Podsumowanie tygodnia — ostatnie hity w tym sezonie
Redakcja
30 czerwca 2019, 22:00
"Wielkie kłamstewka" (Fot. HBO)
To już ostatnie hity w tym sezonie, a doceniamy w nich m.in. "Legion", "Wielkie kłamstewka" i pewien romans w "Pose". Z hitami i kitami wracamy we wrześniu, a tymczasem oficjalnie otwieramy serialowe lato!
To już ostatnie hity w tym sezonie, a doceniamy w nich m.in. "Legion", "Wielkie kłamstewka" i pewien romans w "Pose". Z hitami i kitami wracamy we wrześniu, a tymczasem oficjalnie otwieramy serialowe lato!
Hit tygodnia: Legion, hipisi i podróże w czasie
Jeżeli odcinek zaczyna się od planszy z napisem "Proszę czekać", a kończy napisami początkowymi, którym towarzyszy cover "Fly Like an Eagle" w wykonaniu samego twórcy serialu, to może znaczyć tylko jedno. "Legion" powrócił i ma się dobrze. A to o tyle ważne, że przed nami już finałowy sezon i bardzo byśmy chcieli, żeby zostawił po sobie same dobre wspomnienia.
Czy na pewno tak będzie, na razie jeszcze nie sposób przewidzieć, bo cóż… taki jest "Legion". Zdążyliśmy już trochę przywyknąć do jego dziwności i nawet nas szczególnie nie zdziwiło, że po tym, jak poprzednio uczyniono z Davida główny czarny charakter, tym razem zajęło aż dwadzieścia minut, byśmy w ogóle do niego wrócili. Bo wiadomo, że ważniejsze jest podążanie tropem pomarańczowej ryby, żółtego autobusu i ciężarnej dziewicy.
A wszystko to w towarzystwie niejakiej Switch (Lauren Tsai, z którą niedawno rozmawialiśmy), potrafiącej podróżować w czasie mutantki, której umiejętności już w tym odcinku dwukrotnie uratowały Davida przed śmiercią z rąk Syd. Sporo się pozmieniało, jak nie patrzyliśmy, prawda? Ktoś nawet zdążył zostać hipisowskim guru i założyć swoją własną rozśpiewaną, roztańczoną i zanurzoną w kłębach niebieskiego dymu komunę. Bo czemu nie?
Nie mamy bladego pojęcia, dokąd to wszystko prowadzi, licząc po cichu, że jednak nie do ślepej uliczki. Po premierowym odcinku nie jesteśmy jednak specjalnie mądrzejsi, mając nawet trudności z określeniem, kto tu jest tymi dobrymi, a kto złymi. A może to nie ma najmniejszego znaczenia? Może "Legion" ma po prostu urzekać odlotowymi obrazami i wylewającym się z każdego kąta surrealizmem? Może myślenie jakimikolwiek schematami nie ma w jego przypadku żadnego sensu?
Nie wiemy, czy satysfakcjonują nas takie rozwiązania, ale wciąż ufamy Noah Hawleyowi i ekipie, że wiedzą, co robią. Zresztą, nawet jeśli nie, to zawsze możemy się zwyczajnie zachwycać ich oszałamiającymi pomysłami. [Mateusz Piesowicz]
Hit tygodnia: Los Espookys daje kosza księciu
"Los Espookys" to najdziwniejsza komedia, jaką widzieliśmy w ostatnim czasie. Z opisu to brzmiało niezbyt obiecująco jako serial o grupce miłośników horroru, który wyróżniał się głównie zaangażowaniem w projekt Freda Armisena i faktem, że bohaterowie mówią po hiszpańsku. W ciągu zaledwie trzech tygodni udało się jednak udowodnić, że czegoś takiego jeszcze w telewizji nie grali. Owszem, grupka miłośników horrorów jest na miejscu, a poszczególne odcinki dotyczą kolejnych zleceń na straszenie ludzi, jakie otrzymują ci "antypogromcy duchów". Ale poziom absurdu świata, w jakim to straszenie następuje, wymyka się wszelkim skalom.
Renaldo, który cały życie szuka brakującej w jego imieniu litery "y", sceptyczna Úrsula, obsesyjnie myślący o swoim tajemniczym pochodzeniu Andrés oraz Tati, odrzucająca w tym tygodniu księcia (cóż poradzić, przecież faktycznie nie był animowany!) – a ta nietypowa gromadka funkcjonuje w jeszcze bardziej nietypowej rzeczywistości, zaludnionej między innymi przez tajemnicze zleceniodawczynie, chętnie machających do morskiego potwora rybaków, pozbawioną poczucia pozatelewizyjnej tożsamości prezenterkę oraz panią burmistrz desperacko poszukującą zaginionej peruki należącej do… sowy.
Po trzech odcinkach można jeszcze odnieść wrażenie, że trochę tu wszystkiego za dużo, ale już widać, że pozornie odległe wątki zaczynają się splatać. Zresztą nawet gdyby fabularnie miało się okazać, że nie wszystko tu idealnie gra, to już za sam fakt, że absolutnie nie da się tu przewidzieć, jaką kwestię bohaterowie (zwłaszcza Tati) wygłoszą za moment, serial zasługuje na hit. Cóż, mamy słabość do rzeczy nietypowych, a "Los Espookys" to esencja nietypowości. [Kamila Czaja]
Hit tygodnia: W Wielkich kłamstewkach każdy potrzebuje terapii
Do Monterey wielkimi krokami zbliża się coś dużego i chyba każdy to czuje. Zwłaszcza po tym odcinku, który już w tytule ("The End of the World") ogłosił koniec świata. I choć póki co skończyło się na jednej spanikowanej drugoklasistce i kilku znerwicowanych matkach, jesteśmy pewni, że to wciąż tylko cisza przed burzą.
Ta bowiem nadchodzi nieuchronnie, co widać na przykład po krążącej niczym sęp coraz bliżej prawdy Mary Louise. I to zarówno bardzo gorzkiej prawdy o swoim synu, z którą ze zrozumiałych względów jest się jej trudno pogodzić, jak i tą dotyczącą jego śmierci, której bynajmniej nie zamierza odpuszczać. Nawet dowiedziawszy się o Perrym rzeczy, jakich wolałaby nie słyszeć.
Ale nie ona jedna przeżywa trudne chwile. Przeciwnie, wydaje się, że solidna psychoterapia przydałaby się tu właściwie każdemu, począwszy od Madeline, przeżywającej publiczne załamanie na szkolnym zebraniu; poprzez Celeste wciąż tkwiącej w toksycznym związku z martwym mężem; aż po Renatę, z trudem uświadamiającą sobie, że dla odmiany to ona może stanowić problem, a nie wszyscy dookoła.
Dzieje się więc nadal bardzo dużo, a że wszystkiemu towarzyszą ogromne emocje przeniesione na ekran przez grono wybitnych aktorek (i aktorów, bo choć ci wciąż pozostają w cieniu, trudno nie docenić choćby Adama Scotta), to ogląda się "Wielkie kłamstewka", siedząc jak na szpilkach. To jak myślicie, która z piątki z Monterey pęknie jako pierwsza? [Mateusz Piesowicz]
Hit tygodnia: Miłość i śmierć w serialu Pose
Ostatni w tym sezonie hit dostaje od nas "Pose" i odcinek "Butterfly/Cocoon", w którym Angel zaczęła robić karierę, Lil Papi został odstawiony na boczny tor, a Blanca dowiedziała się, że zrobienie właściwej rzeczy nie zawsze jest właściwą rzeczą do zrobienia. Wątek z pozbywaniem się zwłok nie tylko przypominał czarną komedię rodem z serialu "Pazury", ale też był ważny, bo uświadamiał, że takie kobiety jak Elektra i Blanca nie zostałyby potraktowane fair przez policję. Prędzej skończyłyby tak jak chłopcy z "Jak nas widzą".
Zawijanie ciała nieszczęśnika, który korzystał z usług Elektry, w zgrabny kokon, miało cudownie zabawne momenty, jak ten z modlitwą do Boga nad koszmarną walizką. Przede wszystkim jednak pokazało to, co w "Pose" jest specjalnością — oprócz bali — czyli siłę społeczności, która w takich sytuacjach zawsze będzie się wspierać bez względu na dzielące ich na co dzień różnice.
Na drugim biegunie mieliśmy Angel, która została twarzą Wet'N'Wild i dokonała szybkiego wyboru między karierą i miłością. W dobie telefonów komórkowych sprawa pewnie byłaby łatwiejsza do wyjaśnienia, a tak mamy ją pozującą do sesji zdjęciowej i jego czekającego w nieskończoność pod restauracją. Chyba nie tylko ja liczyłam na ten romans, odkąd oni zaczęli spędzać ze sobą więcej czasu, i na pewno nie tylko ja czuję się okrutnie zawiedziona.
Ten wątek na pewno jeszcze będzie rozwijany i kto wie, może nawet zakończy się happy endem. Angel miała prawo zachłysnąć się karierą, bo to rzeczywiście szansa jedna na milion. Lil Papi miał z kolei prawo poczuć się odrzucony. Pytanie brzmi co dalej i myślę, że będzie jakieś "dalej", bo chemia między tą parą jest naprawdę fantastyczna. [Marta Wawrzyn]