"The Act", czyli koszmar z życia wzięty. Recenzja nowego serialu z Patricią Arquette
Mateusz Piesowicz
21 marca 2019, 21:02
"The Act" (Fot. Hulu)
Choć może na to wyglądać, fabuła "The Act" wcale nie zrodziła się w głowie obdarzonego bujną wyobraźnią scenarzysty. A to tylko jedna z rzeczy, przez które nowy serial Hulu robi tak mocne wrażenie.
Choć może na to wyglądać, fabuła "The Act" wcale nie zrodziła się w głowie obdarzonego bujną wyobraźnią scenarzysty. A to tylko jedna z rzeczy, przez które nowy serial Hulu robi tak mocne wrażenie.
Dee Dee Blanchard (Patricia Arquette) to więcej niż wzorowa matka. Samotnie opiekująca się ciężko chorą córką i niestrudzenie walcząca, by każdego dnia na jej twarzy zagościł uśmiech, wydaje się raczej chodzącym ideałem. Kobietą kochającą tak mocno, że trudno było jej nie podziwiać, a jednocześnie nie współczuć, gdy całe swoje życie podporządkowała Gypsy Rose (Joey King), rezygnując praktycznie ze wszystkiego innego. Tak przynajmniej mieliśmy myśleć.
The Act – wstrząsająca historia oparta na faktach
I pewnie ciągle by tak było, gdyby w czerwcu 2015 roku nie doszło do tragedii, której dokładne przyczyny poznamy dzięki 1. sezonowi "The Act" – antologii opartych na prawdziwych wydarzeniach kryminalnych historii, na początek zabierającej się za głośną sprawę toksycznej relacji matki i córki. Rzecz została oparta na opublikowanym przez BuzzFeed artykule autorstwa Michelle Dean (współtwórczyni serialu wraz z Nickiem Antoscą), a zetknąć się z nią mogliście również w filmie dokumentalnym HBO "Kochana mamusia nie żyje", więc sprawa może być wam dobrze znana. Mimo tego będę unikał większych spoilerów, ograniczając się tylko do tych niezbędnych.
A do takich zalicza się z pewnością morderstwo, od którego serial się zaczyna, szybko jednak cofając się kilka lat wstecz, do czasów gdy Dee Dee i jej schorowana, poruszająca się na wózku i lekko upośledzona córka Gypsy wprowadziły się do niewielkiego, różowego domku na przedmieściach Springfield. Twórcy swobodnie przeplatają dwie linie czasowe, lecz skupiają się na wcześniejszej, od początku dając nam do zrozumienia, że coś tu mocno nie gra. I w tym momencie od razu dochodzimy do sedna, bo "The Act" nie próbuje pozować na typowy kryminał z zabójstwem w centrum uwagi. To raczej głębokie studium charakterów, mające pozwolić nam rozłożyć na czynniki pierwsze psychikę bohaterek i ich skomplikowany, oparty na wielopiętrowym kłamstwie związek.
Bo bynajmniej nie mamy tu do czynienia z historią na wskroś czarno-białą. Oczywiście, szybko zorientowawszy się w sytuacji, nasza sympatia automatycznie ustawia się po jednej ze stron, ale serial nie jest przy tym sentymentalnym pokazem mającym za zadanie tylko jak najbardziej poruszyć widza. Wręcz przeciwnie, od tego "The Act" jest odległe, znacznie częściej wywołując podskórny dyskomfort z obserwowania absolutnie porażającej i niewytłumaczalnej sytuacji.
Patrica Arquette w kolejnej świetnej roli
Ten jednak nie ogranicza specyficznej satysfakcji z seansu, który przykuwa do ekranu z niesamowitą siłą. Z jednej strony współczujemy i kibicujemy Gypsy, z drugiej z wręcz nieprzyzwoitą ciekawością patrzymy, jak najdroższa osoba zamienia jej życie w piekło. W sięganiu po tego typu instynkty u widzów można by się wprawdzie dopatrywać u twórców wyjątkowo niskich pobudek, ale nie sądzę, by takie postrzeganie ich zamiarów było słuszne. Jakkolwiek nie patrzeć, wzięli się za autentyczną historię, w dodatku uczciwie oświadczając, że nieco ją "podrasowali". Skoro chwyt zadziałał, to wyszedłbym na hipokrytę, krytykując go.
Tym bardziej że "The Act" to nie tylko szokująca na wielu poziomach historia, ale także rewelacyjne wykonanie, zwłaszcza ze strony dwóch pierwszoplanowych aktorek. O tym, że Patricia Arquette potrafi zdziałać cuda, pozwalając się oszpecić i wcielając w wyjątkowo antypatyczną postać, już wiemy, ale całkiem możliwe, że w roli Dee Dee przebije nawet samą siebie z "Ucieczki z Dannemory". Dając kolejny popis, pokazuje bowiem dokładnie, jak łatwo jest manipulować wszystkimi dookoła. Tworząc bardzo przekonujący portret osoby chorej psychicznie, jest wszak równocześnie matką – bez wątpienia kochającą, ale najgorszą z możliwych miłości.
The Act to prawdziwy aktorski koncert
Na niej jednak "The Act" się nie kończy, bo osobiście muszę przyznać, że jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie występ Joey King – niespełna dwudziestoletniej aktorki, którą możecie już skądinąd kojarzyć (w telewizji pojawiła się m.in. w "Fargo"). Jeśli dobrze pójdzie, rola Gypsy może otworzyć jej drzwi do naprawdę wielkiej kariery, ponieważ kreacja to ze wszech miar godna uwagi. Wymagająca nie tylko fizycznie, ale z pewnością również wykańczająca psychicznie, co zresztą świetnie widać na ekranie.
Możemy wręcz poczuć na własnej skórze towarzyszącą Gypsy huśtawkę nastrojów, gdy ta potrafi momentalnie przejść z jednego stanu emocjonalnego w drugi, nagle stając się niemalże inną osobą. W jednej chwili pełną radości i pasji dziewczynką, która mimo wszelkich przeciwieństw losu chce po prostu żyć pełnią życia; w drugiej przytłoczoną matczyną "opieką" ofiarę; a jeszcze kiedy indziej stopniowo coraz bardziej zdeterminowaną nastolatkę, niegodzącą się na bierne przyjmowanie koszmarnej codzienności.
The Act – serial, przy którym cierpnie skóra
Koszmar to zresztą dobre określenie dla rzeczywistości, jakiej jesteśmy tu świadkami. "The Act" nie musi sięgać po sztuczki rodem z thrillerów, by nieustannie towarzyszył nam dreszcz. Wystarczy że pomiesza ociekającą różem i lukrem bańkę, w jakiej Dee Dee zamyka swoją córkę, z przerażającą prawdą, a już osiągnie pożądany efekt.
Choć więc oglądamy pozornie całkiem naturalne sceny, nieustannie towarzyszy im wrażenie obcowania z jakiegoś rodzaju surrealistycznym horrorem. Gypsy z goloną na łyso głową. Gypsy karmiona koktajlami z końskimi dawkami leków przez rurkę w brzuchu. Gypsy śpiąca z aparatem tlenowym i matką u boku. Wreszcie Gypsy zamieniana w karykaturalną wersję disneyowskiej księżniczki – wzbudzającą mieszane uczucia mieszczące się gdzieś pomiędzy litością, a odrazą.
Wszystko to sprawia, że "The Act" jest serialem, który trudno nazwać przyjemnym w odbiorze. Nie można go też zestawiać z innymi kryminałami czy nawet historiami obyczajowymi sięgającymi po autentyczne wydarzenia. Zbyt wiele tu różnic i absolutnie niewiarygodnych faktów, by móc dokonać prostego porównania, co oczywiście trzeba produkcji Hulu policzyć na plus. Twórcy wprawdzie nie unikają pewnych klisz (ślepi na wszystko sąsiedzi, podejrzliwa lekarka), a momentami niebezpiecznie zbliżają się do kolejnej opowieści o zagadkowym morderstwie, ale póki co wynagradzają te drobne wady z nawiązką. Pytanie tylko, jak długo – cały sezon ma mieć osiem odcinków, a już po dwóch przypuszczam, że to nieco zbyt dużo. Co nie zmienia faktu, że nie mogę się doczekać kolejnych.