Emmy 2019: Nasze nominacje dla aktorek z seriali limitowanych i filmów TV
Redakcja
13 lipca 2019, 22:03
Fot. Hulu/Showtime/HBO
W przyszłym tygodniu poznamy nominacje do nagród Emmy, a oto nasze typy. Spośród aktorek z seriali limitowanych i filmów TV doceniliśmy m.in. Amy Adams, Patricię Arquette i Joey King. Przypominamy, że wybieramy tylko z puli aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich ich zakwalifikowano. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
W przyszłym tygodniu poznamy nominacje do nagród Emmy, a oto nasze typy. Spośród aktorek z seriali limitowanych i filmów TV doceniliśmy m.in. Amy Adams, Patricię Arquette i Joey King. Przypominamy, że wybieramy tylko z puli aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich ich zakwalifikowano. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Paula Malcomson, Deadwood
"Trixie nie straciła swojego daru" – słyszymy w jednej z pierwszych scen filmu "Deadwood". Powracająca po latach do miasteczka Alma (Molly Parker) tak właśnie komentuje urocze powitanie, które temperamentna była prostytutka (Paula Malcomson) zgotowała senatorowi i swojemu dawnemu wrogowi George'owi Hearstowi (Gerald McRaney). I rzeczywiście, patrząc na Malcomson, wyrzucającą z siebie potężną wiązankę kwiecistych obelg, można tylko pożałować, że telewizja nie była dla niej łaskawa, bo nigdy jej nie dała drugiej takiej roli jak Trixie.
To zawsze była postać w gorącej wodzie kąpana, wystarczy przypomnieć sobie jej pełną wzlotów i upadku relację z Alem Swearengenem (Ian McShane) oraz przejścia z Hearstem z końcówki 3. sezonu "Deadwood". Niezdolność Trixie do chłodnej kalkulacji nieraz wpakowała ją samą i miasteczko w kłopoty. A teraz oglądamy ją kilkanaście lat starszą i wciąż pozostaje sobą, ale też potrafi przyznać się do błędów.
Trixie w dwie godziny przechodzi emocjonalną podróż, która spokojnie mogłaby trwać i 12 godzin, zahaczając o jeszcze bardziej zniuansowane rejony. Chciałoby się więcej, ale nie da się nie docenić jednego: Malcomson jest w swoim żywiole i trudno oderwać od niej wzrok. Ciekawi jesteśmy, czy ma szansę przebić się w tak mocnej kategorii, ale będziemy trzymać kciuki za nominację. [Marta Wawrzyn]
Patricia Arquette, Ucieczka z Dannemory
Pewniak przy nominacjach, a wręcz jedna z głównych kandydatek do Emmy. Za "Ucieczkę z Dannemory" Patricia Arquette dostała już Złoty Glob i nagrodę SAG, więc kolejna statuetka byłaby zwieńczeniem zasłużonej serii. Naprawdę trudno się dziwić, że rola Tilly Mitchell to jedna z najgłośniejszych kreacji minionych miesięcy.
Arquette, którą fani seriali wcześniej kojarzyć mogli choćby z wieloletniej roli ofiarnej Allison Dubois w paranormalnym "Medium", stworzyła w "Ucieczce z Dannemory" postać opartą wprawdzie na istniejącej realnie, niesamowicie upodabniając się fizycznie do pierwowzoru, ale pokazała znacznie więcej niż proste naśladownictwo. Tilly nie jest w miniserii stacji Showtime znaną tabloidowych przekazów skandalistką zdradzającą męża z dwoma niebezpiecznymi więźniami. A w każdym razie jest nie tylko nią.
Najbardziej fascynujące w ekranowej Tilly okazuje się to, że do końca nie można jej rozgryźć. Owszem, wiemy, że jest sfrustrowana nudnym małżeństwem, że marzy jej się inne życie gdzieś daleko od małego miasteczka, że Matt i Sweat wydają jej się szansą na ucieczkę od prozaicznej codzienności. Ale nigdy nie wiadomo do końca, co w danym momencie kieruje bohaterką, które ambicje i lęki dochodzą do głosu, co dzieje się w głowie pozornie mało skomplikowanej, czasem wręcz naiwniej, a w praktyce nieraz diabolicznej Tilly.
Trudną tę postać lubić, niełatwo pojąć, a równocześnie to jeden z najciekawszych, najbardziej złożonych telewizyjnych portretów ostatnich lat. Gdzieś między oprawczynią i ofiarą, prowincjonalną marzycielką a wyrachowaną manipulantką znajduje Arquette sposób, by zamiast jednoznacznej bohaterki medialnego skandalu pokazać kobietę tak złożoną, że często sama siebie nie jest w stanie zrozumieć. [Kamila Czaja]
Joey King, The Act
Jedna z tych ról, za które posypią się nominacje do prestiżowych nagród, nawet jeśli serial w ostatecznym rozrachunku bardziej nas rozczarował, niż zachwycił. Trudno jednak przejść do porządku dziennego nad niesamowitą przemianą Joey King, która nie tyle zagrała Gypsy Blanchard, ile stała się nią. Pozwoliła sobie ogolić głowę, nosiła sztuczne zęby, zmieniła głos i po prostu została zupełnie inną osobą.
Oglądanie Gypsy najpierw jako dzieciaka dręczonego przez matkę, która jej wmawiała liczne choroby, a potem próbującej wyrwać się na wolność nastolatki, momentami było tak trudne, że miało się ochotę odwracać wzrok od ekranu. Zwłaszcza że "The Act" nie jest produkcją subtelną — przeciwnie, szedł na całość, pokazując patologiczne zachowania i matki, i córki, wychowanej z dala od normalnego świata.
Wszystko, co działo się na ekranie, było chore i niepokojące, a King odważnie w to weszła, pokazując, że nie boi się żadnych wyzwań aktorskich. W efekcie przyćmiła w serialu samą Patricię Arquette, mistrzynię tego typu przemian. [Marta Wawrzyn]
Amy Adams, Ostre przedmioty
Amy Adams zgarniałaby pewnie wszystkie nagrody, gdyby nie trafiła akurat na Patricię Arquette z "Ucieczki z Dannemory" (przy czym warto przypomnieć, że w Critics' Choice Awards był remis!). Wprawdzie aktorskie olśnienia w "Ostrych przedmiotach" dostarczało nam całe trio, na które złożyły się jeszcze Patricia Clarkson i Eliza Scanlen, ale to Adams jest na pierwszym planie i w takiej kategorii została zgłoszona.
Materiał literacki, czyli powieść Gillian Flynn, subtelnością nie powala, także w portretach postaci. Tymczasem miniserial HBO to produkcja gęsta, klimatyczna, w wielu miejscach o wiele bardziej niejednoznaczna niż pierwowzór. I to samo powiedzieć można o roli Adams, która dla wiarygodnego oddania sytuacji Camille poddała się trudnej charakteryzacji i robiła wszystko, by wyglądać na skacowaną i wykończoną.
Wygląd i poświęcenia dla jego osiągnięcia to jednak nie wszystko. Siła tej roli tkwi w delikatności, w tłumieniu emocji w taki sposób, że widz nie ma wątpliwości, że pod stosunkowo obojętną, nieraz zrezygnowaną maską Camille skrywa tajemnice, przerażające traumy i masę lęków, które coraz silniej dochodzą do głosu, im dłużej bohaterka zostaje w swoim rodzinnym miasteczku, z którego pozornie udało jej się uciec.
Adam świetnie gra kobietę, której ucieczka nie wyszła, bo wszystkie złe wspomnienia i krzywdy towarzyszą jej niezależnie od miejsca zamieszkania. A powrót, który mógłby być szansą konfrontacji i przepracowania traumy, okazuje się zbyt trudny, pogrążając Camille w coraz większym mroku i wtłaczając ją w odtwarzanie roli córki toksycznej matki, od której tak bardzo próbowała się odciąć. Świetna kreacja, którą łatwo było przeszarżować, tymczasem Adams takie pokusy tłumi, przez co jest na ekranie hipnotyzująca i tym silniej przekazująca ból swojej bohaterki. [Kamila Czaja]
Florence Pugh, Mała doboszka
To nie jest nominacja za niesamowite sukienki, choć nie da się ukryć, że dzięki nim ten występ zostanie w naszej pamięci na zawsze. Florence Pugh wyglądała po prostu obłędnie, zmieniając wciąż kreacje w roli Charlie, młodej brytyjskiej aktorki wplątanej w grę izraelskiego wywiadu i konflikt palestyńsko-izraelski w latach 70. Ale miała do zagrania dużo, dużo więcej niż tylko przebieranki.
"Mała doboszka" to serial skomplikowany i zniuansowany, zwłaszcza jak na thriller szpiegowski. Jego intryga to nie tylko pokręcone i niebezpieczne gry, w których łatwo się pogubić, ale też ciągle zadawane pytania o to, czy aby na pewno możemy patrzeć na świat w czarno-białych barwach. A tą, która je zadaje, jest często właśnie Charlie, z odcinka na odcinek wyzbywająca się z jednej strony naiwności, a z drugiej przekonania, że wie, co jest słuszne.
Widzimy, jak młoda dziewczyna o rozmarzonych oczach robi, co może, by przetrwać, przemieniając się w agentkę z prawdziwego zdarzenia i dorastając podczas operacji, której mogła nie przeżyć. Choć "Mała doboszka" ma w obsadzie bardziej znanych aktorów niż Florence Pugh — przede wszystkim Alexandra Skarsgårda i Michaela Shannona — po sześciu odcinkach jest jasne, kto tutaj jest prawdziwą gwiazdą. [Marta Wawrzyn]
Carla Gugino, Nawiedzony dom na wzgórzu
Z "Nawiedzonego domu na wzgórzu" najchętniej wyróżnilibyśmy całą obsadę, tyle że znaczna jej cześć to aktorzy i aktorki zgłoszeni w kategoriach drugoplanowych. Wśród kobiet szansę na nominację za pierwszy plan ma na szczęście Carla Gugino, która zagrała Olivię Crain, czyli matkę i żonę, wciąż – dosłownie i w przenośni – nawiedzającą swoją straumatyzowaną rodzinę.
Gugiono doskonale pokazuje kolejne stadia pogrążania się Olivii w szaleństwie. Od nadziei na spędzenie beztroskiego czasu z mężem i dziećmi, zaangażowania w odnawianie domu, przez coraz silniejsze znękanie tajemniczą obecnością wyczuwaną wokół, po całkowitą neurozę, zachowywanie się jak ktoś inny i tragiczny koniec.
Postać Olivii mimo pewnych skojarzeń z piękną i zimną Morticią Addams ma w sobie też sporo niepewności i ciepła. Kochająca, wspierająca, utalentowana kobieta, coraz bardziej pogubiona między tym, co prawdziwe, i tym, co zafałszowane przez krwiożercze domostwo, to bohaterka wielowymiarowa, a nie tylko instrumentalnie potraktowane źródło traumy tkwiącej w pozostałych członkach klanu Crainów. [Kamila Czaja]
Michelle Williams, Fosse/Verdon
Choć serialowi "Fosse/Verdon" naszym zdaniem odrobinę brakuje, żeby znaleźć się w gronie najlepszych z najlepszych, zdecydowanie nic nie brakuje Michelle Williams, odtwórczyni roli broadwayowskiej gwiazdy Gwen Verdon, żony Boba Fosse. Kobiety i w serialu, i w życiu spychanej na drugi plan, bo przecież jej mąż to geniusz.
Michelle Williams nie tylko perfekcyjnie odtwarza postać Gwen — jej ruchy, gesty, głos — ale też robi wszystko, by stworzyć wielowymiarowy portret, bardziej nawet, niż scenariusz jej na to pozwala. To kobieta, która idzie przez życie z podniesioną głową i przyklejonym uśmiechem, zgadzając się na wiele rzeczy, na jakie nikt zgadzać się nie powinien — czy to w związku, czy to w pracy. Bo takie były realia, o czym ona dobrze wiedziała.
Całą prawdę o niej pokazuje znakomity butelkowy odcinek "Where Am I Going?", w którym Verdon wreszcie pęka po latach udawania wszystkiego przed wszystkimi, a Williams naprawdę ma co grać, i to przez całą godzinę. Widzimy tysiąc twarzy Gwen, w tym też takie, których nie chciałaby pokazać nikomu, zaczynamy rozumieć, jak skomplikowane powody trzymają ją u boku Boba Fosse, a do tego otrzymujemy jeden z najlepszych występów muzycznych, tym razem nie na scenie, tylko w domu przy plaży, podczas burzy, w gronie znajomych.
Nie mamy wątpliwości, że największym atutem "Fosse/Verdon" jest właśnie Michelle Williams, która dostała do sportretowania szalenie złożoną postać. Po części mimo tego, a po części właśnie dlatego, że grała drugie skrzypce przy Bobie Fosse. [Marta Wawrzyn]