"Stranger Things" dojrzewa razem ze swoimi bohaterami — recenzja 3. sezonu
Marta Wawrzyn
4 lipca 2019, 20:59
"Stranger Things" (Fot. Netflix)
Ekipa "Stranger Things" obiecywała, że 3. sezon będzie większy i lepszy od poprzednich — i pod pewnymi względami tak właśnie jest. Recenzujemy z małymi spoilerami nowe odcinki serialu Netfliksa.
Ekipa "Stranger Things" obiecywała, że 3. sezon będzie większy i lepszy od poprzednich — i pod pewnymi względami tak właśnie jest. Recenzujemy z małymi spoilerami nowe odcinki serialu Netfliksa.
Prawie dokładnie trzy lata zwariowaliśmy na punkcie "Stranger Things" i nie ma powodu, żeby tak nie zostało do końca. 3. sezon to z jednej strony mądre dorastanie serialu razem ze swoimi dzieciakami, z drugiej jeszcze pyszniejsza zabawa odniesieniami do lat 80., a z trzeciej — jeszcze większy spisek, jeszcze potworniejsze potwory i jeszcze lepsze efekty specjalne.
Stranger Things 3 łączy efektowny horror z komedią
W ciągu ośmiu odcinków atrakcji jest co niemiara, bo serialowy świat faktycznie zdołał się powiększyć, a jednocześnie na tyle zmienić, że nie sposób się nudzić. Jeśli jesteście fanami starych horrorów, będzie zachwyceni tym, że oglądamy niby to samo co do tej pory, a jednak nie do końca, bo bracia Dufferowie sprytnie zremiksowali to, co już znamy, i dodali zestaw nowych koszmarów, na który składają się eksplodujące szczury, źli Rosjanie rodem z filmów zimnowojennych i Billy (Dacre Montgomery) w roli czarnego charakteru, ale nie do końca. Sprawa z bratem Max jest skomplikowana, a Montgomery rzeczywiście ma co grać.
Wątki horrorowe w tym sezonie wydają się bardziej efektowne, straszniejsze i bardziej naturalistyczne (ewentualnie: obrzydliwe) niż w poprzednich, ale i lekkich, humorystycznych momentów jest więcej. Dufferowie, po kilku nie do końca udanych eksperymentach z 2. sezonu, złapali wiatr w żagle jako scenarzyści i serwują tym razem idealnie zbilansowany miks horroru z dramatem obyczajowym i komedią, czasem w wersji romantycznej, częściej (uff) w wersji kumpelskiej.
"Lato miłości", owszem, opanowało Hawkins w pełni — Jedenastka (Millie Bobby Brown) i Mike (Finn Wolfhard) nie mogą się od siebie odkleić, Hopper (David Harbour) robi podchody do Joyce (Winona Ryder), a Karen Wheeler (Cara Buono) spogląda łakomym wzrokiem w kierunku Billy'ego — ale jeszcze piękniej rozkwitają przyjaźnie. I zmieniają się, dojrzewając razem z bohaterami. Will (Noah Schnapp) co prawda ma problem, że czasy niekończących się rozgrywek w Dungeons & Dragons dla jego przyjaciół się skończyły, ale pozostali odważnie skaczą w przyszłość.
Maya Hawke świetna jako Robin ze Stranger Things
Urocza, pełna śmiechu, dobrych rad i wspólnego odkrywania świata relacja Jedenastki z Max (Sadie Sink) wypada moim zdaniem dużo ciekawiej niż niekończące się całowanie Mike'a. Ale nic nie przebije tria Dustin (Gaten Matarazzo) — Steve (Joe Keery) — Robin (Maya Hawke), do których dołącza jeszcze mała Erica (Priah Ferguson). Ich szpiegowskie przygody w centrum handlowym to komediowa jazda bez trzymanki, a Hawke (córka Umy Thurman i Ethana Hawke'a) jest najlepszym dodatkiem do ekipy "Stranger Things", jaki mogliśmy wymarzyć.
Dowcipna, wygadana, superinteligentna dziewczyna, na którą urok Steve'a nie działa, dosłownie rozsadza ekran swoją energią. A kiedy już wydaje się, że jej wątek pójdzie w oczywistym kierunku — niespodzianka (mówię o 7. odcinku). "Stranger Things" raz jeszcze udowodniło, że dobrze wie, jak prowadzić takie relacje.
I w tym właśnie dla mnie tkwi największa siła serialu Netfliksa — nie w hołdzie składanym filmom Stevena Spielberga, grom i komiksom, przywodzącym na myśl dzieciństwo, nie w w nostalgicznych podróżach muzyczno-wizualnych, a w fantastycznie napisanych postaciach, których nie da się nie lubić, ich umiejętnemu rozwijaniu i ciągłym zmianom w ich relacjach. Dustin i Steve, owszem, pozostają razem cudowni, ale to właśnie Robin (i częściowo też Erica) sprawia, że ich przedziwne przygody w lodziarni i okolicach tak przyjemnie pachną świeżością. Tak samo jest z Jedenastką i Max, mającymi razem niesamowitą chemię.
Nawet "sztywną" Nancy Wheeler (Natalia Dyer), kiedyś słynącą głównie z tego, że umawiała się na zmianę ze Steve'em i Jonathanem (Charlie Heaton), udało mi się polubić, bo w tym sezonie walczy o swoje jak nigdy dotąd. I nie chodzi mi tylko o to, że zdarzyło jej się sięgnąć po shotguna i go użyć. Jej praca w "The Hawkins Post" to jak crossover "Stranger Things" i "Mad Men", na który nigdy nie liczyłam. Ewentualnie trochę tylko przerysowana wersja historii niejednej kobiety, która młodą dziennikarką będąc, stawała na głowie, żeby starsi koledzy nie traktowali jej jak skrzyżowania kelnerki, sekretarki i obiektu seksualnego.
Wiele okazji, żeby się wykazać, dostaje Hopper, którego przygody przez większość sezonu szczerze bawią, a hawajska koszula i wąs przywodzi na myśl niejakiego Magnuma (tego oryginalnego, nie fircyka z nowego serialu CBS). Dziwnie mało w tym sezonie jest za to Lucasa (Caleb McLaughlin), który niby cały czas jest obecny, ale ani na moment nie dostaje nic własnego do roboty. W jakimś stopniu ten sam zarzut dotyczy Willa, pozostającego wciąż chłopcem dotkniętym przez potwora.
Stranger Things w 3. sezonie stawia na nostalgię
Połączenie wątku Łupieżcy umysłów z sowieckim spiskiem i szaloną akcją w centrum handlowym to jeden z bardziej absurdalnych pomysłów, na jakie "Stranger Things" wpadło, ale właściwie… czemu nie? Kultowe filmy, do których serial nawiązuje, robiły dokładnie to samo, wrzucając zimnowojenne akcje szpiegowskie, kosmitów i rządowe spiski w środek życia zwykłych Amerykanów z małych miasteczek albo przedmieść. Nie będę więc zadawać niewygodnych pytań i powiem tylko, że zmiana scenerii ma swój urok oraz taką dodatkową zaletę, że nie będziecie mogli wyrzucić z głowy piosenki "Let's Go to the Mall" (nie ma za co).
"Stranger Things" nie nawiązuje niestety bezpośrednio do Robin Sparkles, nawiązuje za to do tysiąca innych rzeczy na czele z "Powrotem do przyszłości", "Zdążyć przed północą" i "Niekończącą się historią" (A Neverending Story, aaah, aaaah…, nie ma co?). Pod względem muzycznym, a dokładniej ilości hitów na metr kwadratowy, ten sezon także jest jeszcze większy i lepszy niż poprzednie.
A jak jest z tą lepszością w bardziej ogólnym sensie? Jeśli czytaliście opinie na amerykańskich portalach (niestety, Netflix nie dał w tym roku szansy polskim recenzentom na opublikowanie tekstów równo z resztą świata), wiecie, że według wielu dziennikarzy ten sezon jest najlepszy ze wszystkich. Ja bym tak daleko nie zapędzała się w pochwałach. Jest po prostu dobrze. 1. sezon kupił mnie świeżością, drugi sprawnie pogłębił postacie i dał nam niezapomnianego Boba (Sean Astin), trzeci to blockbuster pełną parą, ale też dalszy rozwój głównych bohaterów i przemyślane przetasowania między nimi. Plus rewelacyjna Robin skonfrontowana z boską fryzurą Steve'a, który wyrósł na jedną z najfajniejszych postaci w tym gronie.
Stranger Things sezon 3 to rozrywka totalna
Całość wciąż bardziej niż serial w odcinkach przypomina 8-godzinny film (który to format nigdy nie był i już raczej nie zostanie moim ulubionym — sorry, Netfliksie), sceny walki z potworem trochę za bardzo przywodzą na myśl te z poprzednich serii a głośno krzyczących nostalgicznych odniesień do lat 80. poupychano tyle, że w pewnym momencie zaczęłam odczuwać przesyt. Ale i tak wciągnęłam wszystko, co mi dali, w szalonym tempie i chętnie bym poprosiła o dokładkę, gdyby to tylko było możliwe. Zwłaszcza że gigantyczny także pod względem emocjonalnym finał to i perfekcyjne zakończenie sezonu, w którym wszyscy rozwijali się, dorastali i dojrzewali; i piekielnie skuteczne zawieszenie akcji.
Trudno nie zadawać sobie pytania co dalej, bo do tej pory sprawa wyglądała w miarę jasno. Po finale "jedynki" można było się domyślać, w którą stronę "Stranger Things" pójdzie w 2. sezonie, podobnie wyglądała sytuacja z sezonem trzecim. Czwarty sezon wydaje mi się w tym momencie znacznie większą zagadką i zarazem okazją do odświeżenia serialu, o czym jeszcze będzie niejedna okazja porozmawiać.
Ciekawa jestem, jaki kierunek wybiorą bracia Dufferowie, a tymczasem cieszmy się tym, co dostaliśmy, choćby i po raz kolejny. 3. sezon "Stranger Things" to rozrywka totalna, w towarzystwie której czas płynie naprawdę przyjemnie. Jest więcej, szybciej i bardziej, a do tego mądrze i pięknie w aspekcie relacji międzyludzkich. Jeśli dopiero zaczynacie binge'owanie, liczcie się z tym, że zarwiecie dzisiejszą noc.