"The Rain" wraca i popełnia te same błędy co ostatnio — recenzja 2. sezonu
Marta Wawrzyn
16 maja 2019, 17:03
"The Rain" (Fot. Netflix)
"The Rain" pojawił się rok temu i rozczarował tych, którzy oczekiwali postapokalipsy pełną parą. W 2. sezonie duński serial nie zmienił się i oferuje jeszcze więcej popcornowych bzdurek.
"The Rain" pojawił się rok temu i rozczarował tych, którzy oczekiwali postapokalipsy pełną parą. W 2. sezonie duński serial nie zmienił się i oferuje jeszcze więcej popcornowych bzdurek.
Rok temu, po obejrzeniu trzech pierwszych odcinków, prawdopodobnie wystawiłam "The Rain" lepszą ocenę, niż zasługiwał. Miały z tym związek świetne rozmowy z obsadą, to, że twórcy okazali się fanami "Pozostawionych" i że każdy, dosłownie każdy z ekipy duńskiego serialu miał do powiedzenia sporo ciekawych rzeczy o jego kulisach. Po zapoznaniu się z całym sezonem dołączyłam do grona rozczarowanych i pozwólcie, że już tam pozostanę.
Pierwsze cztery odcinki 2. sezonu "The Rain", które miałam okazję zobaczyć, udowadniają, że ta przemiła ekipa popełnia te same błędy co rok temu, dodatkowo wcielając w życie główną zasadę hollywoodzkiego sequela: więcej, bardziej, szybciej i oczywiście też głupiej. W świecie, gdzie kropla deszczu może oznaczać śmierć, główni bohaterowie zachowują się tak samo nonszalancko jak poprzednio, a lista fabularnych absurdów z każdym odcinkiem rośnie.
The Rain sezon 2 — jeszcze więcej bzdurek
2. sezon zaczyna się od dotarcia naszej grupki do nowej miejscówki, oczywiście po przechytrzeniu całej armii bezlitosnych przeciwników. Uciekając ze strefy, którą kontroluje Apollon, dzieciaki trafiają do dobrze zaopatrzonej tajnej bazy (wszystko jest, nawet testy ciążowe!), gdzie młodzi naukowcy próbują rozgryźć wirusa i stworzyć szczepionkę. Grono głównych bohaterów na chwilę się powiększa, m.in. o chłopaka i dziewczynę, którzy mają podobną historię co Rasmus (Lucas Lynggaard Tønnesen) i Simone (Alba August).
Scenarzystom bardzo się jednak dokądś spieszy, w związku z czym zamiast rozwijania postaci i pogłębiania istniejących wątków mamy dziesiątki fabularnych głupotek, wynikających z irracjonalnych decyzji podejmowanych przez bohaterów. Jakim cudem oni wciąż żyją, naprawdę trudno powiedzieć (głupi ma szczęście?), ale coraz trudniej nie przewracać oczami, widząc, jak bardzo są odporni na uczenie się.
W centrum uwagi pozostaje Rasmus, najbardziej udręczony nastolatek świata i chodząca broń biologiczna w jednym. Torturowany igłami chłopak zamienia się w istną parodię komiksowego mutanta, pozostając przy tym dzieciakiem, który marzy o tym, żeby móc pocałować dziewczynę i jej nie zabić. Można by to zrozumieć, a nawet współczuć, gdyby serialowe wydarzenia nie toczyły się w coraz bardziej kuriozalnym kierunku.
The Rain sezon 2 — teen drama po duńsku
To przynajmniej po części efekt tego, jakie założenie obrali twórcy — pokazujemy ludzi z krwi i kości, nie agentów mających survival w małym palcu. Ich decyzje bywają głupie i nieracjonalne, a oni sami irytujący, bo tak to jest, kiedy masz kilkanaście lat i świat nie chce układać się po twojej myśli. Nie da się z tym założeniem kłócić, a do bohaterów mimo wszystko wciąż mam słabość, bo nie są plastikowi jak ci z amerykańskich seriali. Młodzi duńscy aktorzy stworzyli fajną zgraję, a scenarzyści nadali każdemu z nich indywidualnego rysu. I w porządku.
Problem polega na tym, że w 2. sezonie mało kto się rozwija. Większość kręci się w kółko, powtarzając te same błędy co rok temu. A jeśli już jakaś relacja popychana jest do przodu, jak ta Simone i Martina (Mikkel Følsgaard), odcinek później muszą zostać zrobione dwa kroki w tył. Zasada, że w obliczu zagrożenia lepiej trzymać się razem, też wydaje się trudna do zapamiętania. Bohaterowie chadzają własnymi ścieżkami, pogłębiając fabularny chaos. Serial szuka konfliktu wszędzie, także tam, gdzie akurat prosiłoby się o chwilę spokoju.
"The Rain" wciąż potrafi budować lżejsze momenty, jak wizyta w zniszczonym wesołym miasteczku, moment pijaństwa Simone i Martina czy przebieranki w dziwne ciuchy z 1. odcinka. Ci bohaterowie to normalni młodzi ludzie, którzy nawet w obliczu końca świata potrzebują czasem chwili oddechu. I właśnie wtedy patrzy mi się na nich najlepiej. Nieźle też wypadają mocniejsze momenty emocjonalne, kiedy ktoś doznaje bolesnej straty albo musi przekroczyć moralną granicę.
Czynnik ludzki w "The Rain" wypadał i wypada najlepiej. Za to jeszcze bardziej w 2. sezonie zawodzi wszystko inne. Cztery odcinki, które widziałam, to ciągła bieganina. Naszą grupkę wciąż ktoś próbuje dopaść, a oni wciąż spadają na cztery łapy, nie podejmując ani jednej mądrej decyzji. Ich zabójczy przeciwnicy porażają brakiem skuteczności. Nie ma w serialu ani jednego porządnie napisanego antagonisty, który miałby twarz, nazwisko i jasno wyznaczony cel. To tylko różne anonimy, reprezentujące organizacje, których motywacje wydają się enigmatyczne.
The Rain, czyli serial, na który szkoda czasu
Nie ma też w "The Rain" nawet cienia nadziei na to, że przyczyna apokalipsy zostanie sensownie wyjaśniona. Scenariusz pełen jest absurdów i nielogiczności, które tylko się nawarstwiają. Na tym etapie jest oczywiste, że to nigdy nie miał być poważny serial postapokaliptyczny, tylko popcornowa historyjka duńskich nastolatków, których bezpieczny świat zamienił się w bezustanne uciekanie.
Plusem "The Rain" pozostaje dla mnie skandynawski klimat i ciekawie wyglądające miejscówki. Mogłabym narzekać na braki budżetowe, ale ponieważ na co dzień spędzam czas z amerykańskimi serialami, gdzie wszystko jest upiększone, wygładzone i powiększone, surowość i kameralność europejskich produkcji wydaje mi się świeża. Nie ma tu irytującego lukru, bohaterowie nie wyglądają jak żywe odpowiedniki Barbie i Kena, a scenarzyści nie boją się ich uśmiercać.
To wszystko jednak małe plusiki, które nie równoważą podstawowej wady "The Rain": fabuła na tym etapie w ogóle mnie nie interesuje. Kompletnie mnie nie obchodzi, co będzie dalej — czy serial pójdzie w stronę superbohaterską, czy znajdzie godnego przeciwnika dla swoich dzieciaków, czy spróbuje załatać pewne dziury i wyjaśnić tajemnice. Tym bardziej jest mi wszystko jedno, kto będzie z kim i przeciwko komu, a kto jeszcze zginie w głupi sposób.
Po czterech odcinkach 2. sezonu (tylko tyle dostałam przed premierą, gdybyście pytali — ale może to i lepiej) bez żalu porzucam młodzieżową apokalipsę po duńsku, jednocześnie obiecując sobie, że będę trzymać się z daleka od produkcji Netfliksa spod znaku young adult. Szkoda życia na takie seriale.