poza tutejszymi twórcami taka scena z pewnością nie przyszłaby do głowy. Inna sprawa, że pewnie nikt poza Christine Baranski nie potrafiłby tego zagrać równie przekonująco.
Sprawa idealna sezon 3 – świetny start, ale co dalej?
Na tym tle nieco słabiej wypadł wątek Mai (Rose Leslie), która w niecałą godzinę przeszła przemianę o 180 stopni, trochę się przy tym wspierając poradami Marissy (Sarah Steele) i nowymi ciemnymi okularami (swoją drogą świetnie jej pasującymi). Nie można odmówić uroku i bez dwóch zdań cudownego luzu, jakim ta historia kontrastowała względem reszty odcinka, jednak chwilami wydawała się nieco zbyt pospieszna. A może po prostu twórcy mają w tym sezonie jakiś wyjątkowy pomysł na pannę Rindell i stąd szybkie tempo? Nie da się tego wykluczyć, a ja nie zamierzam niepotrzebnie narzekać, zwłaszcza że nową wersję bohaterki świetnie się ogląda.
To samo trzeba powiedzieć o całym serialu, który zafundował nam absolutnie fantastyczne otwarcie 3. sezonu, na każdym kroku zaskakując świeżymi pomysłami i wyraźnie nie mając miejsca na wciśnięcie ich wszystkich w jedną godzinę (więcej Lukki!). Może nie jest "The Good Fight" bezwzględnie najlepszą rzeczą, jaką znajdziecie w telewizji, ale drugiej produkcji, która z taką gracją poruszałaby się po szalonej współczesnej rzeczywistości i potrafiła ją równie doskonale przedstawić na ekranie, nie znajdziecie nigdzie indziej. Farsa? Owszem, ale jaka prawdziwa!