Emmy 2019: Nasze nominacje dla aktorów z seriali limitowanych i filmów TV
Redakcja
14 lipca 2019, 20:02
Zdjęcia: HBO
Już za moment nominacje do nagród Emmy, a oto nasze typy. Spośród aktorów z seriali limitowanych i filmów TV doceniliśmy m.in. Mahershalę Alego, Jareda Harrisa i Iana McShane'a. Przypominamy, że wybieramy tylko z puli aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich ich zakwalifikowano. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Już za moment nominacje do nagród Emmy, a oto nasze typy. Spośród aktorów z seriali limitowanych i filmów TV doceniliśmy m.in. Mahershalę Alego, Jareda Harrisa i Iana McShane'a. Przypominamy, że wybieramy tylko z puli aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich ich zakwalifikowano. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Jharrel Jerome, Jak nas widzą
"Jak nas widzą" ma iście oscarową obsadę, zwłaszcza na drugim planie, ale pozwala błyszczeć także piątce aktorów wcielających się w głównych bohaterów — nastolatków niesłusznie oskarżonych o gwałt w Central Parku w 1989 roku. Choć wszyscy młodzi aktorzy wypadają świetnie, na szczególne wyróżnienie zasługuje właśnie Jharrel Jerome.
Znany z "Moonlight" jako jedyny zagrał swoją postać, Koreya Wise'a, na obu etapach życia — czyli najpierw dzieciaka, któremu na przestrzeni paru dni odebrano wszystko i wpakowano za kratki z dorosłymi przestępcami, a potem mężczyznę zmagającego się z traumą. Wise jest bohaterem wypakowanego emocjami finału, w którym możemy podziwiać pełen wachlarz umiejętności aktorskich Jerome'a. Oglądamy, jak dzieciak staje się mężczyzną w miejscu, gdzie nikt nie powinien dorastać.
To bardzo ludzka historia i zniuansowany portret człowieka, któremu odmówiono prawa do normalnego życia, bo znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i miał taki, a nie inny kolor skóry. [Marta Wawrzyn]
Benicio del Toro, Ucieczka z Dannemory
Trochę w cieniu wielkiej roli Patricii Arquette aktor znany dotąd przede wszystkim z kinowego ekranu stworzył w "Ucieczce z Dannemory" naprawdę interesującą postać. Laureat Oscara za "Traffic" świetnie odnalazł się w formacie miniserii, w kolejnych odcinkach rozwijając oparty na faktach portret Richarda Matta w nie zawsze łatwym do przewidzenia kierunku.
Fascynująco oglądało się przede wszystkim właśnie te zachodzące w bohaterze zmiany. W więzieniu był gwiazdą, swoimi obrazami kupował różne przysługi, miał dobry układ ze strażnikami i posłuch wśród innych więźniów. To on sterował Sweatem, manipulował Tilly, planował podkop i snuł piękne wizje życia poza murami.
Szybko jednak okazało się, w konfrontacji ze światem pozbawionym więziennej hierarchii, ścigany, bezradny, opętany nierealistycznymi marzeniami uciekinier sam sobie przyniósł zgubę, udaremniając też plany lojalnego towarzysza. A del Toro świetnie te przejścia zagrał, emanując pewnością siebie w pierwszych odcinkach, potem budząc odrazę, gdy poznaliśmy jego przeszłość, a finalnie irytując widza biernością, szeregiem błędnych posunięć, marnowaniem każdej szansy.
Del Toro dostał do zagrania postać, która mogła się okazać karykaturalna i budzić od razu jednoznaczne uczucia. Tymczasem wycisnął maksimum z losu Matta, do opowieści o tragicznie zakończonej ucieczce z więżenia dodając skomplikowany portret człowieka, który na własne życzenie przegrał życie. [Kamila Czaja]
Mahershala Ali, Detektyw
Nie spodziewamy się nominacji dla 3. sezonu "Detektywa" w głównej kategorii (choć narzekać też nie będziemy, jeśli się trafi), ale oscarowy aktor w "potrójnej" roli na pewno nie zostanie zignorowany. I słusznie. Mahershala Ali, wcielając się w Wayne'a Haysa, detektywa rozplątującego koszmarną sprawę na trzech etapach swojego życia, zapewnił nowe życie serialowi, który powrócił po latach niebytu.
A ponieważ jego rola nie ograniczała się do noszenia różnych kostiumów, w tym także postarzającej peruki i makijażu, należy spodziewać się, że zostanie doceniona. Hays to rzeczywiście złożona postać; człowiek ścigany przez demony, zarówno w młodości, jak i w starszym wieku. Porządny facet i uczciwy gliniarz, ale działający w świecie moralnych szarości i w związku z tym zmuszony do podejmowania trudnych decyzji w mgnieniu oka.
Przede wszystkim zapamiętamy wersję najstarszą, czyli Haysa cierpiącego na demencję i próbującego poskładać, wbrew własnemu umysłowi, skrawki dawnej sprawy. To była przejmująca rola i pokaz aktorstwa na najwyższym poziomie. [Marta Wawrzyn]
Hugh Grant, Skandal w angielskim stylu
Wprawdzie jeśli chodzi o "Skandal w angielskim stylu", to w ostatnich nagrodowych miesiącach lepiej radził sobie zgłoszony za drugi plan Ben Whishaw, a Hugh Grant musiał przy kilku okazjach uznać wyższość Darrena Crissa lub Benedicta Cumberbatcha, ale raz, że akurat ci konkurenci terminowo trafili na zeszłoroczne rozdanie Emmy, a dwa, że co najmniej nominacja dla Granta wydaje się formalnością.
W stylowej miniserii Stephena Frearsa i Russella T Daviesa znany z całego szeregu komedii romantycznych aktor świetnie zabawił się swoim utartym wizerunkiem. Wciąż z tym samym uśmiechem i bujną czupryną, które znamy z jego ról amantów, czasem pogubionych i nieśmiałych, ale zawsze ostatecznie zdobywających ukochaną, wcielił się Grant w postać pod wieloma względami odrażającą.
Jeremy Thorpe pod trupach dąży do politycznych celów, nie cofając się przed niczym, by ukryć swoje romanse z mężczyznami. Cynicznie wykorzystuje kobiety jako kamuflaż, gotów jest nawet zlecić zabicie swojego kochanka. A przy tym ma twarz i urok Hugh Granta, widz przeżywa więc spory dysonans i chyba trochę rozumie, czemu Thorpe'owi tak długo wszystko uchodziło na sucho.
"Skandal w angielskim stylu" to dodatkowo trudne wyzwanie aktorskie, bo twórcy nie idą w prosty melodramat czy thriller polityczny, ale pokazują koszmarne wydarzenia w konwencji czarnej komedii. Grant doskonale odnajduje się między farsowością a bardzo poważnymi prywatnymi i zawodowymi stawkami, z jakimi ma do czynienia grany przez niego bezwzględny polityk. [Kamila Czaja]
Sam Rockwell, Fosse/Verdon
Choć naszym zdaniem w "Fosse/Verdon" błyszczała przed wszystkim Michelle Williams w roli tej, która miała mniej błyszczeć, trudno sobie wyobrazić to zestawienie bez odtwórcy roli Boba Fosse. Dręczonego licznymi demonami artysty, nieuleczalnego kobieciarza i człowieka skupionego głównie na sobie. Genialnego twórcy, który nie istniałby bez swojej lepszej połowy, za co bardzo rzadko jej dziękował.
Sam Rockwell stworzył postać trudną do jednoznacznej oceny, bo złożoną ze sprzeczności. Człowieka przekonanego o własnym geniuszu i pogardzającego samym sobą. Wielkiego artystę, który czasem bywał pogubiony jak dziecko. Zakochanego męża swojej fantastycznej żony, którą notorycznie zdradzał. Faceta nie istniejącego bez tej jednej kobiety, a jednak szukającego szczęścia gdzie indziej.
Serialowy Bob Fosse to suma wad i wewnętrznych demonów, przed którymi trudno uciec, nawet jeśli zdaje się z nich sprawę. Skomplikowany antybohater, świadomy własnych problemów i mimo to bezustannie tańczący nad krawędzią. [Marta Wawrzyn]
Jared Harris, Czarnobyl
Jared Harris tak dobrze zagrał w "Czarnobylu", że łatwo zapomnieć, że na ekranie mówi po angielsku, a nie po rosyjsku. Wczuł się w rolę człowieka radzieckiego bez reszty, świetnie pokazując zarówno rezygnację, która wynika z silnego przyzwyczajenia do systemu, jak i powolne budzenie się Legasowa do sprzeciwu na skutek zderzenia z problemami podczas prób ratowania sytuacji po katastrofie.
Poznajemy tego naukowca tuż przed końcem jego życia, gdy już się poddał, zniszczony ciągłym nadzorem, koniecznością zachowania czujności oraz chorobą popromienną. Harris od pierwszej sceny każe widzowi przejąć się losem Legasowa i potem nawet wiedza o smutnym końcu nie przeszkadza w kibicowaniu tej postaci – najpierw na drodze do opanowania niewyobrażalnych skutków wybuchu reaktora, a potem w zdobywaniu się na odwagę, by powiedzieć światu prawdę.
Harris nie szarżuje, często gra subtelnie, ale silnie czujemy wstyd jego bohatera, kiedy nie potrafi zaryzykować wszystkiego i idzie na rękę władzy, jego coraz większą frustrację, podziw dla bardziej zdeterminowanej i bezkompromisowej Ulany, sympatię dla Szczerbiny mimo jego partyjnej funkcji. Harris sprawia, że Legasow jest nie tylko instrumentem, przez który widzowie poznają przyczyny i konsekwencje wydarzeń w Czarnobylu, lecz człowiekiem z krwi i kości, pełnym wahań, ale mimo indoktrynacji i nawyków świadomym, co jest słuszne i kiedy milczeć już po prostu nie można.
Trzeba jeszcze dodać, że jak na swoje aktorskie zasługi Harris dostaje zdecydowanie za mało nagród. Dotychczas tylko raz był nominowany do Emmy (za drugoplanową rolę w "Mad Men"), raz do nagrody BAFTA ("The Crown"). Ma wprawdzie na koncie kilka mniejszych wyróżnień i nominacji, a nawet SAG Award, ale tę ostatnią w kategorii zbiorowej. Co najmniej nominacja do Emmy jak najbardziej mu się należy. Za "Czarnobyl", ale i pewnym sensie też za całokształt twórczości. [Kamila Czaja]
Ian McShane, Deadwood
Rola Ala Swearengena w 2005 roku przyniosła Ianowi McShane'owi Złoty Glob i zaledwie nominację do Emmy. Choć przy dzisiejszej konkurencji wszystko się może zdarzyć, włącznie z brakiem nominacji, świetnie byłoby zobaczyć, jak ten zasłużony aktor odbiera wreszcie najważniejsze wyróżnienie w branży telewizyjnej. Tak mocne, mięsiste i skomplikowane pod każdym względem role rzadko się zdarzają nawet dzisiaj.
Nie jest tajemnicą, że David Milch o Swearengena dbał najbardziej, obdarzając go kolejnymi własnymi cechami i czyniąc go de facto przywódcą społeczności Deadwood — podczas gdy wszędzie indziej byłby pewnie czarnym charakterem, typowym "czarnym kapeluszem" prowadzącym ciągłą wojnę z czystym jak łza szeryfem Bullockiem (Timothy Olyphant). W "Deadwood" nic takie proste nie było, z łotra powstał więc prawdziwie kultowy antybohater, któremu film przyniósł słodko-gorzkie zakończenie.
Oglądanie Ala rzucającego kwiecistymi wiązankami przekleństw i rozgrywającego w mgnieniu oka swoich przeciwników zawsze sprawiało nam frajdę. Ale kiedy serial dobierał się do jego wrażliwej strony, był rzeczywiście wielki. W filmie to właśnie ta wrażliwa strona bierze górę, bo Al się starzeje i nic w miasteczku już nie jest takie jak kiedyś. Milch napisał piękne zakończenie dla swojego ulubieńca, a McShane raz jeszcze bez trudu wszedł w jego buty. Mamy nadzieję, że nominacja do Emmy jest tylko formalnością, a po cichu liczymy na coś więcej. [Marta Wawrzyn]