Emmy 2019: Nasze nominacje dla seriali komediowych
Redakcja
9 lipca 2019, 21:33
Fot. HBO/Netflix/Amazon
W połowie lipca poznamy nominacje do nagród Emmy, a na razie my podajemy nasze typy. Dziś seriale komediowe — doceniamy m.in. "The Good Place", "Fleabag" i "Russian Doll". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
W połowie lipca poznamy nominacje do nagród Emmy, a na razie my podajemy nasze typy. Dziś seriale komediowe — doceniamy m.in. "The Good Place", "Fleabag" i "Russian Doll". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
The Good Place
Mike Schur i jego ekipa nie tracą formy. Po dwóch fantastycznych sezonach kolejny okazał się niczym im nie ustępować, momentami nawet je przebijając i potwierdzając, że "The Good Place" to absolutny top wśród współczesnych komedii.
A że wyróżniać się w tym gronie przez dłuższy okres to wcale nie taka prosta sprawa, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Czasy, gdy jeden powtarzany przez lata schemat wystarczał na serialową długowieczność na szczęście już bezpowrotnie mijają, co jednak oznacza, że poprzeczka dla twórców idzie stale w górę. Nikt jednak nie wie o tym lepiej od Schura, który ciągłe zmiany w swoim serialu obrał za punkt honoru – tym lepiej dla nas.
Unikając powtarzalności, "The Good Place" jest bowiem w stanie nieustannie rozwijać swoich bohaterów, a to wysyłając ich z powrotem na Ziemię, a to fundując załamanie na wieść o byciu skazanym na wieczne potępienie, a to w końcu kolejny, choć inny od poprzednich reset. Po drodze nie brakowało oczywiście odlotowych pomysłów, filozoficznych debat i nagłych zwrotów akcji – niby znanych elementów serialu, ale wciąż świeżych, intrygujących i rzecz jasna bardzo zabawnych.
Jakby tego wszystkiego było mało, ocenę całemu sezonowi podnosi jeszcze niesamowity odcinek "Janet(s)" – jedno z najlepszych komediowych osiągnięć ostatnich lat z rewelacyjną D'Arcy Carden w kilku rolach. Niecałe 30 minut pełne humoru, absurdu i czystych emocji, czyli mieszanki, za którą pokochaliśmy "The Good Place" przed kilkoma laty i ani myślimy przestać. [Mateusz Piesowicz]
Fleabag
Naczekaliśmy się na ten 2. sezon bardzo długo, bo ponad dwa i pół roku. Ale kiedy już się pojawił, wygrał u nas zestawienia marca i kwietnia, trafiając też do hitów tygodnia wszystkimi sześcioma odcinkami. Trudno się dziwić, że jest dla nas absolutnie pewnym kandydatem do nominacji do Emmy.
W ciągu tak krótkiej serii Phoebe Waller-Bridge zdołała pokazać dojrzewanie bohaterki do budowania lepszych relacji z siostrą i ojcem oraz do zmierzenia się z licznymi lękami, a przy tym nigdy nie była to bajka dla grzecznych dziewczynek. Fleabag pozostała niepokorna, tylko stała się bardziej samoświadoma. Ludzie wokół niej też nie zmienili się nagle w anioły, a mimo to łatwiej było im kibicować – zwłaszcza Claire (Sian Clifford) na drodze do szczęścia z uśmiechniętym Finem. Poza tym mieliśmy oczywiście genialną jak zawsze Olivię Colman, a w jednym odcinku samą Kristin Scott-Thomas.
Nie zabrakło goryczy, bo romans serialowej bohaterki z cudownym katolickim księdzem (Andrew Scott) nie mógł się skończyć jak w komedii romantycznej, mimo że błyskotliwe przekomarzania między tą parę nieraz przypominały najlepsze i najodważniejsze przykłady tego gatunku. Równocześnie jednak właśnie ta relacja, wbrew finałowi, w którym Fleabag została porzucona dla Boga, pozwoliła pokręconej dziewczynie nawiązać kontakt z własnymi emocjami, podejść do życia już inaczej.
Inaczej, czyli jak? Tego się dokładniej nie dowiemy, bo wraz ze zmianą, która zaszła w bohaterce, pozbawieni zostaliśmy szansy, bo obserwować dalsze wydarzenia. Twórczyni zakończyła swój serial na własnych warunkach, a świetnie wykorzystywane już wcześniej przełamywanie czwartej ściany pozwoliło na koniec pokazać, że teraz Fleabag poradzi sobie już bez nas. Nie mamy wprawdzie pewności, czy my poradzimy sobie bez niej, ale zawsze zostaje nam powtarzanie dwóch krótkich, za to jakże treściwych sezonów. [Kamila Czaja]
Russian Doll
Powtarzająca się w nieskończoność impreza urodzinowa zawsze kończąca się tragiczną śmiercią solenizantki. Brzmi koszmarnie? Dla Nadii (znakomita Natasha Lyonne) z pewnością tak, dla nas już niekoniecznie, bo ten zwariowany koncept wzięty rodem z "Dnia świstaka" okazał się jedną z najlepszych komedii poprzedniego sezonu.
Choć jak to często bywa ostatnimi czasy, znacznie lepiej pasuje tu słowo komediodramat, bo "Russian Doll", pomimo zwariowanego pomysłu na siebie, bynajmniej nie jest banalną komedyjką. Wręcz przeciwnie, to serial dający do myślenia, poruszający, stawiający trudne pytania i niedający łatwych odpowiedzi. A przy tym rzecz jasna zabawny, bo absurdalnego humoru na najwyższym poziomie tu nie brakuje.
Podobnie jak zaskakujących pomysłów kobiecego tria twórczyń (Natasha Lyonne, Leslye Headland, Amy Poehler), które z najróżniejszych motywów potrafiły ulepić jedyną w swoim rodzaju całość i jeszcze tchnąć w nią autentyczne emocje. Czy to w osobie umierającej i raz po raz wracającej na ten świat Nadii, czy jej barwnych towarzyszy. Wszyscy są tu bowiem "jacyś", wszyscy są także "po coś", co wbrew pozorom łatwo przegapić czy w innym serialu, czy w prawdziwym życiu.
Tego zaś jest w "Russian Doll" całe mnóstwo, w każdej jego odmianie, a także ze wszystkimi towarzyszącymi mu po drodze smutkami i radościami. Całość składa się na tak różnorodną i satysfakcjonującą podróż, że warto ją z pewnością przebyć więcej niż jeden raz. No i oczywiście nagrodzić przynajmniej nominacją, co mamy nadzieję Akademia Telewizyjna uczyni. [Mateusz Piesowicz]
GLOW
Serial, który w 1. serii był uroczą ciekawostką i kolorową dawką kiczu z lat 80. jako tła dla przygód grupy walczących o siebie nie tylko na wrestlingowym ringu kobiet, w 2. sezonie okazał się już czymś znacznie ważniejszym. "GLOW", podobnie jak jego bohaterki, odnalazło swój głos i już wiedziało, co i w jaki sposób chce nam opowiedzieć.
Mając już zbudowany świat, podstawowe portrety postaci i ich uwikłania prywatne i zawodowe, twórcy serialu mogli zniuansować poszczególne historie. Zobaczyliśmy, jak Tammé (Kia Stevens) próbuje godzić wrestling z życiem rodzinnym w świetnym odcinku "Mother of All Matches". Zgłębialiśmy skomplikowaną, nadwyrężoną zdradą przyjaźń Ruth (Alison Brie) i Debbie (w tej serii jeszcze bardziej pokazująca, co potrafi, Betty Gilpin). A mimo tak licznej grupy bohaterów i inne postacie potraktowano z szacunkiem, dając im sporo miejsca.
"GLOW" to zresztą nie tylko wciągające indywidualne losy i historia przyjaźni nawiązywanych w nietypowych okolicznościach wrestlingowego programu telewizyjnego. Twórcy serialu bawią się też formą, co w 2. sezonie dało nam wyjątkowy odcinek "The Good Twin", dzięki któremu mogliśmy poczuć się jak widzowie produkcji, w której dziewczyny walczą według absurdalnego scenariusza.
2. seria "GLOW" to masa wzruszeń i dobrej zabawy, a przy tym mądra feministyczna opowieść o kobietach, które wprawdzie przebierają się za chodzące stereotypy, ale potrafią ten projekt wykorzystać dla swoich celów, by dostrzec, że mają siłę. Zwłaszcza gdy działają wspólnie. Małe seriale Netfliksa tak szybko odchodzą – w oczekiwaniu na 3. serię cieszmy się więc "GLOW", doceniajmy je i życzmy mu jak największej liczby nominacji. [Kamila Czaja]
Wspaniała pani Maisel
2. sezon serialu Amazona powinno się przechrzcić i określić mianem "Jeszcze wspanialszej pani Maisel". Wszystko dlatego, że świetnie wystartować udaje się wielu, ale utrzymać później ten poziom, a nawet podnieść sobie poprzeczkę, to już domena znacznie węższego grona telewizyjnych produkcji.
"Wspaniała pani Maisel" dołączyła do nich z wdziękiem, klasą i żywiołową energią, z jakich dała się poznać już wcześniej, tym razem dołączając jednak do nich kilka nowych elementów. Poczynając od rozszerzenia serialowego świata (i o Paryż, i o wakacyjny kurort w górach), a kończąc na coraz to nowych wyzwaniach stających przed tytułową bohaterką. Uczyniwszy wszak pierwsze kroki na komediowej scenie, Midge bynajmniej nie zamierzała przestać, celując wciąż wyżej i wyżej, ale też mając większe niż dotąd problemy.
Także z połączeniem kariery z życiem prywatnym, co było jednym z wiodących motywów tego sezonu i co pozwoliło nam zobaczyć panią Maisel w nieco innym świetle niż zwykle. Może mniej perfekcyjnym, za to na pewno bardziej ludzkim, co tylko dodało jej i jej historii barw. Ta wszak, pomimo często bajecznej oprawy (Catskills!), bajką absolutnie nie jest, co tutaj wybrzmiało bardzo mocno i momentami wręcz zaskakująco gorzko.
Twórcom udało jednak zachować odpowiedni balans pomiędzy poszczególnymi częściami serialu, dzięki czemu ani poważniejsze nuty nie brzmiały tu fałszywie, ani komedia nie sprawiała wrażenia wymuszonej. Przeciwnie, "Wspaniała pani Maisel" stała się opowieścią dojrzalszą i bardziej pewną siebie, nadal potrafiąc pierwszorzędnie bawić – nie tylko za sprawą doskonałych skeczów Midge. [Mateusz Piesowicz]
Barry
Po 1. sezonie, który wziął nas z zaskoczenia, bo tak czarnej komedii o płatnym zabójcy próbującym zostać aktorem jeszcze nie widzieliśmy, "Barry" miał trudne zadanie przekonania widza, że nie chodzi wyłącznie o wyjściowy pomysł, że da się tę opowieść interesująco pociągnąć. Alec Berg i Bill Hader z nawiązką sprostali wyzwaniu.
Już finał poprzedniej serii uświadomił nam dobitnie, że kibicowanie Barry'emu w udowadnianiu, że nie jest zły, może okazać się trudne. Pozbycia się Janice nie dało się usprawiedliwić, a w 2. sezonie Barry niejeden grzech dołożył do listy. Coraz wyraźniej widać, że mamy do czynienia nie tyle z kolejnym modnym w serialowych świecie kontrowersyjnym antybohaterem, co z człowiekiem, który tak przekroczył granicę, że nie ma możliwości powrotu do zwykłego życia.
Tegoroczne odcinki to także pogłębienie postaci dotychczas nieco marginalizowanych. Sally (Sarah Goldberg) nie tylko dostała fantastyczny monolog, ale też cały duży wątek przepracowywania bycia ofiarą przemocy w małżeństwie oraz poznawania relacji doświadczenia i sztuki. Więcej mógł też pokazać Henry Winkler w roli Gene'a, a dwa światy Barry'ego nie tylko wciąż ze sobą kolidowały, ale też rzucały na siebie wzajemnie ciekawe światło.
A nawet gdyby "Barry" nie był tak pokręconą, mroczną i w przewrotny sposób komiczną opowieścią, jakiej jeszcze w telewizji nie widzieliśmy, nawet gdyby nie zafundował nam w którymś momencie jednego z najmocniejszych cliffhangerów roku, to docenilibyśmy produkcję Berga i Hadera choćby za pewien niemożliwy do zaszufladkowania odcinek. "ronny/lily", mamy nadzieję, przejdzie do historii seriali i zostanie tam na długo. [Kamila Czaja]
Veep
Triumfalny powrót w najlepszym możliwym wydaniu i w najlepszym możliwym momencie. W trakcie dłuższej przerwy między sezonami spowodowanej chorobą Julii Louis-Dreyfus, zdążyliśmy bowiem nieco o "Veepie" zapomnieć, za to teraz, gdy za nami finałowa odsłona serialu, już za nim tęsknimy.
I na pewno zatęsknimy jeszcze nie raz, bo produkcja HBO to nie tylko wzorowa satyra polityczna, ale też po prostu jedna z najlepszych telewizyjnych komedii, jakie widzieliśmy. Ostatni sezon był tego potwierdzeniem, przypominając wszystko co w "Veepie" dobrze znane i dodając do mieszanki jeszcze więcej cynizmu, czystej głupoty i absurdu. Zwłaszcza to ostatnie było potrzebne, by prześcignąć galopującą ku szaleństwu polityczną rzeczywistość.
Twórcy sprostali jednak wyzwaniu, każąc Selinie i jej współpracownikom raz jeszcze stawać do wyścigu o prezydenturę – tym razem pozbawionego już jakichkolwiek granic. Było zatem ostro, absolutnie niepoprawnie i wulgarnie w stylu, w jakim potrafi to robić tylko "Veep". Był też tłum znajomych postaci, cała masa idiotów do wyśmiania, mnóstwo zwariowanych zwrotów akcji i szereg znakomitych pomysłów, przy których nie mogliśmy opanować śmiechu (#NotMe!).
Ale przede wszystkim była oczywiście Selina, której długa, pełna wzlotów (rzadszych) i upadków (częstszych) kariera polityczna została doprowadzona do samego końca. Końca gorzkiego, ale też zasłużonego i bez dwóch zdań niezapomnianego. Zostaje tylko uczcić go jakąś ładną złotą statuetką. [Mateusz Piesowicz]