Netflix kasuje mnóstwo seriali i stawia na krótkie serie. O co chodzi i czemu one nie znajdują nowych stacji?
Marta Wawrzyn
20 marca 2019, 12:03
"One Day at a Time" (Fot. Netflix)
Mało odcinków w sezonie i kasowanie seriali po dwóch, trzech sezonach ma być normą na Netfliksie. Na czym polega ta strategia i dlaczego te seriale nie mogą być kontynuowane gdzie indziej?
Mało odcinków w sezonie i kasowanie seriali po dwóch, trzech sezonach ma być normą na Netfliksie. Na czym polega ta strategia i dlaczego te seriale nie mogą być kontynuowane gdzie indziej?
Skasowanie "One Day at a Time" po trzech sezonach było sporym zaskoczeniem, bo wydawało się, że niektóre tytuły — zwłaszcza te niedrogie w produkcji, uwielbiane przez krytyków i wspierające mniejszości — warto utrzymywać ze względów wizerunkowych. Jeszcze większy szok to odkrycie, że sympatyczny sitcom raczej nie znajdzie nowej stacji ze względu na umowę pomiędzy Netfliksem a studiem Sony. Zabrania ona kontynuacji serialu na jakiejkolwiek platformie streamingowej przez kilka lat. Pozostaje tradycyjna telewizja, gdzie zakaz jest kilkumiesięczny.
Twórcy "One Day at a Time" znaleźli się więc w ciekawej sytuacji, podobnie jak wcześniej twórcy produkcji marvelowskich: mają serial, który ze względu na nie tak znów małą grupę wiernych fanów ktoś mógłby przygarnąć (zainteresowany był serwis CBS All Access), ale zabrania tego podpisana kilka lat temu umowa. Netflix znów zaskoczył wszystkich. I na tym nie koniec niespodzianek, bo to cała strategia.
Koniec One Day at a Time to nie przypadek
Według serwisu Deadline, Netflix myśli o kontynuowaniu seriali zupełnie inaczej niż tradycyjne stacje telewizyjne. Do tej pory było tak, że jeśli serial odnosił sukces, raczej go przedłużano w nieskończoność, niż kończono za szybko. Netflix chce robić dokładnie na odwrót. Koniec z wielosezonowymi serialami, jak "House of Cards" czy "Orange Is the New Black". Koniec z 13 odcinkami na sezon. Sezony mają być krótsze, a większość seriali będzie mieć jedynie po dwa, trzy sezony.
Twórcy nie mają i nie będą mieć możliwości kontynuowania swojej historii na innej platformie właśnie dlatego, że podpisują takie umowy jak ekipa "One Day at a Time". Owszem, mają oni prawo szukać nowych stacji dla swoich seriali, ale najczęściej dopiero po kilku latach. W efekcie te seriale będą znikać całkiem, bo kto za dwa, trzy lata będzie pamiętać o niegdyś ukochanej niszowej komedii? Chciałoby się powiedzieć, że wszyscy będziemy, ale to niemożliwe, kiedy produkuje się tyle nowości. I tego właśnie chce Netflix — żebyśmy wybierali nowości.
Deadline zwraca uwagę, że to się już dzieje. Większość aktorskich seriali Netfliksa znika po dwóch, trzech sezonach. Sześć sezonów (lub więcej) przetrwały tylko "House of Cards", "Orange Is the New Black" i wciąż kontynuowane "Grace i Frankie". W przypadku tego ostatniego może chodzić o to, że to serial Marty Kauffman, współtwórczyni "Przyjaciół", która pomogła Netfliksowi zdobyć i utrzymać wyłączne prawa do pokazywania kultowego sitcomu w streamingu.
"The Crown" od początku było rozplanowane na sześć sezonów i to się raczej nie zmieni. Więcej niż trzy sezony przetrwała także "Unbreakable Kimmy Schmidt", która zgarniała mnóstwo nagród; "Fuller House", które jednak skończy się po 5. sezonie; i "The Ranch", które ma zamówiony 4. sezon. "Narcos" po trzech sezonach zamieniło się w "Narcos: Meksyk".
Dlaczego Netflix kasuje tyle seriali?
Czemu Netflix pozbywa się nie tylko niewypałów, ale także dobrych seriali, które mają wierną publikę? Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Im dłużej serial trwa, tym droższa jest produkcja. Z każdym sezonem ekipa dostaje podwyżki i w efekcie serial staje się za drogi, żeby było sens go dalej utrzymywać. Taka sytuacja jest normą — w tradycyjnej telewizji też koszty produkcji rosną z każdym kolejnym sezonem, zwłaszcza jeśli serial jest hitowy. Ale też rosną zyski z reklam.
Takie tytuły jak "Współczesna rodzina", "Chirurdzy" czy "Teoria wielkiego podrywu" są absurdalnie drogie w produkcji ze względu na rosnące pensje aktorów. Netflix woli wymieniać seriale na nowe, tańsze. To przemyślana strategia, której efektem będzie to, że nieliczne seriale przetrwają więcej niż dwa, trzy sezony.
Takim serialem na pewno będzie "Stranger Things", który Netflix produkuje sam, bez udziału zewnętrznego studia, i do którego ma pełne prawa. Oznacza to zarabianie na wszystkim, co jest związane z marką "Stranger Things", w tym gadżetach, parkach rozrywki etc. Produkowanie własnych seriali i posiadanie do nich pełnych praw to kolejna rzecz, do której Netflix będzie dążyć.
Netflix — mniej odcinków i mniej sezonów seriali
Kiedy startowało "House of Cards", a potem "Orange Is the New Black", oczywistością były kablówkowe zamówienia na 13 odcinków w sezonie. To także ma się skończyć. Netflix uważa, że 10 odcinków na sezon — albo i mniej — w zupełności wystarczy. Jak pisze Deadline, "krótsze sezony są uważane za optymalne w konsumpcji, a wszelkie dodatkowe odcinki powyżej 10 w sezonie nie dodają żadnej wartości, czyli są niepotrzebnym wydatkiem dla stacji".
To samo tyczy się liczby sezonów. Netflix zauważył, że po trzecim (a czasem już drugim) sezonie publika raczej maleje niż rośnie. Jest tak dużo seriali, że ludzie szybko się nudzą i znajdują sobie nowe tytuły. Dlatego Netflix będzie nam dostarczać to, czego chcemy: jeszcze więcej nowych zabawek.
A jakie znaczenie mają pozytywne recenzje? Niewielkie. Według Deadline, to może wystarczyć, żeby Netflix chciał zamówić 2. sezon, czasem też trzeci. Ale potem już recenzje się nie liczą. Liczą się ewentualnie prestiżowe nagrody, bo pomagają w zdobywaniu nowych subskrybentów. A tych "One Day at a Time" nie zdobywało.
Zdobywanie nowych klientów, którzy płacą abonament, to podstawa dla Netfliksa. Seriale takie jak "One Day a Time", mające stabilną, ale małą oglądalność, w tym nie pomagają. Co pomaga? Cytując Deadline, pomagają "błyszczące nowe rzeczy", wokół których jest dużo szumu.
Jak Netflix zmienia telewizję po raz kolejny
Serial liczący 30 odcinków (czyli trzy sezony) to dla Netfliksa optymalna inwestycja. W więcej nie ma sensu inwestować, jeśli dany tytuł nie jest naprawdę ogromnym hitem. A produkcje Marvela, które kosztowały gigantyczne pieniądze, aż takimi hitami nie były. Kiedy nie udało się renegocjować umów (Netflix chciał m.in. krótszych sezonów), zostały one po prostu skasowane — wszystkie po kolei.
To, co jesienią 2018 roku nas dziwiło, w roku 2019 stanie się normą. I być może nie tylko na Netfliksie, bo Amazon też większość seriali szybko kończy. Deadline zauważa ciekawą rzecz: kiedyś wszyscy dążyli do tego, żeby serial miał 100 odcinków, bo dzięki temu studio mogło go sprzedać w syndykacji i liczyć na niekończące się pieniądze z powtórek. Teraz "50 to nowa setka".
Netflix raz jeszcze zmienia telewizję. Czas przyzwyczaić się do tego, że seriale będziemy żegnać po trzech sezonach, niezależnie od tego, jak bardzo nam się podobają. A na ich miejsce będą wskakiwać "błyszczące nowe rzeczy".