"True Blood": Tak się robi naprawdę dobre złe rzeczy
Anna Malarska
25 czerwca 2011, 16:02
"True Blood" to prawdziwy fenomen. Serial, któremu w ciągu trzech lat emisji oglądalność urosła ponad trzykrotnie. Co takiego jego bohaterowie w sobie mają, że ciągle chcemy ich bardziej i bardziej?
"True Blood" to prawdziwy fenomen. Serial, któremu w ciągu trzech lat emisji oglądalność urosła ponad trzykrotnie. Co takiego jego bohaterowie w sobie mają, że ciągle chcemy ich bardziej i bardziej?
Nie zawsze widzowie kochali "True Blood". Pierwszy odcinek produkcji we wrześniu 2008 roku obejrzało zaledwie 1,44 mln amerykańskich widzów. Oglądalność systematycznie rosła, by w finale 3. serii dojść do 5,38 mln. To niesamowity wynik jak na serial o blondynce z Luizjany. Zwłaszcza że emituje go HBO, która jest płatną stacją.
Ale Allan Ball, twórca serialu, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Sezon 4., który rusza w niedzielę 26 czerwca, może pobić wszelkie rekordy. Zwłaszcza jeśli nie zabraknie dwóch rzeczy, z których słynie małe Bon Temps w Luizjanie: seksu i krwi. Na pytanie, co przyciąga ludzi do "True Blood", można by odpowiadać długo i skomplikowanie. Piękne kobiety, znakomita gra aktorska, ciekawe realia.
Ale prawda jest znacznie prostsza i zawiera się ona w tekście piosenki Jace'a Everetta "Bad Things". Na początku każdego odcinka słuchamy, że "zanim noc się skończy, chcę robić z tobą złe rzeczy", a przed oczami migają nam sceny z amerykańskiego Południa: trochę folkloru lokalnego, trochę religijnego szaleństwa, trochę striptizu.
W samym serialu nie ma tam zbyt wiele scen erotycznych, których akcja działaby się w łóżku. Może to zbyt mainstreamowe jak na tak oryginalną produkcję. Ale to nie znaczy, że twórcy serialu byli kreatywni. Nie, oni poszli w dość utarty schemat: weź ładnych aktorów, dodaj to tego wampiry, osadź wszystko na Południu USA i co jakiś czas wrzucaj jakieś inne nadnaturalne stworzenia rodem z klechd domowych. I pod żadnym pozorem nie zapomnij o dużej ilości scen seksu. W różnych kombinacjach.
No bo kto nie lubi popatrzeć na pięknych ludzi, którzy uprawiają pełen pasji seks? W piwnicy, na zakrwawionym łóżku, w rozwalonym pokoju po walce, pod prysznicem, w przyczepie kempingowej, na haju, na trzeźwo. Wszelkie kombinacje dopuszczone. Często bez zobowiązań, jak im się tylko żywnie podoba. No i jeszcze te seksowne wampiry, które kąsają w chwilach uniesienia, urozmaicając życie erotyczne bohaterów serialu.
Tytułowa krew podawana w końskich dawkach to kolejny element przyciągający widzów. Mimo że wampiry piją syntetyczną Tru Blood, nie porzuciły dawnych przyzwyczajeń i chętnie żywią się ludźmi. Albo je mordują, albo im za to płacą, albo się z nimi wiążą. Proces odżywiania się wampirów w "True Blood" ma widza kręcić i podniecać. I trudno, żeby było inaczej, kiedy wampir wygląda tak jak Stephen Moyer albo Alexander Skarsgard (kolejność przypadkowa), a pod nim wije się naga Anna Paquin.
Twórcy serialu tylko raz przegięli do tego stopnia, że cała Ameryka, i ta purytańska, i ta nowoczesna, protestowała przez kilka tygodni. Mam na myśli scenę z 3. odcinka 3. sezonu, w której podczas wściekłego seksu Bill wykręca głowę Loreny o 180 stopni.
Dla telewizji HBO pakowanie seksu do seriali, tak że aż uszami i bokami wychodzi, stało się przepisem na kasowe produkcje. Ale świadomość ta raczej nas nie zniechęci do oglądania przystojnych facetów i ładnych dziewczyn, którzy robią to, co ludzie najbardziej robić lubią. Poza tym któż z nas nie chciałby robić z bohaterami "True Blood" rzeczy tak złych, że aż dobrych.