Nasz top 10: Najlepsze seriale czerwca 2019 roku
Redakcja
15 lipca 2019, 12:28
"Wielkie kłamstewka" (Fot. HBO)
Najwyższy czas podsumować serialowy czerwiec. W naszym top 10 królują seriale HBO, w tym "Wielkie kłamstewka", "Czarnobyl", "Euforia" i cudownie świeża komedia "Los Espookys".
Najwyższy czas podsumować serialowy czerwiec. W naszym top 10 królują seriale HBO, w tym "Wielkie kłamstewka", "Czarnobyl", "Euforia" i cudownie świeża komedia "Los Espookys".
10. Euforia (nowość na liście)
Przekraczanie granic w serialach młodzieżowych to nic nowego. Wszelkie tabu w kwestii seksu i używek wśród nastolatków złamał brytyjski serial "Skins" jeszcze w poprzedniej dekadzie. Potem tą drogą poszedł norweski "Skam". Oba przewyższają "Euforię", jeśli chodzi o zniuansowane prezentowanie życia nastolatków w coraz bardziej skomplikowanych społeczeństwach. Ale też "Euforia" jeszcze ma czas, żeby się rozwinąć. I już możemy powiedzieć, że nie ogranicza się do kontrowersyjnych momentów, jak słynne 30 penisów w jednej scenie.
To, co tę produkcję wyróżnia z tłumu, to młodzieńczy Angst w wersji turbo. Tutejsze dzieciaki przechodzą przez istne piekło lęków i niepokojów, związanych nie tylko z seksem, ale też z samoakceptacją, najprostszymi relacjami i samotnością. A w centrum całego galimatiasu znajduje się Rue (świetna Zendaya), nastolatka, która w wakacje zaliczyła odwyk po przedawkowaniu narkotyków. Kiedy niedługo potem spotyka Jules (Hunter Schafer), transpłciową dziewczynę, która właśnie przeprowadziła się do miasteczka, jej życie wydaje się zmierzać w lepszym kierunku.
Najlepsze, co ma do zaoferowania "Euforia", to kameralne, wyciszone momenty z tym duetem, od którego trudno oderwać wzrok. Sceny zwykłych rozmów czy jazdy na rowerze w wykonaniu tej dwójki, kiedy świat dookoła szaleje, sprawiają, że łatwo zakochać się w serialu. Zwłaszcza że "Euforia" jest niesamowita od strony wizualnej, jak i muzycznej — odrealniona, psychodeliczna, magiczna.
Serial Sama Levinsona, oparty na izraelskim formacie, ale też jego własnych doświadczeniach z młodości, dostał już 2. sezon, więc ma czas, by rozwinąć swoje postacie i skupić się na tych aspektach młodzieżowych poszukiwań życiowych, które są mniej kontrowersyjne. Na razie u nas ma miejsce 10, ale mamy przeczucie, że będzie piąć się coraz wyżej. [Marta Wawrzyn]
9. Gentleman Jack (powrót na listę)
"Gentleman Jack" przy silnej konkurencji nie zmieścił się na naszej majowej liście, ale dwa czerwcowe odcinki wystarczyły, by wrócił do top 10. Przy czym zapamiętamy pewnie przede wszystkim finał, mimo że i w "Why've You Brought That?" sporo się działo, skoro poznaliśmy lepiej poprzednią miłość Anne, Mariannę, i widzieliśmy, w jak złym stanie jest Ann.
Jednak o powrocie "Gentleman Jack" nie listę zadecydował właśnie finał, który przypomniał nam, jak mocna jest produkcja Sally Wainwright, kiedy skupia się na kluczowej dla tej opowieści relacji. W "Are You Still Talking?" zafundowano nam niby typowe dla takich produkcji zejście się głównej pary, ale, tak jak przy całym pomyśle na ten serial, tak i tu mieliśmy do czynienia z fascynującą grą z konwencją, skoro chodziło o związek dwóch kobiet w XIX-wiecznej Anglii.
Jako romans "Gentleman Jack" w pełni nas przekonuje. W 2. serii można by popracować nad redukcją niepotrzebnych wątków albo pogłębieniem dość schematycznego drugiego planu, bo perypetie Thomasa czy powtarzalne biznesowe debaty niepotrzebnie odrywały w 1. sezonie uwagę od tego, co w "Gentleman Jack" najlepsze. Czyli od błyskotliwie napisanego melodramatu z elementami komedii romantycznej (albo odwrotnie), fenomenalnie zagranego przede wszystkim przez zawłaszczającą ekran Suranne Jones, świetnie uzupełnianą przez delikatną Sophie Rundle. [Kamila Czaja]
8. Dark (powrót na listę)
Nowe linie czasowe? Są. Wyjaśnienia? Niewiele. Nowe zagadki? A jakże! "Dark", czyli jeden z tych mniej spodziewanych netfliksowych hitów, powrócił w dokładnie takim stylu, jakiego po nim oczekiwaliśmy, ale nie uznajemy tego za wadę. Przeciwnie – w tym przypadku więcej tego samego to całkiem zgrabny komplement.
Zwłaszcza gdy mowa o skomplikowanej historii z bliską apokalipsą w tle, która w 2. sezonie poplątała się jeszcze bardziej, sprawiając, że nie raz i nie dwa musieliśmy się solidnie zastanowić, kto jest kim i kiedy nim jest. Ostateczny efekt tych łamigłówek był jednak satysfakcjonujący, bo tak samo jak poprzednio, znów nie mogliśmy się od tej historii oderwać, łatwo przymykając oko na jej wady i odliczając wraz z bohaterami czas do końca świata.
Twórcy natomiast robili, co w ich mocy, żeby nam tę zabawę jak najbardziej urozmaicić, rzucając nas po Winden już na przestrzeni grubo ponad stu lat, wprowadzając więcej elementów czystego science fiction i oczywiście kolejne zaskakujące powiązania między czasami i bohaterami. Do tych ostatnich wprawdzie w dalszym ciągu nie czujemy się przesadnie przywiązani, ale co tam, ważne, że układanka z ich udziałem nadal się nam nie znudziła. [Mateusz Piesowicz]
7. Los Espookys (nowość na liście)
Podobno dopiero od połowy sezonu "Los Espookys" w pełni rozwija skrzydła, ale już trzy czerwcowe odcinki wystarczyły, by serial trafił na naszą listę. Zawsze staramy się doceniać telewizyjną świeżość, a produkcja napisana przez Julia Torresa i Anę Fabregę ma na siebie pomysł, jakiego nawet na HBO jeszcze nie było.
Towarzyszymy grupie przyjaciół, którzy w Meksyku próbują swoje hobby, czyli horrory, zamienić w biznes. Organizują przyjęcia ze straszeniem, fingują obecność morskich potworów albo egzorcyzmy. I wszystko to w dziwacznym świecie, którzy prawdziwy Meksyk tylko udaje, sporo tu bowiem ponadnaturalnych zjawisk, a ludzie reagują na wszystko inaczej, niż jesteśmy przyzwyczajeni.
Kibicowanie młodym fanom horroru w ich poszukiwaniu coraz lepszych trików, ale też życiowej drogi, sprawia dużo frajdy, bo mamy do czynienia w wyrazistymi postaciami (uzupełnianymi przez odjechanych bohaterów drugoplanowych, w tym granego przez Freda Armisena wujka). Zwłaszcza Tati, chwilami nieco kojarząca się z rodzimą "kobietą pracującą", to postać tak wyjątkowa, że czeka się na jej nowe przygody, takie jak cudowny, choć nieudany romans z animowanym księciem.
Kolejnych dialogów i wydarzeń w tej opowieści nie można przewidzieć, a o niewielu serialach, nie tylko tych komediowych, da się powiedzieć coś takiego. Polecamy fanom dziwności, spodziewając się, że w lipcu możemy polubić "Los Espookys" nawet bardziej. [Kamila Czaja]
6. Pose (powrót na listę)
Czy da się z większym przytupem oznajmić zmianę dekady, niż zrobiono to w "Pose"? Szczerze wątpimy, w końcu serial Ryana Murphy'ego wkroczył w lata 90. tanecznym krokiem i w rytmie "Vogue" Madonny, a tego nie powstydziliby się nawet najwięksi wyjadacze nowojorskich bali.
Tacy jak choćby członkowie domu Evangelista, którzy po kilkuletnim przeskoku wrócili do nas w jak zawsze oszałamiającym stylu, ale przede wszystkim z nowymi nadziejami na przyszłość, które nadeszły wraz z przebijaniem się ich kultury do mainstreamu. Tak przynajmniej sądzili, mając ku temu pełne prawo, choć rzeczywistość nie ustawała w dawaniu im w kość. Czy to w postaci zbierającej straszliwe żniwo epidemii AIDS, czy społecznej obojętności, jaka temu towarzyszyła.
"Pose" natomiast jak zawsze potrafiło o tych dramatach świetnie opowiadać, znakomicie łącząc swój oszałamiający styl z autentycznymi emocjami i nigdy nie pozwalając nam tracić optymistycznego podejścia. Ponura wizyta na Hart Island? Choroba i kłopoty zawodowe Blanki? Upokorzona już na początku swojej kariery jako modelki Angel? Na to wszystko znajdywały się w pierwszych trzech odcinkach 2. sezonu lekarstwa, a jeśli było nam mało, to zawsze zostawały bale z jak zawsze niesamowitym Pray Tellem na czele.
A to przecież ciągle nie dość, bo mieliśmy też perypetie z Elektrą i szaloną akcję z pozbywaniem się ciała, głośny protest w kościele, a nawet pewien romans, którego bardzo byśmy chcieli i liczymy, że pomimo trudności kiedyś się go doczekamy. Bo jedna rzecz w "Pose" nie zmieniła się ani trochę – wszyscy ci bohaterowie zasługują na szczęście jak mało kto. [Mateusz Piesowicz]
5. Legion (powrót na listę)
Zaledwie jeden odcinek nowego sezonu i od razu miejsce w połowie stawki? To musi być "Legion" i nie, nie przeszkadza nam ani fakt, że premiera była w dużej mierze poświęcona całkiem nowej bohaterce i że w sumie niewiele się z niej dowiedzieliśmy. To ostatnie to już tu właściwie standard, ale i tak nie w głowie nam narzekania.
Bo jak niby mielibyśmy narzekać na serial, który potrzebował zaledwie paru sekund, byśmy znów wpatrywali się w ekran jak urzeczeni, zapominając o całym świecie? Zwłaszcza że ten stan rzeczy nie potrwa już długo, więc każda chwila spędzona z finałowym sezonem "Legionem" jest tym cenniejsza. I nieważne, czy przychodzi nam oglądać Davida w roli wyluzowanego hipisowskiego guru, jego zwariowaną, roztańczoną i rozśpiewaną komunę czy może raczej nieznajomą Azjatkę poszukującą ciężarnej dziewicy.
Wszystko sprawiało tu ogromną przyjemność, udowadniając, że Noah Hawley nadal jest sobą i niewiele rzeczy w telewizji jest w stanie konkurować z jego działającą na pełnych obrotach wyobraźnią. W końcu kto inny mógłby nas uraczyć tak surrealistycznym odcinkiem już na początku nowej serii bez obaw, że uciekniemy z przerażeniem? Pewnie ta sama osoba, która zaserwowałaby napisy początkowe na koniec i planszę z napisem "Proszę czekać" na początek. A to przecież tylko ułamek atrakcji! [Mateusz Piesowicz]
4. Czarnobyl (spadek z 1. miejsca)
"Czarnobyl" nie utrzymał wprawdzie najwyższego miejsca z maja, ale trzeba wziąć pod uwagę, że miał w czerwcu tylko jeden odcinek. I chociaż trzy produkcje w tym miesiącu ujęły nas mocniej, to nie znaczy, że finał miniserii stacji HBO i Sky zawiódł. Wręcz przeciwnie. Doczekaliśmy się godnego zamknięcia opowiadanej historii, a twórcy postawili na kameralne, rozgrywające się w dużej mierze na sali sądowej sceny.
Zamiast wybuchów, pożarów, skażeń i ich trudnych do oglądania konsekwencji tym razem dostaliśmy walkę na argumenty, proces, w którym jedni chcieli wbrew wszystkiemu powiedzieć prawdę, a inni zamierzali prawdę jak najskrzętniej ukryć w imię dobrego wizerunku ZSRR. Klasyczny motyw grupy idealistów, która ma przeciw sobie potężny system, rozegrano tu interesująco i wciągająco, zdążyliśmy się bowiem przywiązać do bohaterów.
Kibicowaliśmy, by ktoś wreszcie powiedział głośno, że kraj tonie w marazmie, konformizmie, bylejakości, a na katastrofę złożyła się arogancja władzy oraz przekonanie, że jakoś to będzie, a problemy w razie czego można tuszować zamiast im zapobiegać. Mechanizmy polityczne i społeczne oraz rekcje ludzi na niewyobrażalną tragedię pokazano w "Czarnobylu", w tym w jego czerwcowym finale, przekonująco, angażująco i z szacunkiem – dla widzów i dla ofiar.
Zarzuty o uproszczenia i historyczne naciągnięcia nie osłabiają naszym zdaniem siły tego miniserialu, który nie miał być dokumentem ani fabularnym odtworzeniem w szczegółach przebiegu wydarzeń. Twórcy skupili się na uniwersalnych mechanizmach przyczyn i skutków takich zdarzeń, szukając sposobu, by emocjonalną, czasem wręcz sensacyjną konwencją i odrobiną patosu przebić się do świadomości widzów, coraz bardziej zblazowanych telewizyjnym nadmiarem. Tu zadziałało chyba nawet powyżej oczekiwań, budząc na całym świecie zainteresowanie tamtą katastrofą. A detale zawsze można sobie doczytać. [Kamila Czaja]
3. Deadwood (nowość na liście)
Powrót "Deadwood" chwaliliśmy już tysiąc razy i chętnie pochwalimy jeszcze kilka. To ewenement, że jeden z najlepszych seriali w historii telewizji wraca po kilkunastu latach, by dać widzom finał, na jaki zasłużyli. Oczywiście, moglibyśmy chcieć więcej, na przykład 12-odcinkowy sezon, w którym nie byłoby żadnych skrótów. Ale realia są takie, że bardzo trudno zebrać tak znakomitą obsadę po tylu latach, bo wszyscy mają już inną pracę. HBO i tak dokonało cudu, a my za ten cud jesteśmy wdzięczni.
Jesteśmy też szczerze zachwyceni tym, z jaką naturalnością David Milch i jego fantastyczna ekipa powrócili do kultowego miasteczka na Dzikim Zachodzie. Ponieważ w serialu także minęła dekada, Deadwood wygląda już inaczej, bohaterowie są w innym miejscu, ale to co najważniejsze się nie zmieniło. Ian McShane, Timothy Olyphant, Paula Malcomson, Molly Parker i pozostali aktorzy z łatwością przemienili się z powrotem w naszych ulubionych bohaterów, jakby zawsze nimi byli. Gerald McRaney, który ostatnio zasłynął rolą poczciwego doktora w "This Is Us", znów został łotrem z prawdziwego zdarzenia.
Kwieciste dialogi Milcha, neurozy i problemy egzystencjalne, wspólne budowanie nietypowej społeczności — to wszystko powróciło z nową siłą. Pośród wielu satysfakcjonujących zakończeń, które "Deadwood" wreszcie dostało, znalazło się miejsce na liczne sentymentalne podróże do przeszłości, przypomnienie tego, co nas kiedyś w serialu bawiło (np. rozmowy Ala z panem Wu) i po prostu porządne dokończenie tego arcydzieła, jakim jest serial HBO.
Zakończenie, które otrzymaliśmy, nie jest co prawda w stu procentach zamknięte, ale w zupełności wystarczy, żebyśmy nie pytali o więcej — i żeby ci, którzy mieli opory przed nadrabianiem "Deadwood", wreszcie się ich pozbyli. To serial, którego nie da się zamknąć w szufladce z napisem "western", nawet jeśli rozbudowany opis będzie brzmiał "najlepszy serialowy western". To jeden z najlepszych seriali w historii telewizji, a finał po latach tylko tę pozycję umocnił. [Marta Wawrzyn]
2. Rok za rokiem (awans z 3. miejsca)
Od potężnego ciosu do prawdziwej rewolucji – druga połowa sezonu w "Roku za rokiem" to prawdziwy rollercoaster emocji i mocnych przeżyć. Nawet jak na ten serial, a dobrze wiecie, że od początku nie należał on do produkcji, przy których można się było wygodnie rozsiąść w fotelu i przysypiać w oczekiwaniu, aż coś się zacznie dziać.
Tutaj momentami chcieliśmy raczej, by dziać się przestało, bo oglądanie degrengolady, w jakiej pogrążał się świat na przestrzeni kolejnych lat, sprawiało autentyczny ból. Największy oczywiście wtedy, gdy stawał się bardzo osobisty, a tak właśnie było w 4. odcinku, który bez wątpienia pozostanie nam na długo w pamięci. Wszak tutejszy koszmar miał wiele oblicz, ale tak szokującego, poruszającego i bolesnego jak wtedy, gdy w tragicznych okolicznościach odebrano nam Danny'ego jeszcze nie.
Moment to o tyle ważny, że nie tylko wziął nas z zaskoczenia, ale też kazał inaczej spojrzeć na cały serial. Już nie wzbudzającą gęsią skórkę fatalistyczną wizję przyszłości, ale historię, w którą zaangażowaliśmy się emocjonalnie, przeżywając tragedię rodziny Lyonsów tak, jakby dotyczyła naszych najbliższych. A to wciąż nie było dość.
Dopiero potem w Wielkiej Brytanii zaczęły się wszak rządy Vivienne Rook, która zamieniła Wyspy w dystopijne państwo z nowoczesnymi obozami koncentracyjnymi i mnóstwem innych przerażająco realistycznych pomysłów. Można się było na widok tego wszystkiego załamać, ale można też było stanąć do walki – i na szczęście ten wariant wybrali nasi bohaterowie, stając w centrum skutecznej rewolucji. My zaś cieszymy się po prostu, że mogliśmy to wszystko widzieć na własne oczy, po cichu licząc, że nasza rzeczywistość będzie jednak wyglądała nieco lepiej. Ale tym musimy się już zająć sami. [Mateusz Piesowicz]
1. Wielkie kłamstewka (powrót na listę)
W lutym 2017 roku debiutujące "Wielkie kłamstewka" wskoczyły na 2. miejsce zestawienia, w kolejnych miesiącach utrzymując się zawsze w pierwszej trójce. A trzeba wziąć pod uwagę, że wtedy konkurencję serialowi HBO robiły tytuły tak mocne jak "Pozostawieni" oraz 1. sezon "Legionu" i "Opowieści podręcznej". Aż takich cudów w tegorocznym czerwcu nie mieliśmy, więc 2. seria produkcji, która kiedyś wydawała się zamkniętą całością, zaliczyła "wejście smoka" od razu na sam szczyt.
Trudno się temu dziwić, skoro już 1. odcinek nowego sezonu przekonał nas, że wszelkie obawy były nieuzasadnione. Przed "What Have They Done?" zastanawialiśmy się, czy ma w ogóle sens kręcenie 2. serii, skoro materiał literacki się wyczerpał i na dodatek zmieniono odpowiadającego za wyjątkowy klimat reżysera (Jean-Marc Vallée zastąpiony został przez Andreę Arnold). A po "What Have They Done?" byliśmy już totalnie wciągnięci w dalsze losy "piątki z Monterey".
Twórcom "Wielkich kłamstewek" udało się stworzyć takie bohaterki, że nawet kiedy już wiemy, kto zgwałcił Jane i jak skończył Perry, to nie brakuje emocji towarzyszących oglądaniu kolejnych komplikacji prywatnych i zawodowych toczących się w pięknych krajobrazach i bogatych wnętrzach. Próby ukrycia prawdy o tym, co się wydarzyło w pamiętną noc, problemy małżeńskie, bankructwa, terapie – o to wszystko rewelacyjnie zagrane.
Na wyjątkowość tego sezonu składa się też obecność Meryl Streep. Widać, że ta utytułowana aktorka dobrze się bawi rolą Mary Louise, która krok po kroku siłą spokoju i pasywno-agresywnych chwytów pokonuje kolejne przeciwniczki. Dostajemy przy tym fantastyczne pojedynki aktorskie (w początkowych odcinkach serii głównie Streep i Witherspoon, ale nie tylko). Cóż, lubimy, kiedy nasze obawy przychodzą w zachwyt – a nie, jak to częściej bywa, odwrotnie. [Kamila Czaja]