Serialowa alternatywa: "Shtisel", czyli izraelskie błogosławieństwa rodzinne
Kamila Czaja
29 czerwca 2019, 20:02
"Shtisel" (Fot. yes Oh)
"Shtisel" to serial obyczajowy o problemach rodzinnych, które często wydają się znajome. A jednocześnie to coś zupełnie innego, bo pokazany na ekranie izraelski klan należy do ortodoksyjnej społeczności żydowskiej.
"Shtisel" to serial obyczajowy o problemach rodzinnych, które często wydają się znajome. A jednocześnie to coś zupełnie innego, bo pokazany na ekranie izraelski klan należy do ortodoksyjnej społeczności żydowskiej.
Zdarzają się serialowe alternatywy bardziej i mniej alternatywne. Kiedy omawiamy jakiś brytyjski czy skandynawski kryminał, to mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać. I nawet jeśli "nieamerykańskość" odróżnia pewne produkcje dramatyczne czy komediowe od tego, co częściej towarzyszy nam na ekranie, to rzadko mamy do czynienia z realiami, które całkiem wywracają nasze serialowe przyzwyczajenia.
Od czasu do czasu trafiamy jednak na jakąś produkcję, na przykład azjatycką, która wymaga skonfrontowania się z pogłębionym stopniem alternatywy. Tym razem z pewnym opóźnieniem, ale lepiej późno niż wcale, dzięki Netfliksowi odkryliśmy izraelski "Shtisel". I o ile sama Jerozolima, w której toczy się akcja, mogłaby wydawać nam się pod wieloma względami oswojona, o tyle w przypadku tego serialu poczucie obcości jest ogromne. To bowiem opowieść o mieszkającej w tradycyjnej dzielnicy rodzinie ortodoksyjnych Żydów, którzy nawet w samym Izraelu odróżniają się od, ujmując rzecz w uproszczeniu, przeciętnych mieszkańców kraju.
Równocześnie jednak "Shtisel" niesamowicie przyciąga i wciąga nie tylko tym poczuciem "inności". Największą zaletą serialu jest napięcie między tym, co obce, a tym, co zaskakująco znajome. Obyczaje religijne, rytuały, stroje okazują się nierozerwalnie związane z życiem rodzinnym, a religijne wymogi nieraz wpływają na życiowe decyzje bohaterów, ale równocześnie wiele pokazanych w serialu problemów sprawia niezwykle uniwersalne wrażenie.
Shtisel – serialowy hit prosto z Izraela
Shulem Shtisel (Dov Glickman), nauczyciel, wdowiec, ojciec i dziadek, wtrąca się w życie swoich dzieci nie tylko dlatego, że takie ma religijne prawo, ale po prostu chciałby dla nich jak najlepiej, nawet jeśli przekonania ma trudne, a metody stosuje drastyczne. Jego najmłodszy syn, Akiva (Michael Aloni), to oderwany od życia artysta w społeczności, która artystów nie akceptuje, a równocześnie kochliwy młody człowiek, którego romantyczne perypetie wypełniają sporą część obu dotychczasowych sezonów.
Bardzo dobrze poznajemy też Giti (Neta Riskin), córkę Shulema uwikłaną w małżeństwo z nieodpowiedzialnym człowiekiem, matkę gromadki dzieci. W tle mamy jeszcze sporo innych członków rodziny, od prawie dziewięćdziesięcioletniej matki Shulema po najmłodsze pokolenie szukające swojej drogi wśród licznych nakazów i zakazów, a przede wszystkim wobec presji członków rodziny, jak ma wyglądać życie "porządnego Żyda".
Dla widza, który o ortodoksyjnym świecie wie niewiele, "Shtisel" to przygoda emocjonalna i poznawcza. Po paru odcinkach pokazane na ekranie błogosławieństwa przed każdym łykiem wody i kęsem jedzenia, formuły pozdrowień, stroje czy sposoby spędzania czasu wydają się czymś oczywistym, a równocześnie niejednokrotnie rośnie w odbiorcy frustracja wynikająca ze zderzenia systemu wartości zsekularyzowanego świata z zasadami, którymi posługują się bohaterowie serialu.
Shtisel, czyli serial z niejednoznacznymi bohaterami
Z Shulemem, Akivą czy Giti łatwo się zżyć, a ich tożsamościowe dylematy czy rodzinne konflikty nieraz brzmią znajomo. To, że czasem trzeba iść na kompromis, że nie można mieć wszystkiego, że kariera i małżeństwo mogą wkraczać sobie w drogę, a nieporozumienia między różnymi generacjami dają się we znaki, nie jest zarezerwowane dla ortodoksyjnej społeczności żydowskiej. A równocześnie członkowie rodziny Shulema bywają w swoich wyborach trudni do pojęcia dla widza spoza tego systemu wymogów, więc typowa raczej dla oglądania horrorów chęć wołania do bohaterów: "Nie rób tego!" towarzyszyła mojemu seansowi dość często.
Co jednak istotne, nawet niełatwe do zaakceptowania decyzje, zwłaszcza te dotyczące ingerowania w życie innych członków rodziny, zostają na ekranie doskonale uzasadnione zarówno zasadami religii, jak i – co trudniejsze i tym bardziej godne uznania – psychologiczną konstrukcją poszczególnych postaci. Co także znaczące, to bohaterowie zmieniający się w czasie, ale nie w jakiś cudowny sposób. Przeciwnie, nieraz jeszcze powtórzą podobne błędy, a jednak widać powolne dojrzewanie do życiowych ról lub wręcz odwrotnie: do odwagi, by pewne przypisywane konkretnej roli obowiązki nieco rozluźnić
"Shtisel" to serial, który nie oferuje prostych rozwiązań. Możemy się nie zgadzać z bohaterami, ale wiemy, z czego wynika ich postępowanie, jakie elementy wychowania i doświadczenia albo jakie nierealizowane pragnienia sprawiają, że dochodzi w rodzinie do konfliktów. Świetnie wypadają również rzadkie konfrontacje ortodoksyjnego świata z rzeczywistością poza nim. Widz znajduje się wtedy w dziwnej pozycji, kiedy czasami chętnie stanąłby po stronie bohaterów serialu, chociaż przecież sam pochodzi przecież z tych realiów, których oni nie akceptują.
Shtisel – rodzinne problemy i radości
Aranżowane małżeństwa, niechęć do technologii i sztuki, rygory i radykalizm trudno z punktu widzenia zachodniego odbiorcy pojąć, ale "Shtisel" ogląda się świetnie. Sukces wynika z tego, że twórcy serialu, Ori Elon i Yehonatan Indursky, stawiają na losy poszczególnych bohaterów oraz na nich jako pewną konkretną rodzinę z problemami, ale i z licznymi zaletami, choćby wspieraniem się w potrzebie.
Tak pomyślany scenariusz czasem kieruje myśl widza w rejony rozważań o zasadności bądź nie jakiejś wersji religii, ale znacznie częściej "Shtisel" skłania do przeżywania pokazanych na ekranie rodzinnych problemów jak własnych. Aż się prosi o cytat z "Anny Kareniny" (powieść ta pojawia się zresztą w serialu): "Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób". A że akurat ta rodzina przy okazji szczęścia bądź nieszczęścia sięga po restrykcyjnie interpretowane talmudyczne zasady, to już inna historia, aczkolwiek równocześnie kluczowa dla wyjątkowości tej produkcji, która równocześnie jest i nie jest kolejnym dramatem rodzinnym.
Zwłaszcza że o kulturowym kontekście przypominają nie tylko wprost podane zakazy czy nakazy, ale też znacząca dla fabuły rola snów, fantastyczna muzyka, specyficzny humor i pewna głęboka mądrość życiowa przebijająca przez sztywne zasady. Czasami przypomnienie, co jest w życiu ważne, a co ważne nie jest, przyda się i poza granicami ortodoksyjnej dzielnicy.
Zdecydowanie "Shtisel" polecam. Niedawno zapowiedziano 3. sezon, więc jest dobry moment, by nadrobić dwa poprzednie. Przyznaję, że zdarzały się w 2. serii momenty, kiedy pewna powtarzalność motywów odrobinę mnie męczyła, ale to nie do końca wina serialu. Powracające wątki lub różne ich warianty idealnie wpisują się w reguły życia bohaterów i w ich niejednoznaczne portrety. Problemem był raczej rytm oglądania. Z poczucia recenzenckiego obowiązku czasami puszczałam kilka odcinków dziennie, podczas gdy "Shtisel" lepszy jest w mniejszych dawkach. Wtedy można spokojnie zanurzyć się w tym świecie, któremu się nigdzie nie spieszy.