2. sezon "Chilling Adventures of Sabrina" to więcej uroczych bzdurek w campowym wydaniu — recenzja
Marta Wawrzyn
4 kwietnia 2019, 20:00
"Chilling Adventures of Sabrina" (Fot. Netflix)
"Chilling Adventures of Sabrina" podąża w 2. sezonie ścieżką wytyczoną przez "Riverdale". Czyli zamienia się w totalne bzdury, którym trudno się oprzeć ze względu na atrakcyjną oprawę.
"Chilling Adventures of Sabrina" podąża w 2. sezonie ścieżką wytyczoną przez "Riverdale". Czyli zamienia się w totalne bzdury, którym trudno się oprzeć ze względu na atrakcyjną oprawę.
To zabawa popkulturą, jakiej jeszcze nie było — pisałam po obejrzeniu 1. sezonu "Chilling Adventures of Sabrina", zachwycona świeżością, z jaką Roberto Aguirre-Sacasa połączył klimat retro, czarny humor, pulp, lukrowany horror i feminizm. Zignorowałam wtedy wszystkie znaki na niebie i ziemi, które wskazywały, że ta historia będzie toczyć się w coraz bzdurniejszym kierunku, bo nazwisko twórcy "Riverdale" zobowiązuje. I tak właśnie dzieje się w nowych odcinkach.
Sabrina mroczniejsza i doroślejsza w 2. sezonie
Pierwsze pięć odcinków 2. sezonu, które do tej pory widziałam, to właśnie ten bzdurniejszy kierunek w wersji bez żadnego skrępowania. Wystarczy powiedzieć, że naszą dzielną bohaterkę nawiedza diabeł we własnej, rogatej osobie i stanowczo żąda, aby ukradła paczkę gumy. Nie do wiary, jak skomplikowany dylemat etyczny można stworzyć, wychodząc od takiego pomysłu. Guma to tylko początek.
Im dalej w las, tym jest mroczniej, seksowniej i doroślej. O ile można mieć zastrzeżenia do szczegółów fabularnych, o tyle sama ewolucja Sabriny Spellman (Kiernan Shipka) jest, trzeba przyznać, poprowadzona całkiem nieźle. Dziewczyna nie zmienia się z dnia na dzień, po prostu więcej poszukuje i sprawdza możliwości tego nowego świata, dla którego podpisała cyrograf z samym szatanem. Nie znaczy to, że nagle, razem z fryzurą, dziewczynie zmienia się osobowość i że wkroczy ona na ścieżkę zła. Nic takiego się nie dzieje, to wciąż nasza Sabrina.
Ale nasza Sabrina już nie jest taką grzeczną dziewczynką. Baxter High zamienia praktycznie pełnowymiarowo na Akademię Sztuk Nieznanych, zaś sympatycznego Harveya Kinkle'a (Ross Lynch) u jej boku zastępuje chodzący stereotyp niegrzecznego chłopca Nicholas Scratch (Gavin Leatherwood). Jej związki z licealnymi przyjaciółmi stają się siłą rzeczy luźniejsze, a miejsce geometrii i biologii zajmują pentagramy i czarna magia.
Scenarzyści dwoją się i troją, żeby z jednej strony jakoś te dwa światy wciąż łączyć, a z drugiej, dawać Sabrinie do roboty coś więcej niż miotanie się pomiędzy Harveyem a Nickiem i recytowanie łacińskich zaklęć. Wychodzi im to różnie — największą słabością serialu, którego główna bohaterka to czarownica, jest to, że wszystko, co magiczne, wypada na ekranie jak totalna bzdura. I ja z kolei miotam się pomiędzy wywracaniem oczami na widok kolejnych hokusów-pokusów, a ziewaniem, kiedy przechodzimy do typowego młodzieżowego dramatu.
Mrok, dorosłość i seksowne sceny aż tak wiele w "Chilling Adventures of Sabrina" nie zmieniają, bo to tylko nieco inne opakowanie dla tego samego. Serial wciąż jest najlepszy wtedy, kiedy mądrze mówi o tym, jak to jest być wyrzutkiem we współczesnych czasach. Kiedy Sabrina walczy o wstępy do kolejnych męskich klubów, kiedy Susie (Lachlan Watson) przestaje bronić się przed swoim prawdziwym ja, a także kiedy serial dotyka kwestii przemocy w szkole i wszelkiego rodzaju tłamszenia oraz dyskryminacji. Wtedy błyszczy Sabrina i wtedy największe pole do popisu ma Kiernan Shipka.
Chilling Adventures of Sabrina to ładny cukierek
Przez coraz bardziej odjechane momenty magiczne i nowe warstwy okultystyczno-nadprzyrodzone brnęło mi się ciężko, a twórcy nie mieli dla mnie litości. Z pięciu odcinków trzy mają prawie godzinę, a dwa ponad godzinę. W żadnym nie ma wystarczająco dużo treści, by dało się taką długość usprawiedliwić. W efekcie to naprawdę wdzięczne guilty pleasure, jakim jest serial Netfliksa, momentami ma w sobie bardzo mało pleasure. No chyba że znajdujecie przyjemność w oglądaniu seriali jednym okiem i przeglądaniu w międzyczasie Facebooka, robieniu prania itp.
Ale nie brakuje też momentów cudownych, przerysowanych, przestylizowanych i zagranych jak z nut przez aktorki, które wciąż bawią się absurdalną konwencją aż miło. Kiernan Shipka gdzie może, tam dodaje kolejne warstwy do swojej bohaterki, Lucy Davis i Miranda Otto nie raz, nie dwa idą na całość, wcielając się w skrajnie różniące się ciotki Sabriny, a Michelle Gomez jako Mary Wardwell znów kradnie wszystkie sceny, w których się pojawia. Bez tej fantastycznej obsady, która jest w stanie zamienić każdą głupotkę w złoto, serial Netfliksa straciłby połowę uroku.
Na swoim miejscu jest też klimat, który jeszcze bardziej idzie w kierunku horroru w stylu retro z dodatkiem współczesnego lukru. Wszyscy dalej słuchają starych piosenek, ubierają się jakby współczesna moda do nich nie dotarła i nie wyglądają na zainteresowanych smartfonami. Zamiast Instagramu mamy szekspirowskie sztuki, szkolne potańcówki wciąż wyglądają tak, jak za czasów naszych rodziców, a jak się ganiamy w walentynki po lesie, to oczywiście muszą być odniesienia do starożytnych bachanaliów. "Chilling Adventures of Sabrina" było i pozostaje ślicznie opakowanym cukiereczkiem. I choćby dlatego mogę serialowi sporo wybaczyć.
Bo choć bzdurność fabuły zaczyna sięgać rozmiarów "Riverdale", specyficzny styl, czarny humor i znakomita obsada wystarczają, aby kontynuować tę przygodę, czasem tylko przewracając oczami w co bardziej "dramatycznych" momentach. Zdarza się, że w tym cukierkowym mroku nawet Shipka — przyzwyczajona po "Mad Men" do naprawdę dobrze napisanych scenariuszy — zaczyna wyglądać na pogubioną. Ale zaraz potem wjeżdża scena tak campowa, że i aktorzy autentycznie się cieszą i ja zapominam o potknięciach. Przynajmniej na chwilę.
Nowi bohaterowie Chilling Adventures of Sabrina
Kiernan Shipka była i pozostaje sercem i duszą "Chilling Adventures of Sabrina", błyszcząc zarówno wtedy kiedy trzeba udźwignąć trudny emocjonalnie moment, jak i puścić oczko do publiczności. Wybory i dylematy moralne panny Spellman, których jest bardzo, bardzo dużo, wypadają przekonująco, bo to wciąż nastolatka, nie żadna doświadczona przez życie heroina.
I nie ona jedna jest bohaterką, która musi takich wyborów dokonywać. W zasadzie każda z postaci prędzej czy później zostanie postawiona przed problemem: iść w prawo czy w lewo? Zjeść ciasteczko czy mieć ciasteczko? Wątek samej Sabriny został poprowadzony jak należy, przynajmniej na razie, ale z innymi postaciami już bywa różnie. W jak spłycony sposób podchodzi do swoich bohaterów serial, pokazuje 4. odcinek, z tarotem w roli głównej. Nie ma tam wiele miejsce na niuanse.
Ale są takie postacie, które po prostu sprawiają widzowi frajdę. Najlepszy przykład to odmieniona panna Wardwell aka Madame Satan, do której po dłużej nieobecności powraca kochający chłopak (Alexis Denisof). Dzielny lekarz o jakże adekwatnym — zważywszy przemianę nauczycielki z 1. sezonu — imieniu Adam nie daje się łatwo przegonić i w efekcie para ta dostarcza przekomicznych momentów.
Interesujący nabytek stanowi Dorian Gray (Jedidiah Goodacre), właściciel pewnego przeklętego portretu oraz klubu dla dżentelmenów, do którego nasza Sabrina oczywiście musi odnaleźć drogę, bo cóż może w takim świecie robić 16-latka, jeśli nie pić absynt w absurdalnym przybytku rodem z XIX wieku? Zarówno Goodacre, jak i Denisof sprawdzają się w swoich nie za dużych rolach. Niespodzianka w obsadzie jest jeszcze jedna, ale ponieważ Netflix jej nie zdradził, ja też tego nie zrobię.
Powiem tylko, że choć wady "Chilling Adventures of Sabrina" — na czele z coraz durniejszą fabułą — w 2. sezonie stały się dla mnie dużo bardziej widoczne, a godzinnych odcinków w przypadku tak lekkiego serialiku nic nie usprawiedliwia, wciąż widzę tutaj więcej zalet niż wad. Roberto Aguirre-Sacasa potrafi bawić się popkulturą, pisać błyskotliwe dialogi i miksować młodzieżowe klimaty z klasyczną hollywoodzką elegancją. To nie tylko niezły scenarzysta, to też sprawny producent, który ma dobrą rękę do aktorów, umie sprzedać każdą bzdurkę i tworzyć postacie łatwo ożywające w przerysowanych światach.
Tak było z "Riverdale" i tak samo będzie z "Sabriną". Ani jednego, ani drugiego nie oglądam dla fabuły. Oglądam je, bo obłędnie wyglądają, mają swój styl, mnóstwo dystansu do siebie i nie boją się popkulturowych remiksów. Owszem, trochę szkoda, że z sezonu na sezon coraz w nich trudniej o sensowną treść. Ale też nie dajmy się zwariować — to tylko rozrywka, a nie coś, co ma odmienić nasze życie.