Nasz top 10: Najlepsze seriale kwietnia 2019 roku
Redakcja
11 maja 2019, 22:02
"Obsesja Eve" (Fot. BBC America)
To miał być miesiąc "Gry o tron", ale już po trzech odcinkach sprawa zrobiła się bardziej skomplikowana. W naszym top 10 doceniamy m.in. "Obsesję Eve", "Barry'ego", "Gentleman Jack" i "Naszą planetę".
To miał być miesiąc "Gry o tron", ale już po trzech odcinkach sprawa zrobiła się bardziej skomplikowana. W naszym top 10 doceniamy m.in. "Obsesję Eve", "Barry'ego", "Gentleman Jack" i "Naszą planetę".
10. Better Things (spadek z 8. miejsca)
Lekki spadek to efekt głównie silnej konkurencji w kwietniu, ale już fakt, że "Better Things" ostatnio zajmuje raczej pozycje w drugiej połowie rankingu, jest wynikiem nierówności 3. sezonu. Zdarzają się odcinki, które wychodzą dobrze, ale szybko nam wypadają z pamięci, a są i takie, które na pewno zostaną z nami na dłużej. Niby w kwietniu serial miał trzy razy hit tygodnia, a jednak nie możemy z pełnym przekonaniem zachwycać się tak jak w 2017 roku.
Może to dla "Better Things" nieco krzywdzące, skoro Pamela Adlon konsekwentnie realizuje swoją wizję, nieco tylko przenosząc tym razem akcent z życia rodzinnego na to, kim jest Sam, gdy nie musi zajmować się wszystkimi wokół. Mój ulubiony odcinek kwietnia, "The Unknown", dowodziłby, że ta bohaterka też do końca nie wie, kim naprawdę jest, uciekając przed szansą z Mer na rzecz nijakiej relacji z Davidem (Matthew Broderick).
Warto docenić też odcinek wielkanocny, w którym dobrze sprawdziły się dwie luźno powiązane ze sobą części. Zwłaszcza ta, która dała nam szansę lepiej poznać Phil. Było w kwietniu naprawdę sporo przełomowych wydarzeń w życiu wszystkich kobiet z rodziny Fox, nawet jeśli jakoś trudno mi zaliczyć do ważnych historii perypetie z odcinka "Toilet". W tym sezonie "Better Things" albo trafia do nas genialnie, albo przechodzi trochę obok. Miejmy nadzieję, że majowe zwieńczenie serii znajdzie się w pierwszej z tych kategorii. [Kamila Czaja]
9. Derry Girls (spadek z 3. miejsca)
Duży spadek sugerowałby, że trochę przestaliśmy się zachwycać przygodami niesfornych licealistów z Irlandii Północnej. Absolutnie nie! Po prostu to był tak angażujący i wypchany po brzegi serialowy miesiąc, że "Derry Girls" musiało zejść na dalszy plan wobec wielkich powrotów i pożegnań, w tym pożegnań na zawsze. Tymczasem dziewczyny z Derry, w tym James, jeszcze do nas kiedyś wrócą.
W kwietniu mieliśmy fenomenalne "The Prom", po którym chyba niejeden widz (ja też!) zaczął myśleć o Erin i Jamesie jako potencjalnej parze. A do tego "Carrie" i "Zombie" w jednej scenie, ujmujący dziadek Joe na nastoletnim balu i wielkie przemieszanie małego licealnych konfliktów ze wzruszającą informacją o zawieszeniu tego wielkiego, politycznego.
Finał natomiast początkowo wydawał się na tym tle zaskakująco lekki , gdy wszyscy zabawnie przeżywali wizytę Billa Clintona w Derry. Jednak Lisie McGee należy zawsze zaufać, bo okazało się, że "The President" to już w tytule zmyłka. Tak naprawdę mieliśmy tu wielki przełom, gdy James zamiast powrotu do Anglii wybrał swoją fantastycznie niepoukładaną paczkę. I wszyscy przypomnieliśmy sobie, że przecież bycie Dery Girl" to stan umysłu. Bardzo nam bliski. [Kamila Czaja]
8. Nasza planeta (nowość na liście)
Jedyny serial dokumentalny w tym zestawieniu nie jest tylko obrazem o pięknie przyrody, jakich było wcześniej bardzo wiele. To przede wszystkim ostrzeżenie, że jeśli nie nastąpi dramatyczna i jednoznaczna zmiana podejścia ludzi do natury, to w przeciągu kilkudziesięciu lat nie będzie już można produkować takich filmów, bo ich bohaterowie zwyczajnie wyginą. Zmagania natury z niszczycielskim podejściem człowieka są głównym wątkiem "Naszej planety".
Narracja legendarnego Davida Attenborough (w polskiej wersji równie legendarna Krystyna Czubówna) nigdy nie jest jednak nachalna w sensie ideologicznym. Jest subtelnie, ale jednocześnie niezwykle wymownie. Serial wpisuje się w modny teraz trend, ale bez politycznej agitacji.
"Nasza planeta" to nie jest typowy serial dokumentalny. Osiem odcinków wyprodukowanych przez Netfliksa pokazuje osiem środowisk naturalnych, ale nie jest to statyczny obrazek. Wręcz przeciwnie, nie brakuje tu prawdziwego dramatyzmu. To może wydawać się dziwne, ale zaczynamy przywiązywać się do losów pokazywanych organizmów trochę tak, jak przywiązujemy się do postaci ludzkich. Czy przeżyją? Czy unikną drapieżników? Czy zdobędą pożywienie? Czy będą potrafiły zapewnić przetrwanie swojego gatunku? Niezależnie od tego, czy oglądamy orki, rekiny, orangutany, iguany, kolorowe ptaki w dżungli czy nawet rośliny, nie sposób oderwać się od ekranu.
To zasługa sposobu narracji. Co chwilę zadajemy sobie pytanie: "ale jak oni to nakręcili?". Większość scen zapiera po prostu dech. Wzmocnione odpowiednią muzyką — czasami monumentalną, czasami bardziej frywolną, jak podczas tańca godowego ptaków w dżungli. Zawsze dobrze dobraną. Esencją są jednak zdjęcia, które mimo nasycenia serialami o tej tematyce pokazują wydarzenia — jak pościgi za zwierzyną — z nowej perspektywy.
Rozmach tego projektu przejdzie do historii. "Nasza planeta" może też wpłynąć na to, jak młodsze pokolenia — korzystające bardziej z Netfliksa niż ze zwykłej telewizji — będą odbierać znaczenie troski o środowisko naturalne. [Michał Kolanko]
7. Gentleman Jack (nowość na liście)
"Gentlamen Jack" dość wysoką pozycję od razu po pierwszych odcinkach zawdzięcza przede wszystkim drugiemu z nich, "I Just Went There to Study Anatomy", bo tu serial znalazł już naprawdę świetny rytm. Ale już nieco nierówny pilot zaintrygował nas wystarczająco, byśmy zarezerwowali sobie w napiętych serialowych grafikach miejsce na najbliższe tygodnie.
Duża część sukcesu wynika z fantastycznego doboru historycznej bohaterki na dzisiejsze czasy. Anne Lister, świetnie zagrana przez Suranne Jones, to XIX-wieczna właścicielka ziemska szukająca żony. Czyli niby wszystko jak w klasycznych ekranizacjach wiktoriańskiej prozy, tyle że z kobietą w roli głównej.
I chociaż takim tematem "Gentleman Jack" mógłby być ponurym dramatem o uprzedzeniach i ograniczeniach, z jakimi walczyć musi Anne, gdy próbuje rozkochać w sobie młodszą i znacznie mniej doświadczoną Ann Walker (Sophie Rundle) i wygrać w biznesowych intrygach z lokalnymi rywalami, to twórczyni serialu, Sally Wainwright, idzie inną drogą.
Owszem, mamy tu wątki konwenansów, w które Anne nie chce się wpisać, za co spotyka ją obmowa, ale w "Gentleman Jack" jest też masa humoru, zarówno tego wynikającego ze zróżnicowania bohaterów i zabawy typowymi dla portretowanych czasów modelami postaci, jaki ze świetnych, błyskotliwych dialogów. A całość została przepięknie nakręcona i zagrana. "Gentleman Jack" sprawia, że każda godzina spędzona z tym oryginalnym serialem mija błyskawicznie. [Kamila Czaja]
6. You're the Worst (spadek z 4. miejsca)
Zaledwie jeden kwietniowy odcinek na początku kwietnia i niewielki tylko spadek mimo bardzo ciekawego serialowo miesiąca? Tak, bo "Pancakes" to wyjątkowa odsłona opowieści Stephena Falka. Po pierwsze, ostatnia. Po drugie, rewelacyjna.
Nie było łatwo wymyślić satysfakcjonujący finał "You're the Worst", bo chyba nawet najwierniejsi widzowie mieli prawo czuć się rozdarci. Po tylu latach kibicowania Gretchen i Jimmy'emu z jednej strony trudno życzyć im rozstania, wszak uwielbialiśmy ich razem. Z drugiej strony – romantyczne i sentymentalne zakończenie zaprzeczałoby całej idei serialu, łamiącego konwencje i wyróżniającego się właśnie byciem komedią antyromantyczną.
"Pancakes" to jednak rzadki przykład, jak zjeść ciastko i mieć ciastko. Czy raczej naleśnik. Para zostaje razem, ale nie bierze przygotowanego przez cały sezon ślubu. Nie jest też całkiem słodko, skoro dowiadujemy się, że przyjaźń Jimmy'ego i Edgara na całe lata uległa zniszczeniu. A równocześnie Edgar uwolnił się przecież od toksycznej relacji i świetnie sobie radzi.
Dużo w tym finale niejednoznacznych decyzji, łącznie z taką, by być razem, ale codziennie weryfikować, czy aby na pewno nadal się tego związku chce. To w sumie idealnie romantyczny, ale i idealnie niesztampowy wybór, w sam raz dla takiej pary jak Jimmy i Gretchen. A przy tym perfekcyjne zamknięcie pięciu sezonów jednej z najlepszych komedii ostatnich lat. [Kamila Czaja]
5. Veep (powrót na listę)
Komedia HBO wróciła po dłuższej niż zwykle przerwie, z miejsca przypominając nam, że drugiego takiego serialu nie ma, a solidna dawka cynicznego humoru co tydzień to najlepsza recepta na szaloną codzienność. Rzeczywistość prześcignąć jest wprawdzie coraz trudniej, ale jeśli ktoś ma dać radę, to właśnie Selina Meyer i jej niekompetentna ekipa.
W finałowym sezonie dostali ku temu świetną okazję, po raz kolejny stając do wyścigu o prezydenturę i znów mogąc się wykazać brakiem jakichkolwiek granic. Oprócz popisów pierwszorzędnej głupoty w wykonaniu tłumu znajomych bohaterów zobaczyliśmy więc również ostrą satyrę nieoszczędzającą nikogo i niczego, a przy tym świetnie punktującą absurdy amerykańskiej polityki. Świata, w którym Selina czuje się jak ryba w wodzie, mając taki bagaż doświadczeń, że nie dziwi jej już absolutnie nic.
I przed niczym się też nie cofa, ani upokarzaniem się na wszelkie sposoby, ani nawet współpracą z obcym mocarstwem w celu wygrania wyborów. Choć trzeba przyznać, że pomoc ze strony Chin nawet jej wydaje się błędem, więc tylko czekać, co złego z tego wyniknie. Cóż, ostatecznie na pewno nie wypadnie gorzej niż Jonah, czyż nie? Ten przecież dorobił się własnej wersji #MeToo, a to tylko pierwsza z brzegu wpadka. Przegrać z takim idiotą, to chyba jednak niemożliwe, co?
Ale zostawmy czytelne aluzje do prawdziwego świata i po prostu cieszmy się powrotem, który w pełni zasłużenie od razu wylądował wysoko na naszej liście. Twórcy "Veepa" trafili w moment, gdy wyśmiewanie polityki musi być przerysowane do granic możliwości i wykorzystują go idealnie – aż szkoda, że już za moment koniec. [Mateusz Piesowicz]
4. Gra o tron (powrót na listę)
Nie jesteśmy pewni, czy po fabularnych bzdurkach, jakie "Gra o tron" zaserwowała nam w najnowszym odcinku, to nie jest już pożegnanie z naszym top 10. Ale po odcinkach kwietniowych, czyli "Winterfell", "A Knight of the Seven Kingdoms", a nawet "The Long Night", byliśmy jeszcze pełni nadziei, że to może być niezły finałowy sezon.
Zapamiętamy świetne nawiązania do pilota w premierze 8. serii, scenę kominkową i pasowanie Brienne na rycerza w 2. odcinku i tych kilka momentów, kiedy bitwa o Winterfell podniosła nam ciśnienie w dobrym sensie. Było w tych odcinkach sporo emocji, fajnych pożegnań i powitań, dwójkowych scen bohaterów (Sansa i Tyrion, Jaime i Tyrion, Ogar i Arya, Jaime i Brienne etc.) i dobrze budowane napięcie przez bitwą rozstrzygającą losy świata.
Nawet jeżeli ten sezon czeka już tylko droga w dół, w jego pierwszej połowie nie brakuje scen, do których będziemy chcieli kiedyś powrócić. [Marta Wawrzyn]
3. Obsesja Eve (powrót na listę)
Kolejny powrót i kolejny raz możemy się tylko zachwycać. W tym przypadku tym bardziej, że choć "Obsesja Eve" zmieniła showrunnerkę, jakość serialu bynajmniej na tym nie ucierpiała. Przeciwnie, to wciąż ta sama pokręcona zabawa w kotka i myszkę, którą pokochaliśmy poprzednio, tym razem po prostu jeszcze bardziej skomplikowana.
A to dlatego, że po dramatycznym zakończeniu poprzedniego sezonu trzeba było dokonać pewnych przetasowań. Na początku sezonu Eve i Villanelle na swój sposób lizały zatem rany po ostatniej konfrontacji, wciąż nie mogąc przestać o sobie myśleć, tymczasem w grę wmieszała się zupełnie nowa zabójczyni, znów wszystko gmatwając. Rozstrzygnąć, kto ściga, a kto jest ściganym nadal więc nie sposób, ale przecież nie będziemy na to narzekać.
Zwłaszcza że dzięki temu dostajemy absolutnie niezapomniane wrażenia, takie jak choćby zabójstwo ze współczucia w szpitalu, walkę o przetrwanie w domu rodem z koszmaru czy pełne napięcia "prawie spotkanie" w szkole. I gdy już wydaje się, że sprawy w końcu muszą się nieco uspokoić, jako wisienka na torcie pojawia się morderstwo na pokaz zainspirowane nuuuudną wizytą w amsterdamskim muzeum. Drodzy twórcy, skąd wy bierzecie te pomysły? I co jeszcze bardziej niezrozumiałe, jak udaje wam się ciągle sprawiać, że jesteśmy tymi bohaterkami tak bardzo zafascynowani? [Mateusz Piesowicz]
2. Barry (powrót na listę)
Choć konkurencję ma ogromną, Barry zaczyna nam coraz wyraźniej wyglądać na najtragiczniejszą postać we współczesnej telewizji. Morderca, który obiecał sobie, że po zabójstwie Janice ostatecznie kończy z dotychczasową profesją, wprawdzie ciągle jeszcze trwa w tym postanowieniu, ale przychodzi mu to z ogromnym trudem. Nie, absolutnie nie dlatego, że chciałby je złamać. Wręcz przeciwnie.
To po prostu okoliczności są wyjątkowo niesprzyjające, nieustannie wystawiając naszego bohatera na próbę i konfrontując go z nierozwiązywalnymi dylematami, tak dalekimi od czerni i bieli, jak to tylko możliwe. A przy okazji jeszcze zmuszając do rozpamiętywania wojennej przeszłości i nie pozwalając się zbyt długo cieszyć chwilami spokoju. Tak, te również w "Barrym" występują, gdzieś pomiędzy jednym pokręconym emocjonalnie (i nie tylko) wątkiem, a drugim zwariowanym twistem.
I gdy już wydaje się, że doszliśmy wraz z tytułowym bohaterem do ściany, od której można się tylko odbić, wracając do dawnego życia, serial znów nas zaskoczył, wkraczając na obszar czystego szaleństwa. Jeszcze większego niż dotychczas, bo kompletnie oderwanego od rzeczywistości. Zapomnijcie o NoHo Hanku i jego problemach z konkurencją, rozpaczy Gene'a czy koszmarze Sally – wszystko bladło w porównaniu ze spotkaniem niejakiego Ronny'ego i jego córki z piekła rodem.
Czy twórcy nie przekroczyli wówczas granicy absurdu, której przekraczać nie powinni? Na to odpowiedzieć miała dopiero przyszłość. W tym momencie wiedzieliśmy tylko tyle, że "Barry" znów zostawił nas w niemym szoku, tym razem jednak z zupełnie innych powodów. Mieszając czystą adrenalinę z krwawą groteską i żywiołowym slapstickiem, Bill Hader i reszta wznieśli się na wyżyny, udowadniając, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. I szkoda tylko biednego Barry'ego, który wprawdzie ma mnóstwo na sumieniu, ale czy nie nacierpiał się już na wszystkie możliwe sposoby? [Mateusz Piesowicz]
1. Fleabag (utrzymana pozycja lidera)
Na szczycie zestawienia mamy powtórkę z zeszłego miesiąca, którą jednak warto docenić tym bardziej, że teraz braliśmy pod uwagę tylko dwa odcinki. Ale co to były za odcinki! Dość powiedzieć, że doskonały pod każdym względem drugi sezon "Fleabag" z tygodnia na tydzień przebijał sam siebie, na koniec musząc praktycznie sięgnąć ideału i czyniąc to w absolutnie perfekcyjny sposób.
Bo na koniec naszego zdecydowanie zbyt krótkiego spotkania z tytułową bohaterką Phoebe Waller-Bridge nie poszła w hollywodzki happy end, stawiając na znacznie bardziej tu pasujące słodko-gorzkie pożegnanie. A wcale nie musiało tak być, bo jeszcze moment przed finałem Fleabag dopięła przecież swego, zmuszając wreszcie nieugiętego duchownego (Andrew Scott) do złamania celibatu, a nam sugerując, że wszystko zmierza we właściwym kierunku.
I może rzeczywiście tak było, choć na pewno nie w sposób, którego moglibyśmy się spodziewać. Bo o ile niektóre sprawy przybrały przewidywalny obrót (jak w przypadku Claire, która odrzuciła toksycznego męża, wybierając szczęście u boku Fina zachwyconego jej nową fryzurą), o tyle zerwania za pomocą pełnego pasji kazania o miłości wygłoszonego podczas ślubu twojego ojca z matką chrzestną, już raczej nie dało się przewidzieć.
Seksowny ksiądz dokonał zatem niekorzystnego z punktu widzenia Fleabag wyboru, stawiając ostatecznie na związek z Bogiem, co jednak nie do końca jest powodem do rozpaczy. Jasne, kilka łez jest w pełni uzasadnionych, tym bardziej, że nasza bohaterka zrzuciła w końcu grubą zasłonę sarkazmu, która oddzielała ją od szczerych emocji. Sęk w tym, że nie muszą one wcale być złe.
Gorzkie, smutne, rozczarowujące – to jak najbardziej. Ale nie złe, bo gdzieś zza nich wyłonił się skierowany bezpośrednio do nas uśmiech. Jeszcze jedno, ostatnie przełamanie czwartej ściany, pokazujące, że Fleabag już nas nie potrzebuje. Po wszystkim, co przeszła, odnalazła wreszcie w sobie siłę, by odrzucić tarczę broniącą ją przed uczuciami i śmiało ruszyć przed siebie. Szkoda, że nie możemy popatrzyć, jak jej pójdzie, ale też nie mamy żadnych wątpliwości – na pewno sobie poradzi. [Mateusz Piesowicz]