"Mad Men" (5×01, 5×02): Zou Bisou Bisou
Marta Wawrzyn
27 marca 2012, 22:02
"A Little Kiss" to odcinek dobry, choć nie rewelacyjny. Ale nawet odcinek "Mad Men", który jest tylko dobry, to wciąż jedna z najlepszych rzeczy, jaką telewidzowie zobaczą w tym roku. Uwaga na duże SPOILERY!
"A Little Kiss" to odcinek dobry, choć nie rewelacyjny. Ale nawet odcinek "Mad Men", który jest tylko dobry, to wciąż jedna z najlepszych rzeczy, jaką telewidzowie zobaczą w tym roku. Uwaga na duże SPOILERY!
Na tle najlepszych epizodów "Mad Men" premiera 5. sezonu wydaje się przeciętna. Winna moim zdaniem jest podwójność tego odcinka – "A Little Kiss" to tak naprawdę dwa odcinki, gdzie pół godziny poświęcono na zdecydowanie zbyt rozwlekłe wprowadzenie widza w nowy świat bohaterów. Znużenie odczuwane na początku najdalej po dwóch kwadransach jednak mija i całość okazuje się zgrabnie opakowanym cukiereczkiem, który zapamiętamy na długo, tak jak niemal każdy odcinek "Mad Men".
"A Little Kiss" zaczyna się 31 maja 1966 roku, siedem miesięcy po wydarzeniach z odcinka "Tomorrowland". Na Madison Avenue trwają protesty czarnych. Pracownicy agencji konkurencyjnej dla Sterling Cooper Draper Pryce bawią się, zrzucając na protestujących torby z wodą. To prawdziwe wydarzenie, a dialog, który ma miejsce na początku odcinka, też miał miejsce – został zaczerpnięty przez Weinera z "New York Timesa".
Ta krótka scena pokazuje nam, że coś się zmieniło. Civil Rights Movement zaczyna dotyczyć wszystkich i choć Madison Avenue do tej pory broniło się przed takimi nowinkami, w końcu też będzie musiało się poddać. W awangardzie zmian przez przypadek ma szansę stanąć Sterling Cooper Draper Pryce.
Ale to wydarzenie to oczywiście tylko tło, dla nas ważniejsi są bohaterowie. Dr Faye Miller miała rację: Don ożenił się w przeciągu roku od czasu, kiedy o tym rozmawiali. Sam ślub dla fanów wielkim zaskoczeniem chyba nie był – Matthew Weiner nie mógł iść w żadną inną stronę, jeśli nie chciał zacząć się powtarzać – zaskoczeniem było to, jak pierwszy odcinek po przerwie został rozplanowany.
Kiedy żegnaliśmy się z "Mad Men" ponad 500 dni temu, nie wiedzieliśmy nic o młodziutkiej narzeczonej Dona. Teraz Megan (Jessica Paré) jest nie tylko panią Draper, ale też awansowała w biurze. Jako copywriterka nie robi niczego skomplikowanego, ale jasne jest, że gdyby nie wyszła za mąż za szefa, nie zaszłaby tam, gdzie jest. Problem z nią mają właściwie wszyscy: Roger, Peggy, Stan, Harry, Joan.
Ale ani dla niej, ani dla Dona praca nie jest teraz najważniejsza. Przez większość odcinka widz zastanawia się, jak to małżeństwo działa – i najpierw wydaje się, że odpowiedź brzmi "jakoś". Don klei się do nowej żony, ona do niego jakby trochę mniej. Ona na niego gwiżdże (w sensie dosłownym), on za nią biegnie. Biegnie za nią prosto na urodzinowe przyjęcie niespodziankę, które ona mu zorganizowała, mimo że wcale go nie chciał. Naprawdę nie chciał. I wtedy dowiadujemy się bardzo dużo nie tyle o ich związku, co o niej.
W tym miejscu czas na duże "ach!" i jeszcze większe "och!". "Zou Bisou Bisou", urocza, odrobinę nieprzyzwoicie wykonana francuska piosenka, to idealny sposób na przedstawienie nam nowej pani Draper. W niecałe dwie minuty Megan pokazała, że jest radosna, seksowna i wyzwolona. Nie waha się zaprezentować się przed ludźmi z biura w sposób, w jaki niektóre panie bałyby się pokazać w sypialni.
http://www.youtube.com/watch?v=2vFOzG3GYqo
Przyjęcie było rewelacyjne – dla widzów, nie dla Dona. Świeżo upieczony małżonek nie wydaje się szczęśliwy. Wyrzuca praktycznie Megan z sypialni, a ta idzie z drinkiem na balkon, by tam smutno wpatrywać się w przestrze. Nasz ulubiony spleen znów opanowuje "Mad Men"? A gdzie tam! Znów nas zwiedli, znów nic nie wiemy. Prawdę o małżeństwie państwa Draper poznajemy dopiero podczas sceny seksu na podłodze. Ostrego, wariackiego, niegrzecznego seksu, który zaczyna się od sprzątania w samej bieliźnie i upokarzania Dona przez Megan słowami ("Jesteś za stary, pewnie i tak nie mógłbyś tego zrobić"), a kończy się szczerą rozmową obojga.
Czy Don Draper jest kolejnym starzejącym się głupcem, który poślubił sekretarkę? Na razie odpowiedź musi brzmieć "nie". Oni wyglądają na szczęśliwych. Stworzyli sobie własny, intymny świat, do którego nie ma wstępu praca, nie ma też wstępu nikt z pracy. Nawet Peggy, która była przez trzy ostatnie sezony wielkim wsparciem dla Dona, teraz jest tylko jednym z intruzów. Zwróciliście uwagę, jak Don rzucił do niej o Megan: "W ogóle jej nie znasz"? Cóż, faktycznie, Peggy wydaje się nie wiedzieć nic o Megan, mimo że ta jest żoną Dona od dobrych paru miesięcy.
Ich związek wygląda na idealny, lepszy od czegokolwiek, co miał Don, odkąd go poznaliśmy. Główną jego składową jest seks, taki seks, jakiego zapewne nie uprawiał z Betty ani z żadną z licznych kochanek. Megan lubi gierki w sypialni, w których zwykle dominuje – i zapewne to go w niej kręci. To go kręciło w niej od początku, kiedy uwiodła go na zimno w biurze, a następnie wyszła i zapomniała o sprawie. Szczęściarz, teraz ma to na co dzień. Nie musi płacić dziwce, żeby mu dała po pysku, ma od tego śliczną, młodą żonę, z którą na dodatek można pogadać. Nieważne, że zachowuje się jak piesek, nieważne, jak oceniają to inni. Ważne, że on wydaje się być w niebie, kiedy jest tylko z nią.
Ale Megan to nie nowa sekszabawka pana Drapera. Też przeżyliście szok, kiedy zwróciła się do niego "Dick Whitman"? Przyznaję, tego nie spodziewałam się kompletnie. Ale rozumiem, że Donowi musi być łatwiej powiedzieć wszystko jej, niż wcześniej Betty czy choćby Faye. Ona go przyjmuje takim, jaki jest, nie każe mu dorastać, kocha go za to, że jest. Nie obchodzi jej, co on zrobił, dopóki jest dobrym człowiekiem. Wydaje się dla niego dobrym odpoczynkiem od rzeczywistości. Przerwą, chwilą oddechu. Specyficzną chwilą normalności, która chyba nikomu z kolegów Dona z pracy nie wydaje się normalnością.
Problem w tym, że taki miesiąc miodowy nigdy nie trwa długo. Nowa pani Draper jest miłą, niegłupią, zdecydowanie bardziej wyzwoloną niż większość ówczesnych kobiet dziewczyną, która chce, żeby wszyscy ją lubili. I na pewno w końcu przestanie jej wystarczać szalony seks na podłodze ze starzejącym się mężem. Ona chce mieć znajomych, chce poimprezować, pogadać ludzi w swoim wieku (co Dona strasznie denerwuje). Nie zamierza spędzić całego życia z cynikami, którzy w ogóle się nie uśmiechają. Myślała, że impreza z "Zou Bisou Bisou" w roli głównej to dobry pomysł na wejście w to towarzystwo, ale zdecydowanie występ nie przyniósł jej akceptacji znajomych z pracy.
Zapewne nieprzypadkowo pokazano nam ohydne kłótnie Rogera i Jane (Roger: "Czemu ty tak nie śpiewasz?", Jane: "Czemu ty nie wyglądasz jak on"?). Co ona, plastikowa cesarzowa, i on, znudzony wszystkim dziadek, mają wspólnego z Donem i Megan? Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że pewnie obrazują ich przyszłość. Ba, Roger uważa nawet, że Don już teraz jest w podobnej sytuacji co on, ale Donowi wydaje się to niedorzeczne.
Megan, Megan, Megan… Niektórzy mówią, że było jej w "A Little Kiss" za dużo, ale dla mnie to nietrafiony zarzut. Ta dziewczyna jest lustrem, w którym widzimy wszystkich innych. Widzimy, co się dzieje z Donem, widzimy, co jest najważniejsze w biurze, widzimy szczęścia, nieszczęścia, życie.
Praca zeszła u Dona na dalszy plan. Już nie przesiaduje godzinami w biurze, paląc, pijąc i oddając się rozmyślaniom. Woli wyjść wcześniej, zabrać Megan i iść do domu. Wyraźnie znienawidził przychodzenie do biura, nie uważa też, żeby to jego nowa żona była problemem. Po prostu ci ludzie tacy są: zawistni, cyniczni i okrutni, a on, nieboraczek, i tak długo z nimi wytrzymał.
Mam jednak wrażenie, że głębokie rozmowy oraz to, że Draper zwierzył się Megan, iż nie jest Draperem, to zasłona dymna. Don nie ma pojęcia, kim jest Megan, a i ona go zna słabo. Cokolwiek by nie mówić o Betty, ona nigdy nie zrobiłaby mu przyjęcia urodzinowego niespodzianki. Wiedziała, że on tego po prostu nie chce i nie dociekała przyczyn. Betty…
Byłej pani Draper nie zobaczyliśmy w "A Little Kiss" w ogóle. Normalnie pewnie by mnie to ucieszyło, ale muszę przyznać, że jestem ciekawa, co u niej i czekam z niecierpliwością na jej powrót. W roli syna Betty i Dona zadebiutował Mason Vale Cotton (MJ z "Desperate Housewives") i uważam, że to dobra zmiana, skoro jego poprzednik najwyraźniej nie był w stanie wytrzymać na planie z January Jones. Sally Draper pozostała bez zmian.
A co słychać w biurze? W biurze nie ma Joan, która siedzi rozczochrana w domu i niańczy dziecko Rogera, wysłuchując uwag swojej matki (tak, to Martha Huber z "Desperatek"!). Kompletnie to do niej nie pasuje, mam więc nadzieję, że szybko wróci do pracy i znów będzie niczym cudowny okręt płynąć między biurkami. Jej szczera rozmowa z brytyjskim najeźdźcą, Lane'em (czyżby wyjaśniła się tajemnica ich wspólnego zdjęcia, które widzicie poniżej?) była dla mnie jednym z najciekawszych momentów odcinka. Mam nadzieję, że nawiążą oni w tym sezonie jakąś więź. I nie mówię tu, broń Boże, o seksie.
Lane wrócił do żony, ale na szczęśliwego nie wygląda. Wątek z oddawaniem portfela wydaje się na pierwszy rzut oka zbędny, bo przecież już miał czekoladowego króliczka. Ale zapewne jest on potrzebny dokładnie w takiej postaci, w jakiej go widzieliśmy.
Pete Campbell mieszka na przedmieściach, z niechęcią dojeżdża do pracy pociągiem i nie podoba mu się, że jego żona nie jest już sexy kociakiem, tylko mamusią chodzącą od rana do wieczora w szlafroku. Czy tak wyglądało życie Dona, zanim go poznaliśmy w 1. serii? To bardzo możliwe. Pete niewątpliwie staje się coraz ciekawszą i coraz bardziej złożoną postacią. Na dodatek właśnie wywalczył sobie większe biuro, co jest sygnałem, że jego znaczenie w pracy będzie rosło. O ile do tej pory za nim nie przepadałam, muszę przyznać, że podoba mi się ten nowy Pete. Czy też stary Don.
Roger – ach, uwielbiam Rogera! – wciąż rzuca sarkastycznymi tekstami, z których większość jest lepsza od któregokolwiek z 40 najlepszych draperyzmów. Po utracie Lucky Strike'ów jest w biurze nikim. Nie ma własnej sekretarki i żeby przetrwać, próbuje nieczysto pogrywać z będącym na fali Pete'em. Jest strasznie sfrustrowany byciem niepotrzebnym, a na dodatek w małżeństwie mu się nie układa, zaś Don nie ma już czasu ani ochoty z nim pić. Co się stanie z Rogerem w tej serii? Przewiduję niestety bolesny upadek.
Peggy… Czemu tak mało, czemu tak nieciekawie? Peggy została szefową nowej pani Draper i widać, że denerwuje ją przyuczanie jej do zawodu. W jej życiu prywatnym nic się nie zmieniło – wciąż pracoholizm, wciąż ten sam chłopak, nawet sukienka ta sama co w 4. sezonie. Poza tym Peggy wyraźnie martwi się o Dona i nie podoba jej się sytuacja w biurze. Zobaczymy, dokąd to zaprowadzi.
W 5. sezonie "Mad Men" wyraźnie widać, jak zmienia się epoka. Zmiany zachodzą w ludzkiej mentalności, zmienia się też moda (vide: krótka sukienka Megan i pstrokata marynarka Pete'a). To już zupełnie inne czasy, zupełnie inny klimat niż w 1. sezonie – i mnie się to bardzo, ale to bardzo podoba.
Matthew Weiner po raz kolejny udowodnił, że jest scenarzystą genialnym. Pozbierał wszystkie elementy bałaganu, który zostawił w finale 4. serii "Mad Men", ba, sprawił nawet, że zrozumiałam, jak bardzo potrzebna jest Donowi i widzom Megan, którą 500 dni temu uważałam za nagły atak jakiejś niebezpiecznej choroby ze strony głównego bohatera.
Jestem pewna, że to wszystko znów nas doprowadzi do czegoś wspaniałego i zaskakującego. W końcu nieodżałowana dr Faye nie przypadkiem powiedziała, że Don lubi tylko początki.