Nasz top 10: Najlepsze seriale marca 2019 roku
Redakcja
13 kwietnia 2019, 22:03
After Life (Fot. Netflix)
Miesiąc cudownych niespodzianek, mocnych debiutów i rewelacyjnych powrotów. Podsumowujemy serialowy marzec — na naszej liście znalazły się m.in. "After Life", "The Act", "The OA" czy "Fleabag".
Miesiąc cudownych niespodzianek, mocnych debiutów i rewelacyjnych powrotów. Podsumowujemy serialowy marzec — na naszej liście znalazły się m.in. "After Life", "The Act", "The OA" czy "Fleabag".
10. Jane the Virgin (powrót na listę)
Nagroda za zmartwychwstanie, jakiego jeszcze w serialach nie było. A dokładniej — za emocje, które mu towarzyszyły. Przed problemem, co zrobić, kiedy twój mąż wraca z martwych, a ty masz już innego, stanęło wiele telewizyjnych bohaterek. Najczęściej w takim momencie, kiedy z serialu już za wiele nie dało się wycisnąć. "Jane the Virgin" to zdecydowanie nie jest taki przypadek.
Najbardziej urocza parodia telenoweli i telenowela w jednym błyskotliwie podsumowała absurd całej sytuacji i wycisnęła z niej tyle emocji, ile tylko się dało. Nakręcony na jednym ujęciu siedmiominutowy monolog, w którym Jane (niesamowita Gina Rodriguez) na zmianę płacze, śmieje się i załamuje ręce nad absurdem własnego życia, to prawdopodobnie najlepsza scena w całym serialu.
Z jednej strony mieliśmy tysiąc emocji, z drugiej kompletny odlot, camp i mnóstwo metakomentarza. To było dziwne, zabawne, wzruszające i przy całej nietypowości sytuacji – szczere. Jane wyrzuciła wszystko, co jej leżało na sercu, zadała pytania, które my zadajemy, oglądając podobne pomysły na ekranie, i było w tym tyle energii i autentyczności, że trudno było nie przeżywać całej sytuacji razem z nią.
Niesamowite, że serial, który zapowiadał się w najlepszym razie na fajną ciekawostkę, przetrwał pięć sezonów i w swojej finałowej odsłonie wciąż jest w tak świetnej formie. [Marta Wawrzyn]
https://www.youtube.com/watch?v=H3IjONz32qQ
9. The Act (nowość na liście)
Z serialem Hulu mamy spory problem, bo im dłużej go oglądamy, tym bardziej zaciera się świetne wrażenie, jakie zrobił na nas na początku. Widać to było nawet w marcowych odcinkach, gdy po znakomitym starcie, już w trzecim odcinku oparta na faktach historia Dee Dee i Gypsy Rose Blanchard zaczęła przejawiać symptomy nadmiernego rozciągania i tandeciarstwa.
Załapać się do rankingu jednak "The Act" zdołało i bynajmniej nie stało się to niezasłużenie. Bo pomimo wszelkich jej wad, opowieść o patologicznej relacji matki z córką oglądało się jak na szpilkach – tym bardziej wiedząc, że miała ona miejsce w rzeczywistości. Obserwowanie, jak budowane jest wielopiętrowe kłamstwo i szukanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego ostatecznie doprowadziło ono do tragedii, wciąga od pierwszych chwil, jednocześnie wywołując podskórny dyskomfort. Oglądając wykreowane przez Dee Dee surrealistyczne różowe piekiełko, odczuwało się bowiem dziwną mieszankę litości, odrazy i fascynacji.
Spotęgowaną jeszcze absolutnie doskonałymi kreacjami aktorskimi, z których trudno wybrać lepszą. Patricia Arquette przeszła kolejną po "Ucieczce Dannemory" transformację, znów wcielając się skrajnie antypatyczną postać i znów będąc w tym rewelacyjną. Ale partnerująca jej Joey King nie odstawała od doświadczonej koleżanki ani na krok, także poświęcając się fizycznie i psychicznie do wyjątkowo wymagającej roli. Efekt jest porywający i jeśli z jakiegoś powodu warto na "The Act" chociaż zerknąć, to bez wątpienia są to dwie główne kreacje. Nawet pamiętając, że serial ma dużo słabości, które prędzej czy później zaczynają wychodzić na światło dzienne. [Mateusz Piesowicz]
8. Better Things (powrót na listę)
Gdyby cała marcowa odsłona "Better Things była taka jak pilotowy odcinek 3. serii, to produkcja stworzona przez Pamelę Adlon i Louisa C.K., a od tego sezonu prowadzona przez Adlon samodzielnie znalazłaby się pewnie jeszcze wyżej na naszej liście. "Chicago", w którym śledziliśmy wycieczkę matki i córki zakończoną rozpoczęciem przez Max studiów, to pięknie nakręcona i poruszająca historia, fundująca nam przy okazji świetną kpinę z "This Is Us".
Jednak potem też było bardzo dobrze, nawet jeśli często przekonywały nas raczej pojedyncze sceny czy wątki niż całe odcinki. W tej serii Sam znów musi radzić sobie z córkami i z matką, ale widzimy, że coraz słabiej panuje nad emocjami, sfrustrowana zarówno nadmiarem obowiązków, jak i własnym ciałem, nawiedzającą ją przeszłością i złymi warunkami pracy. Nic dziwnego, że marcowe odcinki doprowadziły nas do miejsca, w którym cierpiącej na bezsenność bohaterce zalecono psychoterapię.
"Better Things" nadal zachwyca jednak głównie tym samym, co wcześniej. Sceny z codzienności, nieupiększonej, ale to nie znaczy, że nijakiej czy nieważnej, zostają z nami na dłużej. Nauka jazdy, przyjęcia z przyjaciółmi, poważne i mniej poważne rozmowy w domu i w pracy… Życie Sam i jej bliskich bywa raz paskudne, a raz urocze, tak jak paskudni i uroczy potrafią być bohaterowie tego kameralnego komediodramatu. Wyjątkowy serial, który może nie zawsze trzyma ten sam rewelacyjny poziom, ale poniżej pewnych standardów nie schodzi. A wyjątkowy pozostaje cały czas. [Kamila Czaja].
7. Na wylocie (spadek z 4. miejsca)
Nie sugerujcie się spadkiem "Na wylocie" w naszym rankingu – wynika on tylko i wyłącznie z mocnej konkurencji, bo absolutnie nie można powiedzieć, by finałowe odcinki serialu HBO prezentowały niższy poziom niż dotychczas. Wręcz przeciwnie, zakończenie zdecydowanie za krótkiej przygody z Pete'em Holmesem wypadło rewelacyjnie, sprawiając, że gorycz z powodu rozstania było nieco łatwiej przełknąć.
Przede wszystkim dlatego, że na koniec los wreszcie uśmiechnął się do naszego bohatera, dając mu wprawdzie po drodze jeszcze kilka kopniaków, ale ostatecznie pozwalając zabłysnąć. I to na naprawdę dużej scenie, bo występ w roli supportu Johna Mulaneya to przecież nie byle co. Mniejsza z okolicznościami, liczyło się to, że otrzymując przypadkową szansę, Pete wykorzystał ją w dwustu procentach, puentując wszystko stand-upem w Comedy Cellar. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze zasłuży sobie na miejsce przy stoliku dla komików!
I chociaż bardzo nam przykro, że tego nie zobaczymy, nie potrafimy się tym rozstaniem smucić. Pamiętając bowiem o wszystkich mniejszych i większych upadkach Pete'a, jakie oglądaliśmy przez trzy sezony, patrzenie jak nasz ulubiony ekranowy niedojda staje na nogi, przyniosło szaloną satysfakcję. Czy to wtedy, gdy potrafił postawić na swoim, nawet wiedząc, że będą przykre konsekwencje (jak podczas chrześcijańskiego touru), czy w chwilach scenicznych triumfów, czy wreszcie gdy happy end dostał nawet jego związek z Ali. I jak tu się smucić? [Mateusz Piesowicz]
6. The Good Fight (powrót na listę)
"The Good Fight" w 3. sezonie to czysty odlot, który czasem trafia do nas bardziej, czasem mniej, ale na pewno się wyróżnia. Z trzech marcowych odcinków najbardziej podobał nam się pierwszy, czyli ten, w którym Carl Reddick, legendarny założyciel kancelarii i zarazem ojciec Liz okazał się nowym bohaterem ruchu #MeToo. Robert i Michelle Kingowie lubią czasem zagrać liberałom na nosie i pokazać cynizm każdej strony, uwikłanej w polityczną walkę — i to właśnie był jeden z takich momentów.
Kiedy tydzień później do akcji wkroczył Michael Sheen w roli odrażającego konserwatywnego prawnika, luźno opartego na jednym z ludzi Donalda Trumpa, zrobiło się trochę za mało subtelnie jak na nasz gust. I taki właśnie jest ten sezon — czasem trafia w punkt, czasem przesadza czy to z dziwactwami, czy też z waleniem widza po głowie swoim przekazem. Niemniej jednak w całej tej farsie jest sporo prawdy nie tylko o współczesnej Ameryce, ale i reszcie świata.
Rzeczywistość Diane nie jest tak daleka od naszej i "The Good Fight" dobrze to pokazuje. Odlot stał się mainstreamem, nierówności jak były, tak są, a gdzieś w tym wszystkim mamy zwykłych ludzi i ich prywatne walki. Dla jednych, wzorem Littlefingera, "chaos jest drabiną", inni chcą uczynić świat troszeczkę lepszym, a jednych i drugich koniec końców aż tyle nie różni. Dom wariatów zwany "The Good Fght" to częściej satyra na współczesne społeczeństwo niż dramat prawniczy — i właśnie za to tak ten serial lubimy. [Marta Wawrzyn]
5. The OA (nowość na liście)
Dla niektórych jedna z najlepszych produkcji ostatnich lat, dla innych czysty kicz udający coś lepszego, niż jest w rzeczywistości. Fascynująca surrealistyczna zagadka albo pozbawiony jakiegokolwiek sensu bełkot. Porywająca, emocjonalna historia lub zbiór pustych klisz ubranych w najbardziej odlotowe pomysły, jakie przyszły twórcom do głowy. Po którejkolwiek stronie stoicie, nie ulega wątpliwości, że "The OA" to serial, obok którego trudno przejść obojętnie, i jego 2. sezon tylko to potwierdził.
My zaś nie ukrywamy, że choć do niezwykłej produkcji Netfliksa podchodzimy z dużym dystansem, wizja autorstwa Brit Marling i Zala Batmanglija naprawdę nas kupuje. Po części dlatego, że coraz trudniej w telewizji o porządną dawkę czystego szaleństwa, a po części ze względu na rzeczywiście wciągającą historię – o tyle lepszą i dojrzalszą od poprzedniczki, że świadomą swoich wad, nienadymającą się niepotrzebnie, a nawet potrafiącą puścić do nas oko.
Przy tym oczywiście ciągle jedyną w swoim rodzaju, bo przecież osadzona w alternatywnej rzeczywistości historia OA/Prairie/Niny czy próbującego to wszystko rozgryźć detektywa Washingtona (Kingsley Ben-Adir), wciąż podąża sobie tylko znanymi ścieżkami. Może zatem przez chwilę sprawiać wrażenie schematycznej, zrozumiałej i logicznej, ale ten stan rzeczy nie trwa za długo. I dobrze, bo zdecydowanie wolimy ją, gdy pędzi w nieznane bez hamulców, zabierając nas choćby do pewnego nawiedzonego domu albo na spektakl z udziałem ośmiornicy. Bo czemu nie?
Efekt jest taki, że jak nie mieliśmy wobec "The OA" żadnych oczekiwań, tak wsiąkliśmy w to pokręcone widowisko bez reszty. Nie zamierzamy jednak wgłębiać się w próby szczegółowego zrozumienia, co autorzy mieli na myśli, wiedząc, że czasem wyjaśnienia są zbędne. Pewnym rzeczom po prostu lepiej dać się porwać – serial Netfliksa zdecydowanie do nich należy. [Mateusz Piesowicz]
4. You're the Worst (awans z 8. miejsca)
Tak duży awans nie powinien dziwić. Wprawdzie to, co serial Stephena Falka dał nam ostatnio najlepszego, docenić będziemy mogli dopiero w kwietniu, ale w minionych tygodniach poziom trzymał nie tylko finał opowieści o toksycznej miłości Gretchen i Jimmy'ego. Wcześniejsze odcinki też jest za co pochwalić, a twórcy rewelacyjnie opanowali budowanie napięcia przed ostatecznym zamknięciem pięciosezonowej całości.
Marzec zaczęliśmy od jednorazowego powrotu Sunday Funday. Jednorazowego, ale za to jakiego! Akcja podczas nietypowej imprezy pędziła tak, że trudni było nadążyć. A to wszystko nie tylko dla czystej zabawy, ale i uświadomienia bohaterom, jak są dla siebie ważni. Nawet jeśli jeszcze sporo ważnych sprawa powinni przed ślubem przegadać. Potem patrzyliśmy, jak Gretchen jedną decyzją niszczy swoją karierę, by wreszcie przyznać (w parkowej scenie, za która Aya Cash powinna zgarnąć wszystkie nagrody), w jak złym jest stanie psychicznym.
Ostatni marcowy odcinek to z kolei przede wszystkim szokująca rada Edgara, który po zorganizowaniu Jimmy'emu fantastycznego dnia próbował nakłonić przyjaciela do odwołania ślubu. Do tego brak szczerej komunikacji między narzeczonymi i kilka bardzo niepokojących, typowych dla 5. sezonu scen z przyszłości, sugerujących, że love story z "You're the Worst" nie może skończyć się dobrze. Przed finałem widz siedział więc jak na szpilkach, nie wiedząc, co nastąpi. Nic dziwnego, że do podium zabrakło niewiele. [Kamila Czaja]
3. Derry Girls (nowość na liście)
Sami nie wierzymy, że odkryliśmy północnoirlandzki sitcom dopiero niedawno. Ledwo zdążyliśmy pozachwycać się 1. serią "Derry Girls", Channel 4 zaczął emisję kolejnej, która tylko umocniła naszą miłość do serialu Lisy McGee. Przywiązaliśmy się tak, że już myślimy, jak dotrwać do obiecanego 3. sezonu. A póki co oceniamy cztery z sześciu odcinków 2. serii, bo tyle dostaliśmy w marcu.
W minionym miesiącu towarzyszyliśmy niesfornej gromadce z nastolatków z Derry przez niespełna dwie godziny, a tak wiele się wydarzyło. Zdążyliśmy w tym krótkim czasie płakać ze śmiechu przy próbach zbudowania irlandzko-angielskiego porozumienia na międzyszkolnych warsztatach ("Across the Barricade"), przeżyć z bohaterami sitcomu rozczarowanie charyzmatyczną nauczycielką w "Ms De Brún and the Child of Prague", podziwiać, jak szalona ekipa pokonuje wszelkie przeszkody na drodze na koncert Take That (nie lękając się nawet niedźwiedzia polarnego). A potem świetnie się bawiliśmy na weselu i stypie, gdy Erin i spółka dzielnie "wiosłowali", raczyli gości marihuaną i rozważali, czy matka Erin potrafi rzucać klątwy.
Każdy z marcowych odcinków trzymał świetny poziom i przypominał, że "Derry Girls" to jeden z najzabawniejszych seriali – nie boję się tego powiedzieć – dekady. I równocześnie coś więcej niż komedia, bo także inny niż wszystkie obraz codziennego życia podczas konfliktu zbrojnego. A przy tym taka wizja lat 90., w której widzimy czasem własne przeżycia, ale też z dystansu możemy dostrzec niedostatki tego okresu. Jeśli ktoś jeszcze nie nadrobił: seans obowiązkowy! [Kamila Czaja]
2. After Life (nowość na liście)
Cudowna niespodzianka od Netfliksa i Ricky'ego Gervaisa, jednego z największych prowokatorów współczesnej komedii. Twórca oryginalnego "The Office" miał już na koncie kilka niezłych rzeczy, na czele z "Derekiem", ale jeszcze żaden jego serial aż tak nas nie zaskoczył i przede wszystkim — nie poruszył. "After Life" to zapadający w pamięć miks totalnego nihilizmu i cynizmu z rozpaczą i sentymentalizmem.
A wszystko to jest jak najbardziej uzasadnione w sytuacji, w której znajduje się główny bohater tej historii. Tony, grany przez Gervaisa, przez sześć odcinków popada ze skrajności w skrajność, nie mogąc pozbierać się po śmierci żony, która była dla niego całym światem. Teraz nie ma po co żyć i codziennie mówi to głośno i dobitnie, od czasu do czasu dorzucając informację, że ma myśli samobójcze, ale przed podjęciem ostatecznej decyzji powstrzymuje go smutne spojrzenie psa.
To chyba najbardziej autentyczna, poruszająca i brutalnie szczera kreacja, w jakiej kiedykolwiek widzieliśmy Gervaisa. To też Gervais, jakiego znamy i lubimy — sarkastyczny, bezczelny i często rzucający mocniejszym dowcipem (tu coś o Bogu, tam o pedofilii, wiecie, rozumiecie). Połączenie niegrzecznego humoru z totalnym smutkiem sprawia, że "After Life" naprawdę chwyta za serce. Takiego portretu człowieka w żałobie jeszcze nie było. Brytyjski komik mówi rzeczy, których inni boją się pomyśleć, i efekt jest po prostu znakomity. [Marta Wawrzyn]
1. Fleabag (nowość na liście)
Od rodzinnej kolacji z piekła rodem, poprzez sesję terapeutyczną u Fiony Shaw i monolog Kristin Scott Thomas na temat trudów bycia kobietą, aż po pewien bardzo istotny pogrzeb i zakończoną namiętnym pocałunkiem spowiedź. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to się musiało skończyć wygraniem marcowego rankingu, prawda?
My na pewno nie, tym bardziej, że 2. sezonem "Fleabag" zachwycaliśmy się regularnie, co tydzień znajdując mnóstwo powodów, by uznać go za bezwzględnie najlepszą rzecz w telewizji, wyprzedzającą konkurencję o co najmniej kilka długości. Komediodramat autorstwa genialnej Phoebe Waller-Bridge z odcinka na odcinek zaskakiwał nas w inny sposób, jak nie bawiąc do łez, to zmuszając do refleksji z zupełnie innych powodów. Ewentualnie robił to jednocześnie, wzbudzając emocje, jakich ze świecą szukać gdziekolwiek indziej.
Były zatem ostre jak brzytwa komentarze i znaczące uśmiechy Fleabag, jak zawsze z wdziękiem przełamującej czwartą ścianę. Był seksowny ksiądz w osobie fantastycznego Andrew Scotta, była Claire (Sian Clifford) i był Klare (Christian Hillborg), było też małe poronienie, znajoma figurka i całkiem nowy portret. I jeszcze tysiąc innych cudowności, o których moglibyśmy pisać bez końca, nie wiedząc, czym zachwycać się bardziej.
Może więc zostańmy przy tym, że Phoebe Waller-Bridge jeszcze lepiej niż poprzednio operuje dramatem i komedią, w błyskotliwy sposób ukrywając autentyczne i bolesne emocje swojej bohaterki pod toną sarkazmu. Maską, spod której od czasu do czasu wyglądała odrobina szczerości, każąc Fleabag zmierzyć się z tymi uczuciami, od których dotąd panicznie uciekała, na czele z żalem, poczuciem straty, samotnością i zwykłym codziennym strachem. A my mogliśmy się temu nie tylko przyglądać, ale i przeżywać wszystko razem z nią. [Mateusz Piesowicz]