"Euforia" w widowiskowy sposób kończy nierówny 1. sezon — recenzja finału
Michał Paszkowski
5 sierpnia 2019, 21:52
"Euforia" (Fot. HBO)
Reżyserskie popisy, jak zwykle świetna Zendaya i tradycyjna dawka licealnych klisz. Finał "Euforii" był jak cały 1. sezon w pigułce. Uwaga na spoilery.
Reżyserskie popisy, jak zwykle świetna Zendaya i tradycyjna dawka licealnych klisz. Finał "Euforii" był jak cały 1. sezon w pigułce. Uwaga na spoilery.
Jak każdy serial młodzieżowy, "Euforia" nie mogła obyć się bez odcinka ze szkolnym balem. W końcu jakkolwiek debiutancki sezon serialu HBO nie próbowałby odcinać się od innych licealnych produkcji, akcentując swoje bardziej liberalne podejście do seksualności, przemocy czy narkotyków na ekranie, to jednak do samego końca, zwłaszcza w swoich mniej udanych historiach, pozostał wierny motywom z innych nastoletnich produkcji.
Dokładnie tak jak przez cały sezon, zachwycająca strona wizualna finału nie była w stanie do końca zakryć niedociągnięć i schematów, których na przestrzeni ośmiu odcinków zdążyło się nagromadzić całkiem sporo. I o ile można zrozumieć, że Samowi Levinsonowi zależało przede wszystkim na opowiedzeniu o życiu nastolatków językiem filmowym w sposób, jakiego w innych młodzieżowych produkcjach na próżno szukać, tak ciężko pozbyć się poczucia, że w opowiadaniu historii swoich młodych bohaterów 1. sezon dał bardzo nierówne efekty.
Euforia — wizualne fajerwerki w finale 1. sezonu
Szczególnie że w swoich najlepszych momentach "Euforia" potrafiła z niezwykłą siłą połączyć wizualne fajerwerki z prawdziwie angażującą historią. I niewątpliwie do takich wątków można zaliczyć historię Rue (Zendaya), która po silnych próbach wyjścia z nałogu wróciła na koniec sezonu do punktu wyjścia. Lub jeśli przyjąć bardziej pesymistyczną wersję zmarła po przedawkowaniu, co zdawałoby się potwierdzać wcześniejszą fanowską teorię i wyjaśniać, dlaczego w narkotykowym szale Rue jest w stanie porozumieć się ze swoim ojcem.
Analiza finałowej sceny, którą chyba bardziej trafnie można nazwać teledyskiem, bez wątpienia da fanom serialu okazję do snucia licznych teorii w oczekiwaniu na już zapowiedziany przez HBO 2. sezon. I chociaż ciężko wyobrazić sobie serial bez Zendayi, która na przestrzeni sezonu pozostawała nieprzerwanie jednym z największych jego atutów, sprawnie lawirując między ironiczną obserwatorką rzeczywistości a wołającą o pomoc zagubioną nastolatką, raczej ciężko spodziewać się szybkiego szczęśliwego zakończenia dla Rue.
Finał "Euforii" zdecydowanie od happy endów woli pozostawiać swój przesiąknięty przemocą, nieszczęściem i toksyczną męskością świat bez większej nadziei na szybką zmianę statusu quo. Z głównych postaci tylko Kat (Barbie Ferreira) dostaje swego rodzaju szczęśliwe zakończenie, kiedy w końcu decyduje się na związek z Ethanem (Austin Abrams), choć porzucenie nowej, seksualnie nieskrępowanej tożsamości może wydawać się w jej przypadku nieco zbyt gwałtowne.
Widzowie, którzy podobnie jak autor tej recenzji liczyli na choć częściową karę dla naczelnego złoczyńcy serialu Nate'a (Jacob Elordi), muszą obejść się sceną strzelania do płonącego chłopaka, pozostającą jedynie w głowie Rue. I choć naiwne byłoby oczekiwać od "Euforii", że na przykładzie Nate'a rozwiąże w finale sezonu problem toksycznej męskości, to niestety do końca sezonu bohater ten pozostał jedynie zlepkiem pomysłów na temat (prawie) wszystkich grzechów mężczyzn.
I choć rozumiem i doceniam, że twórcom zależało na pokazaniu, jak szkodliwe idee dotyczące męskości przesiąkają współczesną kulturę i przechodzą z pokolenia na pokolenie, to ciężko oprzeć się wrażeniu, że Nate ze swoją rozbuchaną skłonnością do przemocy i wypieraną seksualnością nie zdołał zmienić się z jednowymiarowego złoczyńcy w pełnoprawną postać.
Euforia — widowisko ciekawsze niż same postacie
Podobny zarzut można by jednak w mniejszym lub większym stopniu wysunąć wobec innych postaci, które nie nazywają się Rue albo Jules (Hunter Schafer). Jak choćby Cassie (Sydney Sweeney), której widowiskowa scena aborcji połączona z figurową jazdą na łyżwach w rytm "My Body Is a Cage" wyróżniała się wizualnie w i tak bardzo efektownym odcinku, ale ostatecznie nie była w stanie wnieść absolutnie nic nowego do długiej tradycji licealnych ciąż w młodzieżowych dramatach.
Podobnie zresztą jak sekwencje pokazujące dzieciństwo bohaterów na przestrzeni całego sezonu. Choć na zaskakujące i oryginalne sposoby (by tylko wspomnieć scenę z One Direction) prezentowały one świat, w jakim dojrzewa współczesna młodzież, to w przypadku niektórych postaci (jak choćby McKaya) poprzestawały jedynie na zasygnalizowaniu problemów nurtujących nastolatków, bez poparcia ich rzeczywiście nowatorskimi pomysłami.
Przez cały swój 1. sezon "Euforia" zdawała się jednak ignorować problem mniej oryginalnych wątków i już w klasycznym dla siebie stylu stawiać właśnie na widowiskowość, reżyserską innowację i próbować różnych filmowych chwytów, licząc na to, iż sprawią one, że "coś poczujemy", tak jak obiecuje hasło reklamujące serial. Czy rzeczywiście to się udało, należałoby spytać każdego widza z osobna. Z pewnością nie można "Euforii" odmówić, że właśnie swoją formą zdołała się wyróżnić z grona młodzieżowych produkcji.
Euforia to coś więcej niż tylko kontrowersje
Kalejdoskop pędzących w zawrotnym tempie scen i wątków, na zmianę uwodzący chwilami uniesienia i przerażający brutalnością, a do tego jeszcze pastiszowe wstawki, jak choćby słynna lekcja z oceniania zdjęć penisów czy "detektywistyczny" epizod manii Rue z 7. odcinka. Osiem odcinków "Euforii" mogło wydawać się wręcz nadpobudliwe w swoich szybkich zmianach stylu, urzekając eksperymentowaniem i znajdując też często miejsce na prawdziwe emocje — nie tylko w przypadku Rue czy Jules. Dlatego też pomimo pewnych skrótów i schematów, "Euforia" zdążyła pokazać, że jest czymś więcej niż tylko serialem lubiącym kontrowersje.
Czy jest to jednak realistyczny portret nastolatków w 2019 roku? Z całą pewnością wypadałoby o to spytać przede wszystkim młodych widzów, ale reżyserskie poczynania Levinsona i spółki w całym sezonie sprawiają, że to pytanie traci swoją zasadność. "Euforia" tworzy swój własny, podkręcony świat i prowokuje widzów do "poczucia czegoś" w dzikiej mieszance ironicznego dystansu, szczerych emocji nastoletnich bohaterów, wizualnych popisów i perfekcyjnego soundtracku.
Dlatego pomimo swoich wad pierwszy sezon "Euforii" zdołał wyróżnić się w telewizyjnym krajobrazie tego lata. Można jedynie liczyć, że w 2. sezonie serial odważy się zajrzeć trochę głębiej w życia bohaterów, nie tracąc przy okazji swojego wyjątkowego stylu. Na razie dostaliśmy błyszczącą ciekawostkę, której nie da się (i nie powinno się) ignorować, nawet jeśli nie jest idealna.