Serialowa alternatywa: "Przystań" – zmysłowa historia pełna hiszpańskiego słońca
Mateusz Piesowicz
30 marca 2019, 20:02
"Przystań" (Fot. Movistar+)
Miłość, namiętność, zdrada i tajemnice, a to wszystko w gorącym hiszpańskim klimacie. Jeśli już po tym opisie czujecie, że "Przystań" to coś dla Was, mogę zapewnić, że nie będziecie rozczarowani.
Miłość, namiętność, zdrada i tajemnice, a to wszystko w gorącym hiszpańskim klimacie. Jeśli już po tym opisie czujecie, że "Przystań" to coś dla Was, mogę zapewnić, że nie będziecie rozczarowani.
Czasem naprawdę nie trzeba wiele. Dobrze napisane postaci, wciągający, nawet jeśli momentami mocno naciągany scenariusz, sprawność realizacyjna – tyle może w zupełności wystarczyć do stworzenia serialu, który skutecznie umili kilka wieczorów. Álex Pina i Esther Martínez Lobato wiedzą o tym doskonale, w końcu są odpowiedzialni za "Dom z papieru". Nie sądzę, by ich kolejne dzieło miało powtórzyć jego spektakularny sukces, ale zainteresować się nim jak najbardziej można.
Przystań – nowy serial twórców Domu z papieru
"Przystań" (w oryginale "El embarcadero"), która zadebiutowała na hiszpańskiej platformie Movistar+ w styczniu tego roku, pozornie z poprzednim serialem swoich twórców nie ma nic wspólnego. Bo co niby może łączyć trzymający w napięciu thriller z emocjonalną historią obyczajową? Jak się okazuje, całkiem sporo, na czele z pewnego rodzaju fabularną naiwnością, która wcale nie przeszkadza w odbiorze, o ile tylko kupimy przyjętą tu konwencję. A że ta jest całkiem pociągająca, nie powinno być z tym problemu.
https://www.youtube.com/watch?v=rMwuyI2HyBI
Główną bohaterką jest tutaj Alejandra (Verónica Sánchez) – mieszkająca w Walencji kobieta, której powodzi się zarówno w obszarze zawodowym, jak i życiu prywatnym. W pierwszym jest odnoszącą sukcesy architektką (właśnie sprzedała projekt wieżowca), w drugim szczęśliwą żoną Óscara (Álvaro Morte, czyli Profesor z "Domu z papieru" we własnej osobie), w związku z którym nie ma mowy o wypaleniu i rutynie. Sielankę przerywa jednak wiadomość, że jej ukochany z niewiadomych przyczyn popełnił samobójstwo – co więcej, odnaleziono go na przystani w Albuferze, choć miał być na służbowym wyjeździe we Frankfurcie. Robi się intrygująco, prawda?
A to dopiero początek niespodzianek, bo śmierć męża sprawi, że Alex zobaczy go w zupełnie innym świetle. Kochanka? Jasne, ale to byłoby za proste. Poczciwy i niewinnie wyglądający Óscar okazał się człowiekiem skrywającym na boku nie tylko kobietę, ale i całe osobne życie. W tej sytuacji nasza bohaterka podejmuje więc jedyną rozsądną decyzję – przybierając fałszywą tożsamość, wprowadza się do domu kochanki męża, chcąc zrozumieć, dlaczego ten ją oszukał.
Przystań – zmysłowy dramat z elementami thrillera
No cóż, jak już wspominałem, w istotę "Przystani" jest wpisana duża dawka fabularnej naiwności i tak naprawdę od was zależy, czy i w jakim stopniu ją kupicie. Zapewniam jednak, że jeśli uznacie punkt wyjścia za bzdurny i porzucicie dalsze oglądanie, sporo stracicie. Przełykając bowiem naciągane zawiązanie akcji sugerujące wręcz sensacyjny ciąg dalszy, potem otrzymujemy już pełnokrwisty dramat, który wyżej od twistów ceni swoje postaci i ich relacje, tworząc z nich skomplikowaną, ale jednak trzymającą się ziemi układankę.
Jej najważniejszymi elementami są natomiast dwie kobiety – wspomniana Alex i Verónica (Irene Arcos), czy jak wolicie, "ta druga". Bohaterki kompletnie od siebie różne, pochodzące z innych środowisk, wyznające inne wartości i podążające odmiennymi życiowymi ścieżkami, ale jednocześnie zadziwiająco sobie bliskie. I wcale nie musi chodzić o wspólnego mężczyznę, o czym przekonujemy się na przestrzeni ośmioodcinkowego sezonu, stopniowo poznając je obie. Są oczywiście w tej relacji kłamstwa i tajemnice, ale obok nich jest również miejsce na zaskakująco autentyczne przedstawienie złożonych osobowości.
Bo ostatnim, co można zarzucić "Przystani", jest to, że spłyca charaktery swoich bohaterek. Wręcz przeciwnie – to na ich relacji w głównej mierze opiera się fabuła, więc jakbyśmy dostali schematyczne postaci, całość runęłaby jak zamek z kart. W przypadku Alejandry i Veróniki nam to jednak nie grozi, bo obydwie panie co rusz odkrywają przed nami (ta pierwsza również przed samą sobą) nowe strony swoich osobowości. Jednocześnie lecząc rany po stracie, układając na nowo życie i, gdzieś całkiem na boku, próbując rozwikłać zagadkę śmierci Óscara. Całkiem sporo, jak na tak banalną historię, czyż nie?
Serial Przystań zachwyca na różne sposoby
Nie należy przy tym przesadzać z pochwałami, bo to nie tak, że "Przystań" jest pod każdym względem doskonała. Bywa przesadnie dramatyczna, niekiedy razi infantylnością, a kiedy indziej drażni sztucznym rozbuchaniem. Nie do końca radzi też sobie z wielowątkowością i chcąc przedstawić wiarygodne portrety różnych kobiet, nie unika fabularnych mielizn.
Oprócz głównych bohaterek sporo miejsca poświęca się choćby matce Alex Blance (Cecilia Roth), jej przyjaciółce Katii (Marta Milans) czy nastoletniej Adzie (Judit Ampudia), co przynosi bardzo różne i niestety nie zawsze przekonujące rezultaty. O męskich bohaterach nawet nie wspominam, bo ci (może poza Óscarem, którego poznajemy przez szereg retrospekcji) robią głównie za elementy scenografii.
Choć może raczej powinienem napisać rekwizyty, bo nie da się ukryć, że panowie mają tu bardzo konkretne zastosowania, z których twórcy skrzętnie korzystają. A że odwaga obyczajowa (o ile dziś trzeba jeszcze o niej mówić) nie jest im obca, to jest na czym oko zawiesić. W żadnym momencie nie ma jednak mowy o przekraczaniu granic czy epatowaniu wulgarnym erotyzmem. Gdzie jak gdzie, ale w "Przystani" seksualność i swobodne z niej korzystanie ma sens i działa na korzyść całości. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widziałem serial, do którego tak dobrze pasowałby epitet "zmysłowy".
Dużą część zasług za ten stan rzeczy trzeba też przypisać scenografii i zdjęciom, które wydobywają urok zatopionej w słońcu i wodzie Albufery w absolutnie niesamowity sposób. Abstrahując nawet od oczywistych walorów pięknego pejzażu, trzeba podkreślić, jak idealnie współgra on z akcją, nieraz budując klimat emocjonalnej opowieści skuteczniej, niż robi to scenariusz. A z obrazu możemy wydobywać jeszcze kolejne jej warstwy, choćby kontrastując kuszącą prowincjonalną scenerię z wielkomiejskim chłodem.
W ten sposób prosta w gruncie rzeczy historia, prowadząca nas za rękę przez dość przewidywalną fabułę, mocno zyskała w moich oczach, będąc ostatecznie czymś odrobinę więcej niż kolejnym ładnie opakowanym guilty pleasure. Jasne, ciągle można "Przystań" tak traktować, ciesząc oko widokami, podziwiając chwilami przesadzone aktorstwo (casting, podobnie jak w przypadku "Domu z papieru", przeprowadzono wzorowo) i nie nadwyrężając przy tym zbytnio szarych komórek, ale i szukający w telewizji czegoś ambitniejszego, powinni być usatysfakcjonowani. A jeśli już obejrzeliście i chcecie więcej, to uspokajam: będzie 2. sezon.