Serialowe hity tygodnia — skrócona edycja świąteczna
Redakcja
21 kwietnia 2019, 22:02
"Gra o tron" (Fot. HBO)
Zwykle w święta nie robimy hitów tygodnia, ale tym razem zmieniliśmy zdanie ze względu na powrót "Gry o tron". Przy okazji doceniamy kilka innych świetnych rzeczy.
Zwykle w święta nie robimy hitów tygodnia, ale tym razem zmieniliśmy zdanie ze względu na powrót "Gry o tron". Przy okazji doceniamy kilka innych świetnych rzeczy.
Hit tygodnia: Obsesja Eve wciąż nas zaskakuje
W tym tygodniu doceniamy 2. odcinek nowego sezonu "Obsesji Eve", czyli "Nice and Neat", w którym Villanelle i Eve wciąż są rozdzielone, ale już na angielskiej ziemi. Jak zwykle to ta pierwsza dostała bardziej szalony wątek — liżąc rany, trafiła do domu rodem z koszmaru i zmuszona była do desperackich działań. Co okazało się jak najbardziej satysfakcjonujące, bo dżentelmen trafił jej się wyjątkowo obrzydliwy. Fakt, zmanipulowała go aż miło, ale ciąg dalszy to już jego sprawka.
Krwawa zemsta to jednak tylko dodatek do czegoś jeszcze lepszego — możliwości zobaczenia ludzkiej strony pięknej zabójczyni. Villanelle jest zraniona (w każdym możliwym sensie), poturbowana i zmuszona walczyć o przeżycie. A jednocześnie pozostaje tą szaloną, uroczą, traktującą cały świat jak własny plac zabaw psychopatką, którą znamy i kochamy. Oczywiście, że po morderstwie wychodzi boso na ulicę przy dźwiękach francuskiej piosenki i oczywiście, że razem z nią na wolność wyrywa się matka ofiary, który był też oprawcą.
Eve tymczasem zostaje ekspertką od kobiecych zabójczyń, dostaje własną ekipę w MI6 i kto wie, może niedługo będzie ją stać na cudowny krem z łożyska świni. Na razie jednak dostała do rozpracowania nie jedną, a dwie morderczynie, z których druga jest niewidoczna — dokładnie tak jak Eve, co ta zauważa w jednej z najlepszych ripost odcinka. Oto prawda o współczesnych społeczeństwach, podana mimochodem w ramach thrillera, który wychodzi daleko poza ramy gatunku.
Nowa showrunnerka, Emerald Fennell, póki świetnie sobie radzi z kontynuowaniem serialu Phoebe Waller-Bridge. To "Obsesja Eve", którą pokochaliśmy rok temu i której prawdopodobnie powiększenie świata nie zaszkodzi — choć oczywiście wciąż tu jesteśmy dla Eve i Villanelle. [Marta Wawrzyn]
Hit tygodnia: Gra o tron rozpoczyna ostatni rozdział
Czy długo wyczekiwana premiera ostatniego sezonu "Gry o tron" spełniła oczekiwania? Ktoś powie, że nie do końca, bo ani nie było w niej żadnego dużego starcia, ani życia nie stracił nikt z ważnych bohaterów. Takie podejście byłoby jednak dużym błędem, bo odcinek zatytułowany po prostu "Winterfell" przyniósł mnóstwo ważnych spotkań i sporo informacji, będąc świetnym wprowadzeniem do dalszych wydarzeń. Przede wszystkim jednak przypomniał nam, jak bardzo tęskniliśmy za Westeros.
Uświadomiliśmy to sobie już w pierwszych sekundach, gdy tylko w głośnikach wybrzmiała znajoma muzyka, a na ekranie pojawiła się nowa czołówka. Potem natomiast wystarczyła chwila, byśmy na powrót zatopili się w znajomym świecie, ciesząc się przy tym jak ze spotkania z dawno niewidzianym przyjacielem. O ile jednak nam widok każdej postaci z osobna sprawiał czystą radość, sami bohaterowie mieli już nieco inne nastroje. I to niekoniecznie ze względu na nadciągające z północy zagrożenie – raczej z powodu gości z południa.
A właściwie jednego gościa, który do Winterfell wkroczył z potężną armią i dwoma smokami. No dobrze, miała też Daenerys wokół siebie znajome twarze, na czele z Jonem Snowem, ale kto by się nim przejmował, gdy nad głowami latały potężne gady? Pierwsze wrażenie zrobiła więc Matka Smoków odpowiednie, ale to akurat było proste zadanie. Schody zaczęły się potem, gdy na pierwszy plan wyszła polityka, a wraz z nią sprzeczne interesy, wzajemne zależności i niezbyt dobrze ukrywana niechęć.
Ale oczywiście nie wszystkie spotkania wypadły tak, jak to Daenerys z Sansą, i już choćby Arya z Jonem nie mogli odmówić sobie szczerego wpadnięcia w ramiona. Trudno było się w tym i kilku innych momentach nie wzruszyć, zwłaszcza że twórcy umiejętnie grali nostalgicznymi nutami (tylko sprawdźcie, ile w tym odcinku znalazło się odniesień do pilota), fundując nam bardzo sympatyczną ciszę przed burzą.
Bo chyba nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że względny spokój panujący w premierowym odcinku to stan przejściowy. Cieszcie się więc beztroskim lataniem na smokach póki możecie, bo lada moment w grę zaczną znacznie poważniejsze kwestie – począwszy od tajemnicy pochodzenia pewnego bękarta, poprzez Nocnego Króla na razie zostawiającego na swojej drodze tajemnicze znaki i przerażające dzieci, aż po Cersei, układającej sobie tylko znane plany, gdy pozostali są zajęci czymś innym. Tęskniliśmy i już nie możemy się doczekać na więcej! [Mateusz Piesowicz]
Hit tygodnia: Wielkanocne Better Things
"Better Things" dawno mnie tak nie poruszyło. Chociaż 3. sezon ogólnie jest udany, to zostają ze mną raczej pojedyncze sceny niż całe opowieści z danego tygodnia. "Easter" podobało mi się jednak w obu wątkach odcinka, delikatnie ze sobą splecionych. A wielkanocny klimat, tak bardzo "na czasie", jeszcze poprawił świetne wrażenie.
Ofiarność Sam, wspierającej Max w poszukiwaniach artystycznych i zgadzającej się na zorganizowanie sesji w podejrzanym hotelu na godziny, zasługuje na docenienie, ale trudno liczyć na nie ze strony rozpieszczanych córek. Pochwała przyjdzie jednak z nieoczekiwanej strony, chociaż Sam może nigdy się nie dowie o emocjonalnym monologu swojego brata. Marion, często spychany w serialu do roli przeszkody, tym razem pięknie wyjaśnia Duke, że powinna cieszyć się, że ma taką matkę.
On i Sam nie mieli i nie mają łatwo ze swoją. Phil, coraz starsza i coraz mniej świadoma, bywa okrutna, a znaczny egocentryzm najwyraźniej i dawniej nie pozwalał jej na zaangażowanie się w życie dzieci. Publiczna konfrontacja z synem jest aż trudna do oglądania. A i wcześniejsze zachowanie podczas szukania wielkanocnych jajek, chociaż momentami może bawić niczym slapstickowa komedia, stanowi niepokojący objaw.
"Better Things" nie byłoby jednak tak świetnym serialem, gdyby poprzestało na jednowymiarowym obrazie Phil. Dostajemy w "Easter" bardzo ciekawą rozmową o tym, co w danym wieku znaczy małżeństwo, a potem konfrontujemy teorię Phil z praktyką, kiedy najstarsza z bohaterek musi zmierzyć się z niechętnymi spojrzeniami rodziny żonatego kochanka.
Scena, w której po ostrej kłótni z Marionem Phil towarzyszy cierpiącej na chorobę Alzheimera żonie Waltera w oglądaniu "Parady wielkanocnej", to geniusz "Better Things" w pigułce. Niejednoznaczna sytuacja, w której trzeba jakoś się odnaleźć. Empatia i egoizm. Świąteczne atmosfera przykrywająca przeczucie kresu. Wielkanocny majstersztyk. [Kamila Czaja]
Hit tygodnia: Star Trek: Discovery kończy sezon w wybuchowym stylu
Gdybyście powiedzieli mi na początku 2. sezonu "Star Trek: Discovery", że ten zakończy się godzinnym fajerwerkiem w postaci wielkiej bitwy połączonych sił dwóch okrętów Federacji ze sztuczną inteligencją zwaną Kontrolą, to pewnie bym nie uwierzył. Ścieżki obrane przez twórców na przestrzeni ostatnich tygodni były jednak na tyle nieoczywiste (to dość łagodne określenie), że to, co początkowo szykowało się na niezwykłą przygodę, zamieniło się w kolejną próbę ratowania galaktyki przed zagładą. Cóż, taki już chyba los załogi Discovery.
Narzekać jednak na to nie zamierzamy, woląc się cieszyć z tego, co mamy. A mamy zakończenie sezonu w iście spektakularnym stylu, tak upakowane różnego rodzaju atrakcjami, że można wśród nich dowolnie przebierać. Oprócz wspomnianej bitwy i jej kilku zwrotów akcji mieliśmy przecież również wykonującą kolejną misję niemożliwą Michael, rozwiązanie zagadki czerwonych sygnałów, emocjonalne pożegnanie i wreszcie mieliśmy też zakończenie, które może nam odmienić cały serial.
Ten pozbył się bowiem wreszcie ciążącego nad nim od samego początku brzemienia, czyli bardzo bliskich związków z klasycznym "Star Trekiem". Zrobił to zresztą całkiem śmiałym posunięciem, wysyłając swoich bohaterów kilkaset lat w przyszłość i wyjaśniając w ten sposób ich brak we wcześniej znanym uniwersum. Jak się nad tym zastanowić, to jedno z naprawdę niewielu sensownych wytłumaczeń, więc cieszy, że twórcy zdołali na nie wpaść – teraz tylko trzymamy kciuki, by się go trzymali i nie próbowali odwracać kota ogonem.
Tym bardziej, że potencjał tkwi w "Star Trek: Discovery" naprawdę duży, zwłaszcza gdy wyobraźnia twórców nie musi być już w żaden sposób ograniczana przez usilne dopasowywanie się do kanonu. Finał pokazał, że są w tym serialu świetnie napisane postaci, są prawdziwe emocje i możliwości, by zamienić to wszystko w coś jeszcze lepszego niż świetną do oglądania rozwałkę. Czekamy zatem na efekty, na razie czerpiąc mnóstwo satysfakcji z tego zakończenia. [Mateusz Piesowicz]
Hit tygodnia: Ramy oferuje świeżą perspektywę
Nowy serial Hulu to bardzo miła niespodzianka, zwłaszcza że ostatnio mamy raczej do czynienia z kasowaniem małych komediodramatów poruszających ważne tematy i pokazujących je z perspektywy mniejszości. W tym wypadku towarzyszymy Ramy'emu, młodemu muzułmaninowi egipskiego pochodzenia, który próbuje jakoś poukładać sobie życie.
Zadanie nie jest łatwe, bo Ramy okazuje się zbyt religijny na typowego beztroskiego millenialsa w Ameryce, ale ma za mało silnej woli, żeby wytrwać we wszystkich regułach islamu. Pogubiony między wiarą i grzechem, Stanami Zjednoczonymi i Egiptem oraz różnymi kandydatkami na dziewczynę desperacko szuka jakichś drogowskazów.
Najciekawsze w "Ramym" są jednak nie zmagania tytułowego bohatera, a głosy innych postaci. Matka i siostra Ramy'ego mają własne odcinki, w których sytuacja dwóch pokoleń kobiet z muzułmańskich rodzin na imigracji pokazano z empatią, złożonym przekazem i techniczną maestrią (tu choćby kompozycja kadrów podkreślająca samotność Maysy).
Do tego dodać należy Steve'a, wykraczającego poza stereotyp niepełnosprawnego przyjaciela Ramy'ego, a także rewelacyjny odcinek o dniu zamachu na World Trade Center. Niszowy, pouczający i angażujący widza serial. Może nie zawsze równy, ale w najlepszych momentach naprawdę rewelacyjny. Oby powstał 2. sezon. [Kamila Czaja]