"Jessica Jones", czyli superbohaterskie ostatki — recenzja 3. sezonu serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
13 czerwca 2019, 22:02
"Jessica Jones" (Fot. Netflix)
Godne pożegnanie czy sezon, którego być nie powinno? Finałowej odsłonie "Jessiki Jones" bliżej niestety do tego drugiego, więc wypada się zastanowić, kto za to odpowiada.
Godne pożegnanie czy sezon, którego być nie powinno? Finałowej odsłonie "Jessiki Jones" bliżej niestety do tego drugiego, więc wypada się zastanowić, kto za to odpowiada.
Niektórzy znikali pośród mniejszego (Iron Fist, Luke Cage) lub większego (Daredevil) oburzenia fanów. Z losem innych (Punisher) wszyscy byli już na tyle pogodzeni, że wielkich lamentów nawet nie było. Na sam koniec została natomiast "Jessica Jones", o której skasowaniu Netflix poinformował już w lutym, ogłaszając jednocześnie, że serial doczeka się jeszcze 3. sezonu. Troska o widzów? Bynajmniej.
Jessica Jones sezon 3 — przedwczesny koniec
Prędzej czysty pragmatyzm, no i dotrzymywanie umów, bo skoro zdjęcia do nowych odcinków już się zakończyły, to przecież trzeba go wyemitować. A że przy okazji będą one robić za finał całej historii? Jasne, czemu nie? Mniejsza z twórcami, którzy raczej tego sezonu w ten sposób nie planowali, a o czekających na odpowiednie zakończenie widzach można w ogóle zapomnieć. Ci łykną przecież wszystko.
Także sezon, który od samego początku nie ma szczególnego sensu, ale wcale nie ze względu na fabułę, lecz unoszące się nad nim poczucie przedwczesnego końca. Bo skoro i tak serial za chwilę się zwija, to po co właściwie się przejmować? Takie pytanie zadawałem sobie podczas seansu pierwszych ośmiu odcinków, nie znajdując tam jednak odpowiedzi i nie licząc zbyt mocno, że przyniesie ją kolejne pięć godzin. Trzeba się zatem poważnie zastanowić, czy w takim razie nowym sezonem marvelowskiej produkcji warto w ogóle zaprzątać sobie głowę?
Jessica Jones, czyli bohaterka z oporami
Jeśli patrzeć na niego tylko przez pryzmat tytułowej bohaterki, to odpowiedź ciągle musi być twierdząca. Jessica (jak zawsze świetna Krysten Ritter) wciąż jest bowiem sobą, a można wręcz powiedzieć, że po ponownym i gwałtownie zakończonym spotkaniu z matką w poprzednim sezonie, nieco się ogarnęła. Przynajmniej zawodowo, bo zainteresowanych jej detektywistycznymi umiejętnościami nie brakuje, a Alias Investigations ma się na tyle dobrze, by móc pozwolić sobie i na nową kanapę (brzydką, ale wygodną) i na sekretarkę z prawdziwego zdarzenia. Pełen profesjonalizm? No, prawie.
Do niego nie zalicza się raczej wieczorne przesiadywanie w barze i zaliczane przystojnych nieznajomych, ale przecież bez tego nie byłoby prawdziwej Jessiki. Tak samo jak bez butelki whisky, która wciąż wiernie trwa przy boku naszej bohaterki, w przeciwieństwie do jej innych towarzyszy. Oczywiście wina nie zawsze leży po ich stronie, bo wiemy doskonale, że umiejętności interpersonalne nie należą do najmocniejszych stron Jessiki. Tym bardziej gdy mowa o kontaktach z osobą, która zabiła jej matkę. Pech jednak chciał, że chodzi o jej siostrę i najbliższą przyjaciółkę w jednym, więc siłą rzeczy jakiś kontakt być między nimi musi.
Skomplikowana relacja z Trish (Rachael Taylor) stanowi zatem bardzo istotną część sezonu, zwłaszcza że dawna Patsy doczekała się w końcu tego, o czym od dawna marzyła i także jest super. W tym przypadku ogranicza się to wprawdzie do kociej zwinności i umiejętności spadania na cztery łapy dwie nogi, ale nie będę na to wybrzydzał. W końcu supermoce akurat w tym serialu nigdy nie były szczególnie istotne — znacznie bardziej liczył się człowiek, który się nimi posługiwał.
Jessica Jones sezon 3 — duet superbohaterek
Nie inaczej jest tym razem, bo pytania o heroizm, co się z nim wiąże i kto na niego zasługuje, są tu stawiane praktycznie od samego początku i to z wielu stron. Nie tylko Jessiki i Trish, ale również choćby Malcolma (Eka Darville), który pracując jako śledczy w kancelarii Jeri Hogarth (Carrie-Anne Moss), na co dzień styka się że sprawami stojącymi w sprzeczności z jego przekonaniami i nie czuje się z tym dobrze. Ale czy ktokolwiek ma właściwie prawo uważać się za wzór i moralny kompas wskazujący innym, jak odróżnić dobro od zła?
Jak przekonuje ten sezon, czyniąc to niejednokrotnie w brutalny sposób, niekoniecznie. Granica oddzielająca jedno od drugiego jest bowiem niezwykle cienka i często wystarczy tylko drobne pchnięcie, by ją przekroczyć. Wówczas łatwo z kolei o coś, czego będzie się potem bardzo żałować, nawet jeśli w danej chwili wydaje się absolutnie słuszne. Brzmi znajomo? Pewnie, wszak moralne rozterki to superbohaterski chleb powszedni, więc twórcy serialu Ameryki nie odkrywają.
Poruszają się jednak po znanym terytorium w miarę sprawnie, w czym ogromna zasługa Jessiki, uciekającej od schematów tak daleko, jak tylko można, co stawia ją w ciekawym kontraście względem bardziej idealistycznej Trish. Niekiedy potrafi się to zresztą dla niej źle skończyć, bo jak dobitnie przekonują nas twórcy, panna Jones może być wyjątkowa, ale na pewno nie jest niezniszczalna. Co bynajmniej nie przeszkadza jej we wciskaniu nosa tam, gdzie bardziej stereotypowi superbohaterowie nawet by nie zajrzeli. A taka postawa rzadko przynosi dobre efekty.
Jessica Jones sezon 3 — nowy czarny charakter
Przynajmniej dla niej, bo widzowie powodów do narzekań nie mają, mogąc nacieszyć się bohaterką zupełnie inną niż tłum kolorowych przebierańców. Co więcej, uparcie odmawiającą klasyfikacji w gronie superherosów i chcącą tylko zrobić swoje, dopadając tych, którzy na to bezwzględnie zasługują. Albo zwyczajnie zaleźli jej za skórę, jedno nie wyklucza drugiego. Jest zatem Jessica ciągle w dużym stopniu odizolowaną od świata buntowniczką, ale jakiegoś rodzaju poczucia obowiązku odmówić jej na pewno nie można.
A tak jak ona różni się od zwyczajnego superbohatera, tak jej nowy przeciwnik nie jest wyciętym z kliszy czarnym charakterem. Owszem, niejaki Gregory Salinger (Jeremy Bobb) to wzorcowy psychopata, ale ani żadnymi specyficznymi umiejętnościami się nie wyróżnia, ani nie ma sprecyzowanej misji. Do nudziarza mu jednak daleko, bo to właśnie "normalność" jest w nim najbardziej złowroga.
Salinger to bowiem rodzaj szalonego frustrata, który wściekły na cały świat, a szczególnie ludzi z mocami, na które "nie zasłużyli", wykorzystuje swoją ponadprzeciętną inteligencję w mrocznym celu. Nie trzeba mu wielkiej siły czy specjalnej broni, by zadać Jessice mocny cios, bo te potrafi wyprowadzać nawet w biały dzień i w oku kamery. Ich zabawa w kotka i myszkę nie jest może odkrywcza, a sam Salinger takiemu Kilgrave'owi do pięt nie dorasta, ale to i tak zdecydowanie mocny punkt tego sezonu.
Jessica Jones sezon 3 — za długie pożegnanie
Szkoda więc, że trochę trzeba na niego poczekać, w międzyczasie po raz kolejny znosząc rozwleczony do bólu sezon. Z ośmiu odcinków, które widziałem, dopiero czwarty wprowadził wiodący wątek, wcześniej zanudzając takimi, które albo prowadziły donikąd, albo były zwyczajnie przestrzelone. Jak choćby okropnie oklepana i momentami tandetna, ale zajmująca bardzo dużo miejsca historia Jeri czy wątek niejakiego Erika — równie bezpłciowy, co grający go Benjamin Walker.
Można się co prawda kłócić, że obydwa są potrzebne, bo koniec końców zajmują swoje miejsce w fabularnej układance, ale jednocześnie skutecznie odstraszają od serialu, który momentami niesamowicie się wlecze. A że do podkręcenia tempa wystarczy, by na ekranie pojawiły się razem Jessica i Trish, to naprawdę trudno znaleźć dla twórców jakiekolwiek usprawiedliwienie. Ale nie jest to przecież dla nas żadna nowość, prawda?
Wady i zalety marvelowskich seriali Netfliksa znamy wszak na wylot, a 3. sezon "Jessiki Jones" idealnie się w nie wpisuje, sprawiając, że okłamywałbym sam siebie, przekonując, jak bardzo będzie mi ich brakować. Nie, wylewać żali nad podyktowaną korporacyjnymi rozgrywkami rozłąką Netfliksa z Marvelem nie będę, ale też nie da się ukryć, że trochę dobrego ta współpraca przyniosła. Ot, choćby Jessicę Jones w kreacji Krysten Ritter – najlepszy powód, by jednak dać temu tylko przeciętnemu sezonowi szansę. Kolejnej przecież nie będzie.