"Better Things" wchodzi w nowy etap — recenzja finału 3. sezonu
Kamila Czaja
18 maja 2019, 22:02
"Better Things" (Fot. FX)
3. sezon "Better Things" raz zachwycał, a raz niekoniecznie. Finał, chociaż też nieidealny, dobrze podsumowuje dotychczasowe poszukiwania Sam, otwierając i ją, i widzów na kolejne odkrycia. Spoilery!
3. sezon "Better Things" raz zachwycał, a raz niekoniecznie. Finał, chociaż też nieidealny, dobrze podsumowuje dotychczasowe poszukiwania Sam, otwierając i ją, i widzów na kolejne odkrycia. Spoilery!
3. sezon serialu "Better Things" ("Lepsze życie") budził we mnie różne uczucia. Od radości, że Pamela Adlon wzięła na siebie kontynuowanie tej opowieści bez Louisa C.K. i pociągnęła ją w stronę, w którą chciała, konsekwentnie budując tę serię wokół nie tylko matczynej roli Sam Fox, po lekkie zniechęcenie, kiedy te autorskie wizje w niektórych odcinkach przechodziły jakby obok mnie.
Może to kwestia bardzo wysokich oczekiwań po 2. sezonie, który w moim top 10 2017 roku przegrał tylko z "Master of None"? Może chodziło o za długą przerwę między seriami, nadmiernie zaostrzającą apetyt na nie wiadomo jakie arcydzieło? Efekt jest taki, że doceniając odwagę i pomysłowość Adlon, która współtworzyła większość scenariuszy i wyreżyserowała wszystkie tegoroczne odsłony serialu, zachwycałam się tylko niektórymi z dwunastu odcinków, z innych zapamiętując pojedyncze świetne sceny, ale już nie całe półgodzinne historie.
Absolutnie nie sądzę, że to był zły sezon. Ostatnie tygodnie dały nam najpierw rewelacyjne "Chicago" o wyjeździe Max na studia, a potem choćby rewelacyjną opowieści wielkanocną z Phil w roli głównej i mój ulubiony odcinek "The Unknown", łączący intrygujące wątki z zawodowego warsztatu Sam z trudnymi wyborami w życiu uczuciowym. Równocześnie jednak nie przekonały mnie ani poetycki występ z "Get Lit", ani próby przeniesienia symboliki zmagań egzystencjalnych w przestrzeń fizjologiczną ("Toilet").
Lepsze życie — między zachwytem a obojętnością
Reszta sezonu sytuowałaby się gdzieś pomiędzy olśnieniem a wzruszeniem ramion. Finał, "Shake the Cocktail", umieściłabym po stronie pozytywów 3. serii, ale jednak nie wśród najlepszych jej odsłon. Na poziomie konsekwencji i podsumowania wcześniejszych wątków czuję się usatysfakcjonowana, ale gdy pojawiły się napisy końcowe, nie miałam poczucia, że właśnie po to wymyślono telewizję, żeby Adlon mogła opowiadać takie historie. A miewałam taki poziom zachwytu parę razy przy "Better Things".
Nieco oklepany, ale elegancko tu rozegrany motyw okrągłych urodzin dobrze zbiera problemy, które ujawniły się, gdy Sam przestała być "tylko" matką. Poczucie, że nie bardzo wie, dokąd zmierza, że teraz każdy dzień będzie godzeniem się z odchodzeniem młodości i witalności, przytłoczenie wizją przeszłości, w której majaczą duchy zmarłego wcześnie ojca i żyjącego, ale wciąż mającego nad rodziną władzę męża, oraz przyszłości z coraz mniej zaradną matką i coraz trudniejszymi córkami… 3. seria i jej finał w dużej mierze pozwoliły bohaterce na przepracowanie paru traum i niepewności.
Bardzo ważne w kontekście wydają się rozmowy z Richem (Diedrich Bader), który nie ma oporów, by uświadomić Sam, jak fatalne i szkodliwe jest jej nastawienie do świata. Zazdrość o nowy związek przyjaciela, próba wyraźnego zaznaczenia swojego terytorium, brak elastyczności, irytacja , gdy ktoś jakkolwiek zaburzy jej poczucie bezpieczeństwa – widzieliśmy to w wykonaniu Sam przez cały sezon, choćby w scenie, gdy podczas babskiej imprezy wrócił nagle mąż przyjaciółki. W "Shake the Cocktail" bohaterka jednak zdobyła się wreszcie na przeprosiny i na próbę skupienia się na zaletach swojego położenia.
Lepsze życie sezon 3 – docenić to, co się ma
Dobra rada Davida (Matthew Broderick, którego potencjału "Better Things" niestety w pełni nie wykorzystało), nadal bardziej przekonującego chyba jako terapeuta niż jako partner, sprawiła, że Sam skoncentrowała się na dwóch córkach, które się nie wyprowadziły, i na własnej nieumiejętności odpuszczenia. Przyniosło to fantastyczny efekt w postaci sceny wspólnego śpiewania piosenki z czołówki kreskówki "Fineasz i Ferb". To moment nieskrępowanej kreatywności i radości, których w "Better Things" dużo nie ma, ale gdy już się zdarzają, to naprawdę zostają w pamięci.
Nieco gorzej wygląda sprawa z drugim muzycznym momentem, bo i wątek Frankie jest trochę niejasny. Mam wrażenie, że serial próbuje potraktować jej trudności z tożsamością i dorastaniem z tak dużą empatią i delikatnością, że aż za mało na ten temat wiemy, a przez to trudno tę postać zrozumieć. Nie wystarczy pokazać, że Frankie jest miła dla bezdomnej, by widz darował jej okropne zachowanie – okropne prawie zawsze, a w tym odcinku wyjątkowo.
Oczywiście można tłumaczyć, że niby luźny, ale w praktyce mocno nadopiekuńczy styl rodzicielski Sam nie odpowiada niezależnej, niewpisującej się w gotowe role średniej córce, a sytuacji nie poprawia fakt, że matka o ważnych sprawach, na przykład o rozwodzie, nie chce mówić. Ale mimo to trudno usprawiedliwiać traktowanie, jakie Frankie zafundowała Sam w finale sezonu. Ładne zaśpiewanie "Shake It Up" i przeprosiny na urodzinowej kartce nie załatwiają sprawy. Liczę, że 4. sezon pomoże nam lepiej pojąć tę relację.
Póki co wątek wyprowadzki córki mieściłby się w podanej tu w oryginalnym stylu Adlon, ale jednak w zarysie dość banalnej konstatacji, że najtrudniej dogadać się z tymi, którzy są najbliżej, więc wobec obcych Frankie może zachowywać się jak idealne dziecko, a Sam dla przyjaciół córek może stanowić fantastyczną zastępczą mamę. Dopiero razem zmieniają się w wybuchowy zestaw wzajemnych pretensji.
Lepsze życie sezon 3 – przetrwać kolejny rok
Mimo poszerzenia tematów i wbrew nierówności tej serii "Better Things" jest bowiem wciąż tą samą opowieścią o rodzinie, która niekoniecznie się dogaduje, ale Sam robi wszystko, by jakoś utrzymać ją w jednym kawałku. Chodzi głównie o, jak słusznie stwierdza Frankie w urodzinowych życzeniach, przeżycie kolejnego roku. Sam przetrwała i mimo konfliktów mniej więcej udało jej się zachować wokół siebie najważniejszych ludzi.
A co Sam zrobi dalej? Zadane przez ducha ojca pytanie otwiera kolejny rozdział. Czy Sam odważy się na nowe doświadczenia w życiu prywatnym (owszem, nie pogardziłabym powrotem Mer)? A może postawi na codzienne poczucie, że ktoś solidny jest obok i wcale nie musi robić dużo czy bardzo ekscytować. Wystarczy, że ją wesprze albo rozbawi naśladowaniem Johna Lithgowa? Bohaterka wyruszy na Broadway czy zajmie się coraz słabiej radzącą sobie samodzielnie Phil? Wybaczy wszystko kolejnym popełniającym błędy córkom? A może w którymś momencie powie "pas", co trudno byłoby mieć jej za złe?
Pewne jest, że po 3. sezonie Sam wejdzie w następny etap trochę lepiej znając siebie i własne ograniczenia, nawet jeśli w praktyce nie zawsze robi z tej wiedzy użytek. "Shake the Cocktail", chociaż nie okazało się odcinkiem genialnym jak choćby finał poprzedniej serii ("Graduation"), dobrze podsumowuje dotychczasowe poszukiwania i robi miejsce na kolejne. A ja wolę w przypadku "Better Things" skupiać się na zaletach, bo to serial jak żaden inny. Nawet wtedy, gdy nie osiąga szczytu swoich możliwości, bo sam sobie za wysoko ustawił poprzeczkę.