"The Affair" w 5. sezonie zatacza koło i zabiera nas w podróż do przyszłości — recenzja
Marta Wawrzyn
25 sierpnia 2019, 19:12
"The Affair" (Fot. Showtime)
Jeśli oczekiwaliście rewolucji po zapowiedziach przeskoku czasowego w 5. sezonie "The Affair", wiedzcie, że to nie tak. Serial Showtime pozostaje sobą, choć częściowo dzieje się w przyszłości.
Jeśli oczekiwaliście rewolucji po zapowiedziach przeskoku czasowego w 5. sezonie "The Affair", wiedzcie, że to nie tak. Serial Showtime pozostaje sobą, choć częściowo dzieje się w przyszłości.
Na przestrzeni czterech sezonów "The Affair" miało swoje wzloty i upadki (vide: koszmarny sezon 3), ale ostatecznie liczy się to, że było historią zaplanowaną na pięć sezonów i dostaniemy pięć sezonów. Czy śmierć Alison (Ruth Wilson) była zawsze wpisana w ten plan? Tego raczej się nie dowiemy, ale było oczywiste, że koło zatoczyć powinna przede wszystkim historia Noaha (Dominic West), który zawsze był sercem i siłą sprawczą serialu, czy nam się to podobało, czy nie.
The Affair w 5. sezonie stawia na Helen i Noaha
I to właśnie historia jego i Helen (Maura Tierney) jest na pierwszym planie w trzech pierwszych odcinkach 5. sezonu "The Affair", które nam udostępniono do recenzji. Przeskoku czasowego w ich przypadku w zasadzie nie ma — sezon zaczyna się od pogrzebu Vika (Omar Metwally), który w widoczny sposób wykańcza Helen, budząc w Noahu uczucia opiekuńcze. Z różnych perspektyw, także Janelle (Sanaa Lathan), oglądamy kolejny emocjonalny galimatias i festiwal nie najlepszych wyborów życiowych z poszukującym odkupienia pisarzem w roli głównej.
Jednocześnie pojawia się w jego życiu nowa okazja: "Descent" ma szansę zostać zamienione w film. A ponieważ to "The Affair", tworzenie ekranizacji staje się pretekstem do zmierzenia się z przeszłością i zarazem nawarstwienia melodramatów w teraźniejszości. Noah, choć zostaje przecież doceniony, jak zwykle nie jest szczęśliwy z obrotu spraw, goni za czymś, czego nie może mieć, i wydaje się coraz bardziej zbliżać do wniosków, do których dorosły człowiek na jego miejscu doszedłby już dawno temu. A do tego często przedstawia obraz nędzy i rozpaczy, co paradoksalnie może być dla nieznoszących go widzów satysfakcjonujące.
Helen jak zwykle jest postacią ciekawszą i tysiąc razy dojrzalszą od swojego byłego męża, co pokazują już różnice w ich perspektywach w 1. odcinku. On jak zawsze widzi sprawy powierzchownie, stawiając siebie w centrum uwagi i postrzegając Helen jako istotę seksualną nawet w momencie, kiedy ona jest pod każdym względem rozbita. Jej perspektywa jest dużo głębsza i chodzi w niej o szczegóły, niuanse, rzeczy, które niekoniecznie mówi się wprost. Patrząca na śmierć swojego mężczyzny bohaterka przeżywa koszmar po cichu, w czterech ścianach, osamotniona i zostawiona sama sobie. A jednocześnie nie traci w tym szaleństwie rozsądku, nawet w najdziwniejszych sytuacjach, jak poród Sierry (Emily Browning), pozostając twardo stąpającą po ziemi sobą.
Karta odwraca się dla Helen w kolejnych odcinkach, kiedy poznaje obłędnie przystojnego gwiazdora filmowego Sashę Manna (Claes Bang, czyli nowy Dracula z serialu BBC), oczarowanego nią już po samej lekturze "Descent". Relacja, w którą się wplątuje, jak na "The Affair" przystało, jest poplątana, z wielu względów niezbyt zdrowa i bardzo, bardzo seksowna. Przyjemnie patrzeć na Helen odzyskującą wiarę we własną siłę i z powrotem przemieniającą się w kobietę, która wie, czego chce (i czego nie chce), i jest w stanie przetrwać wszystko. Choć dawno temu nie wyobrażała sobie, że tak będzie wyglądało jej życie.
Anna Paquin i skok w czasie w 5. sezonie The Affair
"The Affair" w 5. sezonie to przede wszystkim Noah & Helen Show, z małym dodatkiem Janelle, Whitney (Julia Goldani Telles), rodziców Helen i bardziej istotnego, niż wynikałoby z powyższego opisu, Sashy. Zgodnie z zapowiedziami, nie wraca ani Ruth Wilson w roli Alison, ani Joshua Jackson jako Cole. Ta dwójka to przeszłość, ale to właśnie z nimi związany jest wątek z przyszłości, w którym oglądamy dorosłą Joanie (Anna Paquin), powracającą do iście postapokaliptycznego Montauk, zniszczonego przez zmiany klimatyczne.
Joanie, która jest w wieku swojej matki, kiedy ta zmarła (czyli ma 32 lata), żyje w domu rodem z "Black Mirror", otoczona przez futurystyczne ekrany i gadżety, np. toalety, z którymi można pogadać. Nie trzeba wiele, żeby się zorientować, że jest kłębkiem problemów emocjonalnych i odbiciem Alison. Co się stanie, kiedy wróci na dłużej do domu? I czy będzie w stanie rozwikłać prawdę o śmierci matki? Finałowy sezon "The Affair" na pewno przyniesie odpowiedzi na te pytania.
Po trzech odcinkach mogę stwierdzić, że nie ma rewolucji. To stare dobre "The Affair", do którego wątek dorosłej Joanie świetnie pasuje pod względem tonu i emocji, jednocześnie funkcjonując niejako na uboczu toczącej się w teraźniejszości historii Sollowayów. Ponieważ każdy odcinek jest podzielony na perspektywy Noaha i Helen (a czasem też kogoś jeszcze) oraz historię Joanie, można odnieść wrażenie, że serial jest nieco mniej spójny niż wcześniej.
To jednak jest cena, którą płacimy za zamknięte zakończenie wszystkich głównych wątków. Oczywiście, na miejscu bohaterki Anny Paquin mógł być bawiący się w detektywa Cole. Tyle że to prędzej czy później by oznaczało popadanie w znajome schematy. Bez Cole'a, za to z dorosłą i tak samo pogubioną życiowo jak jej matka Joanie, "The Affair" jest w stanie przykuć na nowo uwagę, oferując nie jedną, a kilka tajemnic. Na przykład może zapytać, co się stało nie tylko z Alison, ale też z Cole'em i jak doszło do tak drastycznych zmian w Montauk.
The Affair zmierza do satysfakcjonującego końca
Wydaje mi się, że serial telewizji Showtime dąży do tego, by zatoczyć pełne koło i zarazem wyjaśnić najważniejsze sprawy od A do Z. Emocjonalna podróż córki Lockhartów, choć zajmuje mało czasu ekranowego, stanowi ważny element układanki, podobnie jak odpowiedź na pytanie, czy Noah i Helen mogą jeszcze wrócić do tego, co mieli razem kiedyś, na początku. W jakim miejscu znajdują się po dziesięciu latach od dnia, kiedy on postanowił ją zdradzić z kelnerką z przydrożnej knajpki i wyrzucił w błoto całe wspólne życie? W jakim miejscu będą znajdować się za rok, dwa, dziesięć czy dwadzieścia lat? I jak potoczą się losy ich dzieci?
Wszystko zmierza w kierunku satysfakcjonującego zakończenia, choć niekoniecznie takiego, które nas oszołomi, zaskoczy i sprawi, że będziemy siedzieć jak na szpilkach, oglądając finał. To historia potłuczonych przez życie ludzi w średnim wieku; historia błędów, porażek, godzenia się z własnymi ograniczeniami i poszukiwania dowodów na to, że jednak jesteśmy przyzwoici z natury, nawet jeśli nie zawsze zachowujemy się przyzwoicie. Historia świetnie napisana, zniuansowana, poplątana, oparta na psychologii postaci, moralnych szarościach i przekonaniu, że obiektywna prawda gubi się, kiedy w grę wchodzą ludzkie emocje. A do tego sprawnie poprowadzona w kierunku, który twórcy obrali od początku.
Innymi słowy, "The Affair" to coś, co w dzisiejszej telewizji, rządzonej przez kapryśne platformy streamingowe, nie jest już normą. Dorosły dramat dla cierpliwego widza (czasem tylko zamieniający się w operę mydlaną, ale w tym momencie wypada mu już to wybaczyć), utrzymywany przez stację przez pięć sezonów, pomimo nie najlepszej oglądalności. Świetnie go widzieć z powrotem i oby zakończenie okazało się równie udane, co początek finałowego sezonu.