Emmy 2019: Nasze nominacje dla aktorek z seriali dramatycznych
Redakcja
7 lipca 2019, 21:03
Fot. BBC/HBO
W połowie lipca Akademia Telewizyjna ogłosi nominacje do nagród Emmy, a na razie my podajemy nasze typy. Spośród aktorek z seriali dramatycznych doceniamy m.in. Christine Baranski, Suranne Jones i panie z "Obsesji Eve". Przypominamy, że wybieramy wyłącznie spośród aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich ich zakwalifikowano. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
W połowie lipca Akademia Telewizyjna ogłosi nominacje do nagród Emmy, a na razie my podajemy nasze typy. Spośród aktorek z seriali dramatycznych doceniamy m.in. Christine Baranski, Suranne Jones i panie z "Obsesji Eve". Przypominamy, że wybieramy wyłącznie spośród aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich ich zakwalifikowano. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Julia Roberts, Homecoming
Z jednej strony można na tę rolę patrzeć jako na kolejny przykład popularnego od jakiegoś czasu trendu "zstępowania" filmowych gwiazd na mały ekran. Z drugiej wymyka się ona prostym klasyfikacjom, bo absolutnie nie powiedzielibyśmy, by Julia Roberts odcinała w serialu kupony od wielkiej kariery.
Wręcz przeciwnie, dzięki występowi w "Homecoming" mogliśmy na nią spojrzeć w nieco inny sposób, doceniając przy tym jej niewątpliwą aktorską klasę. Jak dużą, pokazała rolą Heidi Bergman, dość odległą od tego, z czego zazwyczaj się kreacje Julii Roberts kojarzy, choć niepozbawioną na przykład jej firmowego uśmiechu. Wciąż urzekającego, ale potrafiącego też mieć tu zupełnie inny wyraz, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Podobnie zresztą można pisać o całej roli, w której fundament jest wręcz wpisana dwoistość i niekoniecznie mam na myśli tylko fakt, że oglądamy Heidi w różnych momentach jej życia. Znacznie istotniejszy jest stan psychiczny kobiety – bardzo różny w zależności od posiadanej przez nią (i przez nas) wiedzy, co oczywiście zmienia się na przestrzeni kolejnych odcinków. Trzeba jednak podkreślić, że niezależnie od odkrywanych przez Heidi tajemnic, ta wciąż pozostaje bohaterką, której bardzo łatwo kibicować.
I właśnie w tym wydaje się tkwić największa siła tej pozornie chłodnej i zdystansowanej kreacji. Aktorka celowo nie próbuje szarżować, przesadnie dramatyzować czy wybijać się swoją osobowością ponad fabułę. Jest wręcz zadziwiająco normalna, podobnie jak my starając się po prostu zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, jednocześnie gubiąc się we własnej głowie. Ale za to gdy nadchodzi moment olśnienia… To po prostu trzeba zobaczyć. Wtedy wszystkie wątpliwości wobec występu Julii Roberts, o ile w ogóle je mieliście, powinny momentalnie zniknąć. [Mateusz Piesowicz]
Christine Baranski, Sprawa idealna
To był sezon szalony dla Diane Lockhart i zarazem pełen wyzwań dla Christine Baranski. Prawniczka, którą znamy od niemal dekady i do tej pory postrzegaliśmy jako osobę bardzo stabilną, miała sporo momentów, kiedy już nie wiedziała, jak reagować na otaczające ją wariactwo.
W skrajnych sytuacjach widzieliśmy, jak Diane dosłownie wali głową w ścianę, rzuca (coraz celniej) toporkami albo śmieje się tak szaleńczo, że już kompletnie nie wiadomo, jak na to reagować. Od kuriozalnych perypetii ruchu oporu przeciwko Trumpowi, poprzez dziwne sytuacje związane z nową pracą męża, aż po kolejne kryzysy w firmie — Diane znosiła wszystko z godnością, stając się postacią-symbolem. Liberałką, która chce walczyć w tych trudnych czasach, ale niekoniecznie sięgając po takie same metody jak druga strona.
A Baranski grała to wszystko jak z nut, pokazując mniejsze i większe dylematy swojej bohaterki, raz po raz stającej przed jakimś wyborem. Diane Lockhart zawsze była świetną postacią, ale chyba nigdy jeszcze nie miała tyle twarzy co w 3. sezonie "Sprawy idealnej". [Marta Wawrzyn]
Suranne Jones, Gentleman Jack
Suranne Jones rewelacyjną aktorką jest i basta. Wiedzieli już o tym choćby ci, którzy mieli przyjemność oglądać ją w tytułowej roli w serialu "Doktor Foster", a teraz dowiedzieli się pozostali, bo zrobiony przez BBC i HBO "Gentleman Jack" bez wątpienia ma szerszą widownię. Pytanie, czy zakończy się to dla niej dostrzeżeniem przez amerykańską Akademię Telewizyjną?
My na pewno nie mielibyśmy nic przeciwko, bo rola Anne Lister, XIX-wiecznej angielskiej właścicielki ziemskiej, feministki i lesbijki, która pod wieloma względami wyprzedzała swoją epokę, to kolejny popis brytyjskiej aktorki. Aktorki, której niesamowita ekranowa charyzma onieśmielała nie tylko większość ludzi, z jakimi miała do czynienia jej bohaterka, ale i widzów serialu, do których zdarzało jej się bezpośrednio zwracać.
Ale oczywiście to nie delikatnym przełamywaniem czwartej ściany zasłużyła sobie Suranne Jones na uznanie. Raczej sposobem, w jaki potrafiła bezbłędnie połączyć siłę, determinację i pewność siebie bohaterki, z tkwiącymi w niej emocjami, których wbrew pozorom było całe mnóstwo. Wystarczyło tylko spędzić z panną Lister nieco więcej czasu, by przekonać się, że pierwsze wrażenie na jej temat jest tylko po części prawdziwe i wielka w tym zasługa aktorki, że zdołała tę różnicę uchwycić.
A do tego zawładnąć ekranem w praktycznie każdej scenie, czyniąc przez to z serialu swój własny folwark. Miało to rzecz jasna pewne minusy, ale przecież nie będziemy o to obwiniać Suranne Jones, która ze swojego zadania wywiązała się wzorowo. Nic tylko podziwiać i odpowiednio docenić. [Mateusz Piesowicz]
Elizabeth Olsen, Sorry for Your Loss
Jesteśmy ciekawi, czy Akademia Telewizyjna zauważy w ogóle "Sorry for Your Loss", w końcu to naprawdę skromny, "mały" serial, na dodatek jeszcze produkowany przez Facebooka, który gigantem w świecie seriali nie jest. Dla nas jest oczywiste, że Elizabeth Olsen nominacja się należy, bo to właśnie dzięki niej ten kameralny komediodramat o żałobie tak nas zachwycił.
Aktorka z ogromną wrażliwością wciela się w postać Leigh, młodej wdowy, starającej się wrócić do życia po śmierci męża, znaleźć sens w tym, co ją spotkało, i odpowiedzieć na liczne pytania, które zaczynają ją dręczyć. Czy śmierć najbliższego dla niej człowieka była nieszczęśliwym wypadkiem, czy czymś zupełnie innym? Czy tak naprawdę wiedziała, kim on był? Czy chce w ogóle poznać stuprocentową prawdę? I jak ma żyć dalej?
Występ Olsen ma moc, bo konfrontuje nas z tym, czego byśmy spodziewali się po młodej kobiecie, która straciła męża. Leigh nie zachowuje się tak, jak "powinna", bo nic wokół nie jest takie, jak być powinno. Patrząc na to, co się z nią dzieje, raczej nie będziecie płakać krokodylimi łzami, nie dostaniecie też zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Ale jeśli kiedykolwiek kogoś straciliście, możliwe, że zauważycie w niej coś bardzo znajomego. To wielka rola, nawet jeśli wygląda na niepozorną. [Marta Wawrzyn]
Maggie Gyllenhaal, Kroniki Times Square
Kolejna aktorka pokrzywdzona przez Akademię w zeszłym roku, która powinna otrzymać należne jej zadośćuczynienie – tak przynajmniej byłoby w idealnym świecie. Ale że ten do takich nie należy, wcale nas nie zdziwi, jeśli Maggie Gyllenhaal znów zostanie kompletnie zlekceważona. Sami nie wiemy, może jakby miała własnego smoka, byłoby łatwiej o zwrócenie na siebie uwagi?
Kto wie, bo najwyraźniej rola Candy, czy raczej Eileen – byłej prostytutki, a teraz uznanej reżyserki ambitnego porno – to dla niektórych za mało. Dla nas na pewno nie, dlatego najjaśniej świecącą gwiazdę "Kronik Times Square" doceniamy bez cienia wątpliwości, będąc pod jeszcze większym wrażeniem jej występu, niż miało to miejsce przed rokiem.
A wy, jeśli tylko widzieliście 2. sezon serialu HBO, na pewno nie jesteście tym faktem ani trochę zdziwieni. W końcu jeśli ktoś wyróżnia się w tak wielobarwnym środowisku, jak to wykreowane przez George'a Pelecanosa i Davida Simona, to musi o czymś świadczyć. Maggie Gyllenhaal zrobiła to zaś po raz kolejny, dodając kolejne warstwy do swojej już bardzo złożonej roli i pozwalając nam poznać Eileen praktycznie na nowo.
Mogliśmy zatem poznać pełną pasji artystkę, która nie bała się twardo przeć po swoje w niegościnnym świecie, a także kobietę, która postanowiła odmienić swoje życie na lepsze i jej się to udało. Ale widzieliśmy też, jak zderzała się przeszkodami, których pokonać nie była w stanie i jak w końcu docierało do niej, że normalne życie, o które przecież tak zaciekle walczyła, nigdy nie będzie jej udziałem. A sprawić, że jest się tak silną i tak słabą jednocześnie, to domena absolutnie najlepszych. Takich jak Maggie Gyllenhaal. [Mateusz Piesowicz]
Jodie Comer, Obsesja Eve
Patrząc na listę kandydatek, które można brać pod uwagę przy ustalaniu listy aktorek nominowanych w kategoriach dramatycznych, jesteśmy skłonni uznać, że zadanie to nie należy do najłatwiejszych. Mimo to pominięcie po raz drugi z rzędu (!) Jodie Comer za jej rolę w "Obsesji Eve" byłoby czystą głupotą. A przecież nie będziemy jej zarzucać członkom Akademii Telewizyjnej, prawda?
Może zostawimy to bez komentarza, przechodząc po prostu do aktorki, która swoim występem po raz kolejny sprawiła, że docenienie się jej "po prostu należy". I absolutnie tu nie żartujemy, bo choć mamy wobec 2. sezonu "Obsesji Eve" pewne obiekcje, to w najmniejszym stopniu nie dotyczą one Jodie Comer, której kreacja znów sprawiła, że jednocześnie chcieliśmy się uśmiechnąć i czuliśmy zimny dreszcz na plecach.
A to nie wszystko, bo przecież grana przez nią najbardziej stylowa morderczyni w telewizji nie stoi w miejscu. Przeciwnie, w nowej odsłonie serialu Villanelle stała się jakby nieco bardziej ludzka, ciągle wprawdzie potrafiąc zabijać w przerażający sposób, ale i pokazując, że gdzieś głęboko ma w sobie trochę uczuć. To że okazuje je w specyficzny sposób, to zupełnie inna kwestia.
Dla nas liczy się przede wszystkim, że Jodie Comer potrafiła jeszcze sporo dołożyć do już fantastycznej roli. Nadal świetnie bawiąc się totalnie przerysowaną postacią, zdołała nadać jej trochę zaskakujących rys, nie tracąc przy tym ani grama z szaleństwa, jakim Villanelle od początku zachwycała. Jesteśmy dziwnie spokojni, że to się szybko nie zmieni. [Mateusz Piesowicz]
Sandra Oh, Obsesja Eve
W przeciwieństwie do niesprawiedliwie pomijanej w nominacjach Jodie Comer (wyjątkiem są nagrody BAFTA), Sandra Oh zgarnęła już mnóstwo nagród za "Obsesję Eve". Kolejne nas nie zdziwią, bo w 2. sezonie miała nawet więcej do zagrania. Eve Polastri musiała zmierzyć się z tym, co zrobiła w finale 1. serii, i przyznać sama przed sobą, że jej uczucia do Villanelle są bardziej skomplikowane, niż by chciała.
Ten sezon to kontynuacja zabójczej gry w kotka i myszkę, tyle że nie jest już takie oczywiste, kto tutaj chce złapać kogo. Agentka robi wiele, żeby zbliżyć się do uroczej zabójczyni, a w międzyczasie jej jako tako poukładane życie zaczyna się sypać. Uwalniając się od nudnego życia pracownicy wywiadu spędzającej czas za biurkiem i żony szkolnego nauczyciela, Eve zaczyna coraz głębiej wsiąkać w relację z zabójczynią, która traktuje to, co się między nimi dzieje, jak rodzaj komedii romantycznej.
Rola, którą gra Sandra Oh, zawsze była tą mniej spektakularną w "Obsesji Eve" — i tak też pozostało w tym sezonie. Ale nie jest to rola prosta, bo odgrywając kolejne dylematy, przed którymi staje Eve, Oh często odpowiada na pytanie, co my byśmy zrobili, gdybyśmy stanęli naprzeciwko kogoś tak magnetyzującego jak Villanelle. Ta postać to my wszyscy, z fascynacją wpatrujący się w ekrany, na których seryjni mordercy robią swoje, często zwierzając nam się ze swoich zamiarów i motywacji.
Ale świetne momenty Sandry Oh nie zawsze były bezpośrednio związane z Villanelle. Pamiętacie, jak Eve odgryzła się młodszemu koledze, który podczas prezentacji ciągle jej przerywał, wyjaśniając dobitnie, że kobiety innego koloru skóry niż biały nie są traktowane równo? To nie była szczególnie spektakularna scena, a jednak utkwiła mi w pamięci nie mniej niż gonitwa z finału. [Marta Wawrzyn]