Serialowe hity i kity — nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
23 czerwca 2019, 21:29
To już przedostatnie wydanie naszych hitów i kitów w tym sezonie. Doceniamy "Wielkie kłamstewka", "Dark" i "Rok za rokiem", czepiamy się "Opowieści podręcznej".
To już przedostatnie wydanie naszych hitów i kitów w tym sezonie. Doceniamy "Wielkie kłamstewka", "Dark" i "Rok za rokiem", czepiamy się "Opowieści podręcznej".
Hit tygodnia: Wielkie kłamstewka i wielkie kłopoty
Wprawdzie już po zeszłotygodniowym odcinku uwierzyliśmy, że kontynuacja "Wielkich kłamstewek" ma sens, ale zawsze miło się upewnić. W 2. odsłonie nowej serii opowieść o Monterey nie tylko trzymała fason, ale jeszcze zagęściła atmosferę, dowodząc, że mimo dobrych chęci bohaterek poskładanie tego, co się rozpadło, nie będzie takie łatwe.
Dostaliśmy kolejny popis Nicole Kidman, która gra Celeste na terapii tak, że nie można od niej oderwać wzroku. Bardzo mocna scena, kiedy wciąż nie do końca potrafiąca uwolnić się od Perry'ego wdowa we wspomnieniu zastępuje siebie swoją przyjaciółką, na długo zostanie nam w pamięci. Podobnie jak wysiłki Celeste, by w sytuacji, w której łatwo byłoby winić ofiarę gwałtu, wyjść poza spiralę przemocy i oskarżeń, żeby zbudować z synami, Jane i Ziggym niekonwencjonalną rodzinę.
Na drodze tych planów stanąć może jednak Mary Louise, której trudno uwierzyć w winę syna i w wersję wydarzeń na temat jego śmierci. Meryl Streep fenomenalnie oscyluje w tej roli między pogrążoną w żałobie matką a podejrzliwą obserwatorką Monterey, która wcześniej czy później na pewno wykorzysta swoje obserwacje przeciwko synowej i jej przyjaciółkom. Te zresztą i bez Mary Louise mają dość problemów, skoro Madeline została porzucona przez Eda, gdy na jaw wyszedł jej romans, Renata musi szukać sposobów, by nie spełnił się jej koszmar o powrocie do biedy, a Bonnie dusi w sobie poczucie winy po zabiciu Perry'ego.
"Wielkie kłamstewka" ze streszczenia mogę wydawać się telenowelą z życia uprzywilejowanych, ale gdy ogląda się ten napakowany oscarowymi gwiazdami serial, zupełnie się tak o nim nie myśli. Często nie jest szczególnie subtelnie, jednak kreacje aktorskie, techniczna maestria, idealnie dobrana muzyka sprawiają, że ma się poczucie oglądania czegoś głębszego. Nawet jeśli poczucie to jest nieco złudne, prosimy o więcej. [Kamila Czaja]
Hit tygodnia: Dark zalicza świetny powrót
Tylko osiem odcinków (1. sezon miał dziesięć) i jeszcze więcej timeline'ów, tajemnic i skakania po różnych historiach, łączących się ze sobą w tajemniczy sposób. "Dark" powrócił z 2. sezonem, który jest szybszy, bardziej skondensowany i jeszcze bardziej skomplikowany od poprzednika. Zwłaszcza że za odpowiedziami zaczyna uganiać się coraz większa liczba mieszkańców Winden, i to w różnych epokach.
Pytań jest jednak znacznie więcej niż odpowiedzi, a o prowadzenia widzów za rękę nie ma mowy. "Dark" to inteligentna serialowa łamigłówka, której śledzenie jest czystą przyjemnością, jeśli tylko pamięta się wszystkie szczegóły. Przyznaję, że w ogarnięciu świata serialu od nowa bardzo mi pomogła specjalna strona Netfliksa, która porządkuje informacje z 1. sezonu, czyli przypomina, kto jest kim, kiedy mają miejsce które wydarzenia, jakie znaczenie mają konkretne symbole itd.
Aby się cieszyć jazdą bez trzymanki po kilku osiach czasu, które fundują twórcy, wypada być dobrze przygotowanym, co jest pewną wadą "Dark". Podobnie jak instrumentalne traktowanie bohaterów i brak więzi emocjonalnej, o którym pisał Mateusz w swojej recenzji. W wielu przypadkach trudno mówić o jakimkolwiek rozwoju postaci, bo wszystko i wszyscy są podporządkowani układance. Ale… cóż to za pyszna układanka!
I jak fantastyczny jest klimat "Dark"! Serwując na zmianę wydarzenia z różnych epok, począwszy od 1921 roku, a skończywszy na postapokaliptycznej przyszłości, serial Netfliksa bardzo dba o szczegóły wizualne. Choć tutejsza apokalipsa jest niskobudżetowa w porównaniu z amerykańskimi serialami, trudno jej czegokolwiek odmówić. Tak jak i całemu "Dark", które było i pozostaje rozrywką na bardzo wysokim poziomie. [Marta Wawrzyn]
Hit tygodnia: Rok za rokiem stawia na rewolucję
"Rok za rokiem" to serialowa petarda skondensowana w sześciu odcinkach i rewelacyjna od początku do końca. Nawet jeśli wielu z nas spodziewało się innego końca, znacznie mroczniejszego. Russell T Davies zrobił jednak wszystko po swojemu, tworząc swego rodzaju telewizyjną przypowieść czy też serial-ostrzeżenie, w wielu momentach celowo przesadzony, ale też pozostawiający większe pole interpretacyjne niż: czeka nas wszystkich upadek.
Bo oto w finale doszło do swego rodzaju rewolucji na kilku frontach, w której czynny udział wzięli Lyonsowie. Vivienne Rook (Emma Thompson) została obalona i nie wiemy na sto procent, co się z nią stało — może faktycznie uciekła z kraju, a jej karę odbywa podstawiony sobowtór? Wiemy, że nie wróci do władzy i że teraz w Wielkiej Brytanii może być już tylko lepiej. A z drugiej strony możemy mieć pewność, że kraj nie został na zawsze uwolniony od tego typu polityków, bo wystarczy pozbyć się jednego, a już następni czekają za rogiem.
Nie wiadomo też, czy Edith wylądowała w tutejszej wersji San Junipero, czy po prostu zmarła. Twórca nie zamierza nigdy odpowiedzieć na to pytanie — i dobrze. "Rok za rokiem" nie będzie tasiemcem, będzie błyskotliwą perełką, która przydarzyła nam się tu i teraz, trafiając idealnie w swój moment, bezbłędnie komentując aktualne wydarzenia i oddając stan ducha wielu z nas. Choć trochę szkoda, że nigdy już nie zobaczymy Lyonsów, dobre miniseriale czasem mają większą moc niż produkcje rozpisane na wiele sezonów. [Marta Wawrzyn]
Kit tygodnia: Opowieść podręcznej znów zawodzi
3. sezon "Opowieści podręcznej" to do tej pory jeden wielki zawód. Kiedyś oglądałam serial Hulu, zaciskając pięści z przerażenia i poczucia bezradności, teraz kolejne odcinki odpalam do kotleta, z tygodnia na tydzień coraz bardziej uświadamiając sobie, jak duży zaliczono tutaj upadek.
"Unknown Caller" miał potencjał, by stać się jednym z najmocniejszych, najbardziej emocjonalnych odcinków w całym serialu. W końcu z jednej strony mamy tu bardzo realne niebezpieczeństwo, grożące Luke'owi i małej Nichole, a z drugiej nieudawane emocje Sereny, o której już wiemy, że nie jest królową lodu, tylko człowiekiem z krwi i kości. I mimo że zarówno O.T. Fagbenle, jak i Yvonne Strahovski grali jak z nut, serialowi coraz trudniej wybaczyć fabularne bzdurki, nieścisłości i nietrzymanie się własnych reguł.
Po tym wszystkim, co zrobili, zarówno June, jak i Waterfordowie powinni już dawno wisieć na murze. Ale ponieważ najwyraźniej prawo ich nie obowiązuje, wszyscy wciąż beztrosko je naginają, a do tego zachowują się nielogicznie lub/i niezgodnie ze swoim charakterem. Mimo że żony w Gileadzie nie mają nic do powiedzenia — a kiedy Serena próbowała to zmienić, straciła palec — Fred zaprasza ją do pokoju pewnego komendantów i nikt nie ma z tym problemu. A potem jeszcze puszcza ją samą za granicę, czego nie da się usprawiedliwić w żaden sposób.
Ta zaś nie wykorzystuje szansy, żeby uciec, choć teraz byłby dobry moment — zarówno pod względem czysto logistycznym, jak i psychologicznym, bo ona w 2. sezonie przeszła bardzo konkretną drogę. Czemu tak się dzieje? Przypuszczalnie serial ma wobec niej większy plan, zapewne mający związek z telefonem satelitarnym. Tak to teraz działa w "Opowieści podręcznej" — bohaterowie zmieniają się jak chorągiewki, żeby dopasować się do planowanego rozwoju akcji. Nie na odwrót.
Akcja z rodziną w żałobie z ostatniej sceny też wydaje się absurdalna na kilku poziomach. Po pierwsze, trudno uwierzyć, żeby wolny kraj, którym jest Kanada, miał poważnie potraktować takie wideo ze stojącą w tle kobietą pozbawioną prawa do bycia człowiekiem. Po drugie, czy Serena i June jeszcze przed chwilą nie były po tej samej stronie? To kolejna "sprytna" zmyłka czy raczej dowód na krótką pamięć scenarzystów? Nie wiem i nie chcę już wiedzieć.
Coraz trudniej zaangażować się w tę historię, nawet jeśli wciąż ma genialnie zagrane momenty, bo postacie są nielogicznie rozwijane, a pisane na kolanie twisty wywołują co najwyżej wzruszenie ramion. A i mocne przesłanie serialu już dawno zdążyło zaginąć pośród bezsensownej bieganiny i innych scenariuszowych głupot. [Marta Wawrzyn]