Abbi i Ilana na zawsze. "Broad City" – recenzja finału
Kamila Czaja
31 marca 2019, 15:32
"Broad City" (Fot. Comedy Central)
"Broad City" po raz ostatni, za to bardzo pięknie i wzruszająco, przypomina, na czym powinna polegać kobieca przyjaźń. Niekoniecznie w Nowym Jorku. Spoilery z finału.
"Broad City" po raz ostatni, za to bardzo pięknie i wzruszająco, przypomina, na czym powinna polegać kobieca przyjaźń. Niekoniecznie w Nowym Jorku. Spoilery z finału.
Ostatni sezon "Broad City" okazał się powiewem świeżego powietrza po lekkiej stagnacji sezonu poprzedniego, który nadal lubiliśmy, ale który uznaliśmy za sygnał, że formuła się wyczerpuje. Najnowsza seria udowodniła, że tylko nam się wydawało, że wiemy o Abbi i Ilanie już wszystko i że oglądanie ich kolejnych przygód zaczynie być nużące.
Ta wiosna przyniosła nam fenomenalne instagramowe otwarcie 5. sezonu, a potem nawet jeśli nie zawsze się aż zachwycaliśmy, to przeżywaliśmy rozstanie Ilany z Lincolnem, cieszyliśmy się na romans Abby z Lesley (Clea DuVall), nawet jeśli ten wątek nie do końca spełnił pokładane w nim nadzieje, i znów z przyjemnością spacerowaliśmy z dziewczynami po Nowym Jorku.
Broad City – czas na zmiany
Było miło, znów świeżo, ale nie sądziliśmy, że ostatnie odcinki serialu okażą się aż taką rewolucją. I nie trzeba było tu wielkich formalnych eksperymentów. Wystarczyło, że twórczynie serialu, zmierzając do końca "Broad City", miały odwagę całkiem wywrócić świat, który oglądaliśmy od 2014 roku. A równocześnie zrobiły to nie dla samego szokowania, ale z szacunkiem dla tego, co wiedzieliśmy o głównych bohaterkach.
Pomysł, żeby serial o pięknej przyjaźni i Nowym Jorku kończył się wystawieniem tej przyjaźni na wielką próbę oraz wyjazdem Abbi do Colorado, brzmi dość ryzykownie, jednak w "Broad City" doskonale uzasadniono, że właśnie tak być musi. Dotychczasowe przygody i zmagania z codziennością, taką nie w pełni jeszcze dorosłą, powoli, ale stale prowadziły dziewczyny do punktu, w którym odkryły, co chcą robić. Wielkim zwycięstwem serialu jest to, że wierzymy Abbi i Ilanie, gdy twierdzą, że bez siebie nigdy nie miałyby odwagi zmienić swojego życia. Wyjazd Abbi jest więc nie znakiem osłabienia relacji, a kulminacją bezwarunkowego wzajemnego wsparcia i wiary, że można spełnić marzenia.
Oglądanie przez ostatnie trzy tygodnie, jak dziewczyny radzą sobie z perspektywą rozstania, było na zmianę zabawne i wzruszające. "Broad City" bardzo mądrze rozłożyło akcenty. W "Sleep No More" przeżywaliśmy z Ilaną szok, że coś tak wielkiego się kończy. W "Along Came Molly" wspominaliśmy wcześniejsze sezony przy pełnym energii, bardzo nowojorskim odcinku. A na końcu można było skupić się na najbardziej podstawowych emocjach, które wcale nie wymagały wielkiej oprawy.
Broad City – wzruszający finał serialu
Finał zatytułowany po prostu "Broad City" ma wprawdzie chwilami bogatą scenerię, ale to wszystko świadomy pretekst, potrzeba zajęcia czymś uwagi. Obserwujemy bowiem próby Ilany, by jeszcze przez chwilę poczuć się jak dawniej. Podczas walki o śniadanie, w ramach szalonej przeprawy przez most porzuconą luksusową toaletą, na imprezie pożegnalnej. Jednak tak naprawdę Ilana chce mieć Abbi tylko dla siebie, co niezbyt subtelnie okazuje, szybko pozbywając się zaproszonych gości.
I chociaż miło było jeszcze raz zobaczyć Lincolna, Treya i Jaimégo, to przecież i tak wszyscy czekaliśmy, aż dziewczyny będą mogły się na osobności pożegnać, tym razem już naprawdę. "Broad City" to przecież przede wszystkim Abbi i Ilana. Duet, który ma już wspólny plan na apokalipsę, a najważniejsze przy końcu świata okaże się właśnie to, żeby być wtedy razem. Choćby miały się spotkać w Saint Louis (jeśli ktoś po tym odcinku nie może wyrzucić z głowy Judy Garland, to witam w klubie).
To, jaki talent dramatyczny w ostatnich odcinkach pokazała Ilana Glazer, trzeba podkreślić, bo jako bardziej szalona część duetu częściej miała do zagrania komiczne sceny. Tu natomiast, w momentach cichej rozpaczy wobec konieczności wypuszczenia przyjaciółki daleko od Nowego Jorku, Glazer gra subtelnie i tak przejmująco, że wzruszony widz wzrusza się jeszcze bardziej.
Finał jest zresztą w całości subtelny. Po imprezie dziewczyny siedzą razem i Abbi "na zapas" nagrywa krótkie filmiki z Ilaną, Dziewczyny idą spać, a potem Abbi próbuje się wymknąć po cichu, zostawiając przyjaciółce swoją słynną niebieską sukienkę. Do pięknego pożegnania przy taksówce i tak jednak dochodzi – w kolejnej poruszającej scenie wyznawania przez dziewczyny, ile zawdzięczają tej przyjaźni.
Broad City – coś się kończy, coś się zaczyna
Na szczęście "Broad City" nie zostawia nas w niepewności. Widzimy, że po czterech miesiącach relacja Abbi i Ilany, chociaż na odległość, ma się świetnie. Co więcej, w ostatnich ujęciach dostajemy coś niesamowitego. Cały Nowy Jork zaludniają "Abbi" i "Ilany" – różne pary fenomenalnie rozumiejących się przyjaciół, którzy przeżywają własne wielkie małe przygody w wielkim mieście. To naprawdę doskonały, pełen optymizmu przekaz na koniec jednej z najlepszych niszowych komedii tej dekady.
Nie chodziło bowiem wcale o to, żeby Abbi i Ilana okazały się wyjątkowe, lecz o to, żeby na świecie było więcej pozytywnej energii. Więcej ludzi, którzy się wspierają nawzajem. Więcej takich bohaterek, które zamiast wciąż gadać o facetach i torebkach (patrz: "Seks w wielkim mieście") albo tkwić w toksycznych relacjach z innymi irytującymi kobietami (patrz: "Dziewczyny"), pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.
"Broad City" dało nam, bardzo w popkulturze rzadką, kobiecą przyjaźń niepodszytą zazdrością i nieopierającą się na tłamszeniu drugiej osoby, lecz na mówieniu jej, że jest najwspanialsza i może osiągnąć wszystko. Aż wreszcie ta osoba uwierzy i wyruszy realizować wielkie plany. Co nie oznacza końca przyjaźni. Będzie po prostu inaczej. Jak bowiem bardzo trafnie napisano na Moście Brooklyńskim: "Abbi + Ilana Forever".