"Swamp Thing", czyli horror rodem z komiksu — recenzja premiery serialu DC Universe
Mateusz Piesowicz
2 czerwca 2019, 18:03
"Swamp Thing" (Fot. DC Universe)
Oryginalne podejście do komiksu czy kolejna wtórna adaptacja? "Swamp Thing" bliżej do tego pierwszego, ale mimo to serial DC Universe nie wychodzi ponad przeciętność. Drobne spoilery.
Oryginalne podejście do komiksu czy kolejna wtórna adaptacja? "Swamp Thing" bliżej do tego pierwszego, ale mimo to serial DC Universe nie wychodzi ponad przeciętność. Drobne spoilery.
W coraz mniej oczywiste rejony komiksowego świata zapuszczają się serialowi twórcy, by znaleźć materiał, który wyróżni się na tle stale rosnącej konkurencji, a platforma DC Universe zaczyna w tym podejściu przodować. "Swamp Thing" jest tego świetnym przykładem, bo "Saga o potworze z bagien" autorstwa Lena Weina i Berniego Wrightsona zdecydowanie nie przychodzi do głowy jako pierwsza, gdy myślimy o potencjalnie hitowej ekranizacji. Czy serial ma szansę dorobić się takiego statusu?
Swamp Thing – serial na podstawie komiksów DC
Z pewnością nie można tego wykluczyć, bo łącząca prostą komiksową historię z bardziej wyszukanym horrorem adaptacja wyraźnie ma swoje ambicje. Widać to już w pilotowym odcinku, który stanowi zarówno gładkie wprowadzenie w klimat opowieści, jak i dobrze znaną w tego typu produkcjach genezę postaci. Z jednej strony trudno więc mówić o czymś zaskakującym, z drugiej rzuca się w oczy, że twórcom (Gary Dauberman i Mark Verheiden) oraz reżyserowi Lenowi Wisemanowi ("Underworld") zależało, by choć trochę zejść ze schematycznej ścieżki.
Udało się połowicznie, bo nie będę udawał, że "Swamp Thing" w którymkolwiek momencie zwaliło mnie z nóg. Miało jednak momenty, które każą wstrzymać się z wydawaniem kategorycznych ocen, dając nadzieję na coś lepszego w bliskiej przyszłości. Bo pierwszy odcinek, choć trwał aż godzinę, w gruncie rzeczy nie dał dokładnie do zrozumienia, co właściwie będziemy tu oglądać.
Wiemy na razie tyle, że główną bohaterką będzie niejaka Abby Arcane (Crystal Reed), doktorka z CDC (Centra Kontroli i Prewencji Chorób), którą praca sprowadza do rodzinnego miasteczka Marais w Luizjanie, gdzie dzieje się coś dziwnego. Szybko się okazuje, że tajemnicza choroba atakująca tamtejszych mieszkańców ma nadprzyrodzone pochodzenie, a tropy prowadzą na lokalne mokradła. Abby wspólnie z biologiem Alekiem Hollandem (Andy Bean) próbują wyjaśnić, co takiego kryje się na bagnach.
Swamp Thing – horror i komiks w jednym
Ciągu dalszego możecie się domyślać, a jeśli znacie materiał źródłowy, to tym bardziej wiecie, dokąd zmierza ta historia. Twórcy nie spieszą się z jej opowiadaniem, dopiero pod koniec odcinka przedstawiając nas z tytułowym bohaterem (w tego wciela się Derek Mears), wcześniej skupiając się na budowaniu atmosfery. I trzeba przyznać, że idzie im to całkiem nieźle.
Począwszy już od pierwszej sekwencji, w której pogrążeni w mroku oglądamy, jak trójka mężczyzn zostaje praktycznie zaatakowana przez bagno, a skończywszy na paru innych momentach, gdy można było poczuć przebiegający po plecach dreszcz. "Swamp Thing" stara się więc odciąć od jakichkolwiek superbohaterskich historii i nawet jeśli koniec końców zmierza w znanym kierunku, chce to robić na własnych warunkach. Takie podejście się chwali, tym bardziej, że widzowie tylko na tym zyskują.
W końcu zamiast oglądać po raz enty to samo, lepiej jest to zobaczyć w nieco innej otoczce. A taką "Swamp Thing" gwarantuje, dorzucając do prościutkiej fabuły trochę nastrojowego horroru, trochę gore i trochę czystego obrzydlistwa, sprawiając, że mamy na czym zawiesić oko. Jednocześnie twórcy nie przesadzają z tego typu "atrakcjami", czyniąc serial przyswajalnym nawet dla tych z widzów, którzy za nimi nie przepadają (no, może poza jedną sceną, która w ogólnodostępnej telewizji chyba by nie przeszła).
Ci bez problemu odnajdą się w klimacie ponurej, wiecznie zamglonej i mokrej Luizjany (choć zdjęcia powstawały w Karolinie Północnej), gdzie nawet laboratorium musi znajdować się w drewnianym domu na wodzie pośrodku bagna. Dodajmy do tego naprawdę znakomite efekty praktyczne (nieco gorsze CGI), dopracowaną scenografię i charakteryzację oraz robiące swoje zdjęcia i muzykę, a otrzymamy serial, któremu pod względem technicznym trudno coś zarzucić.
Swamp Thing – kim jest potwór z bagien?
Na tym jednak "Swamp Thing" się nie kończy, a reszta niestety wypada już nieco gorzej. Serial oparto bowiem w głównej mierze na relacji Abby z Alekiem, w czym nie byłoby nic złego, zważywszy na to, że Reed i Bean wypadają w swoich rolach nieźle. Co z tego jednak, skoro więź między ich bohaterami ustanawia się w ekspresowym tempie, nawet nie patrząc, czy cokolwiek się ze sobą spina?
Twórców to w zasadzie nie interesuje, bo zaopatrując Abby w tragiczną historię z przeszłości, a Aleca obdarzając zawodową kompromitacją, chcą tylko odhaczyć nudne punkty scenariusza i jak najszybciej przejść do konkretów. Pewnie, z perspektywy widza oczekującego historii o potworze z bagien, ma to sens. Ale czy w ten sposób autorzy "Swamp Thing" sami nie degradują swojego dzieła do miana banalnej historyjki? Oczywiście, że nie oczekuję cudów, bo to nie poważny dramat obyczajowy, ale już choćby dialogów stojących półkę wyżej od tych, jakie mają pokrewne seriale w CW, chyba mógłbym, co?
Produkcja DC Universe obniża sobie zatem poprzeczkę, czy to kiepsko nakreślonymi postaciami, czy kompletnym brakiem logiki, prosząc tym samym widzów, by dali jej spory kredyt zaufania. Czy się opłaci, trudno w tym momencie wyrokować. Fakty są wszak takie, że z godzinnej premiery można by spokojnie wyciąć może ze dwadzieścia minut dobrego materiału, resztę pomijając, bo i tak nic ona do całości nie wnosi.
A nieco przewidując przyszłość, zgaduję, że te nic niewnoszące fragmenty będą stanowić fundamenty całej historii, co raczej nie wróży jej dobrze. No ale mogę się mylić i choćby wątek mrocznej przeszłości Abby, w którym istotną rolę odgrywa żona lokalnego biznesmena, Maria Sunderland (Virginia Madsen), okaże się pasjonujący. Chyba jednak rozumiecie, że mam prawo mieć wątpliwości.
Podobnie z całym "Swamp Thing", który w pierwszym odcinku pokazał zarówno obiecujące, jak i znacznie mniej zachęcające oblicze. Nie wiem, które jest bliższe prawdy, ale bez wątpienia chciałbym, by serial okazał się w większym stopniu klimatycznym horrorem, niż kolejną sztampową superbohaterską fabułą. Oderwanie od uniwersum DC może być dobrym znakiem, obcięcie zamówienia z 13 do 10 odcinków nieco gorszym, więc zostaje nam zgadywać. No i obejrzeć jeszcze kawałek, nie licząc jednak po drodze na żadne cuda.